- I teraz będziesz się tak kleiła pół dnia?
- Mogę dłużej – zaśmiałam się – Chyba Ci to nie przeszkadza?
Chwilę jakby się tak zastanawiał, ale ostatecznie pokręcił głową. Po chwili puściłam go nadal uśmiechając się szeroko.
- To co? Idziemy się ‘’zmierzyć’’?
- Jak tak bardzo chcesz.
Wyszczerzyłam ząbki i wręcz wieszając się na jego ramieniu, opuściliśmy apartament. Oczywiście wcześniej się ubierając, w końcu połowa jesieni już za nami, pogoda z dnia na dzień robi się coraz bardziej paskudna… Szczerze powiedziawszy, to ja nawet nie wiem gdzie jest miejsce odpowiednie do stoczenia pojedynków. Wiem, że coś takiego jest. Ale gdzie? To już zupełnie inna kwestia. Może mu tego nie powiem, jeszcze się wkurzy. Po prostu zdam się na swoje szczęście i trafię tam po… 10 minutach?
No dobra, zajęło to jakieś 15 minut, ale było warto. W środku było ciepło, nie padał deszcz ani wiatr nikogo nie smagał po twarzy. Kiedy tylko weszliśmy do środka, od razu podszedł do nas jakiś mężczyzna. Widocznie odpowiadał za nadzorowanie tego… budynku? Na oko był już grubo po 40-stce a na nasz widok nie wydawał się jakoś super szczęśliwy.
- A wy tu w jakim celu?
- A po co to niby stoi? Przecież to Arena do pojedynków – Riuki prychnął.
- Naprawdę zamierzacie teraz ze sobą walczyć? Jest dosyć wczesna godzina… - widocznie starał się wymyślić coś na poczekaniu.
- Nie przeszkadza nam to – uśmiechnęłam się do mężczyzny. Chociaż ten uśmiech mógł równie dobrze oznaczać ‘’jak nie chcesz kopa z pół obrotu to się kurna sprężaj’’.
Facet przełknął ślinę, przytaknął i zaprowadził nas w miejsce, gdzie będziemy mogli się nawalać do woli.
- 30 minut wam wystarczy? Nie odpowiadam za wszelkie zwichnięcia, złamania, urazy i zgony… jasna sprawa?
- Jak słońce.
Przewrócił oczyma, ruszył gdzieś w głąb… dosyć wąskiego korytarza i tyle go widzieli. I tyle? Myślałam, że to miejsce będzie jakieś bardziej skomplikowane czy coś. Staliśmy teraz jedynie na środku areny, zastanawiając się kto ma zacząć.
- Teraz będziesz tak stała jak słup soli.
- Pewnie, a ty?
Wzruszył ramionami jednak był już chyba bliski aktywowania swojej Arcany. No dobra, w sumie sama wpadłam na tej ‘’genialny’’ pomysł, więc może to ja zacznę. Wystartowałam jak z jakiegoś motorka, prędko znajdując się obok niego. Zanim potraktowałam go ładnym kopniaczkiem, zablokował mój cios czarną kosą. Nie lubiłam jej. W końcu to przecież nią kiedyś prawie mi poderżnął gardło na początku naszej znajomości. Wylądowałam na klęczkach, ale nawet nie zdążyłam się podnieść ponieważ ostrze kosy zbliżało się w moim kierunku… no dosyć szybko. Odbiłam się w bok w ostatniej sekundzie, niestety wywracając się. Przeturlałam się jakieś dwa metry, podnosząc się błyskawicznie żeby uniknąć serii ataków Riuki`ego. Czemu się powstrzymywał? Gdyby chciał już dawno zadałby mi kilka ran. Byłam nieostrożna, równie dobrze mogłabym już leżeć wykrwawiając się na piachu.
- Nie powstrzymuj się Riuki – warknęłam
Nie wiem skąd się we mnie wzięła taka miniaturowa złość. Chyba podczas walki naprawdę wstępuje we mnie jakiś szatan.
- Tak sądzisz? – uśmiechnął się dziwnie i pstryknął palcami.
Obok niego pojawiły się dwa chowańce, co prawda wcześniej je już widziałam ale nigdy w walce… a przynajmniej tak mi się wydaje. Skoro tak się bawimy, to nie będę jakoś specjalnie narzekała. Dotknęłam klingi swojego miecza która o zgrozo… zamieniła się w dosyć małego lwa. Czemu akurat teraz? No dobra, może nie był mały ale do jakichś super wielkoludów to on nie należał. Spojrzałam z lekką obawą na tego kociaka, one go nie rozwalą zaraz? Oj trudno… Uśmiechnęłam się jeszcze raz i w tym momencie obydwie dziewczyny ruszyły do ataku. Prześlizgnęłam się jakoś obok tej czarnej i kopnęłam w plecy białą. Przez jakieś kilka minut nie były w stanie odstąpić mnie na krok… co zablokowałam broń jednej, nadchodziła broń drugiej. No cholera, co ten przebrzydły kot robi!? Jak na zawołanie złapał jedną z nich zębami za ramię i cisnął na bok z całej siły. Mam nadzieję, że nic jej nie zrobił, aż tak tej walki nie biorę na poważnie. Wytrącenie broni z rąk drugiej nie było teraz takie trudne, zaskoczona atakiem kociaka prawie sama ją wyrzuciła. Odwróciłam się w stronę Riuki`ego i wtedy prawie zamarłam. Czy on chciał ściągnąć maskę? No chyba go coś boli. Zanim w ogóle zrobił to co chciał zrobić podbiegłam do niego wręcz się na niego rzucając. Zachwiał się niebezpiecznie i zaczął machać rękoma w celu utrzymania równowagi. Ej no bez przesady… nie jestem chyba aż tak ciężka… co nie? Po chwili starań zrzucił mnie z pleców ale i tak nie zdjął maski. Nim ponownie zdążył coś zrobił złapałam go za ręce krzyżując je.
- Dobra… koniec Riuki… już dosyć…
(Riukson?)