Szedłem spokojnie ulicą kopiąc zgniecioną i porzuconą puszkę po Coli. Przynajmniej kolorem takową przypominała. Po jeszcze paru kopnięciach zajęcie to znudziło mi się. Puszka znowu stała się porzucona. Gdzieżby tu pójść.. Rozejrzałem się dookoła. Park? Niee, za nudno tam. Głębiny miasta? Niee, za dużo ludzi. Westchnąłem cicho. Najlepiej to by pójść do domu. O, tak dobry pomysł. Już miałem kierować się w kierunku mojego apartamentu, gdy nagle usłyszałem jakiś szelest w krzakach. Skierowałem wzrok w tamtym kierunku. Krzak na terenie parku poruszył się. Uniosłem jedną brew i powoli tam podszedłem. Stałem teraz przed rośliną wpatrując się w nią. Dźwięki powtórzyły się. Podszedłem o krok bliżej do krzaka. Rozsunąłem gałązki, które lekko kuły mnie w nadgarstki. Nie wierzę co ukazało mi się przed oczami. Jakiś facet gryzł patyk, a kiedy tylko rozsunąłem gałązki spojrzał na mnie. Ja chyba zwymiotuję.. ON LATA NAGO?! Odskoczyłem jak oparzony od tego miejsca i jeszcze zacząłem się cofać. Facet o niebieskich włosach wyszedł z krzaków. Roślina na szczęście zasłaniała to i owo.
-Ja pierdo*ę!! Czym Ty jesteś?! - wrzasnąłem
Cosiek, bo tak go sam nazwałem i jestem z tego dumny, chciał wyjść z krzaka.Kategorycznie zabroniłem mu tego gestami rąk. Cosiek spojrzał na mnie zaskoczony, po czym wziął patyk w usta i spojrzał na mnie szczęśliwym wzrokiem. Co to jest? Pies jakiś kurde? Spojrzałem na niego nieufnie. Nie mam jeszcze zaufania do kosmitów z kosmosu i nie mam zamiaru mu tego rzucić. Jeszcze pomyślą ludzie, że jestem właścicielem tego czegoś...
(Hasagi?)