Izaya powoli zaczął się wybudzać słysząc irytujący dźwięk bębnienia deszczu o parapet. Przekręcił się na prawy bok w stronę niezasłoniętego żaluzjami okna. Mocny wiatr sprawiał, że drzewa szumiały i rzucały dziwne cienie. Jasny błysk oświetlił pokój, a dwanaście sekund później uderzył piorun. Chaotyczna pogoda świetnie oddawała jego nastrój. Odkąd trafił do tego miejsca nie robił praktycznie nic oprócz spania, jedzenia czy wgapiania się w ścianę i myślenia. Dopadła go nudna monotonia. Takie gorsze dni. Jednak w jego wykonaniu ciągnęły się one przez tygodnie, a nawet miesiące. Pierwszy raz czuł się jak w klatce, z której nie można się wydostać. Chociaż z drugiej strony ten ośrodek mógł być ciekawym doświadczeniem. Może nawet znajdzie się ktoś godny jego uwagi. Najlepiej na kształt takiego Shizu-chana.
Leniwie podniósł się z łóżka i podszedł do niewielkiego lustra. Nie przeglądał się już od dłuższego czasu. Odgarnął z czoła niesforną grzywkę i uśmiechnął się krzywo do swojego odbicia. Szarawa cera i fioletowe sińce pod oczami. Przerażające… Westchnął cichutko i doczłapał się do szafy, z której wyjął czarne spodnie, tego samego koloru koszulkę i swoją ukochaną kurteczkę z futerkiem. Miał zamiar w końcu wyjść do jego ukochanych ludzi. Trochę ich poobserwować, nawdychać się świeżego powietrza, a może nawet zamienić z kimś kilka słów. Taak, to dobry pomysł.
Założył ubrania, schował nożyk do kieszeni, zamknął drzwi apartamentu na klucz i ruszył korytarzem. To teraz którędy do wyjścia…? W lewo czy raczej w prawo? Niech będzie, w prawo. Nucąc pod nosem wesołą melodię przemierzał budynek. Szerokim łukiem ominął windę, kierując się ku schodom. Z każdą kolejną chwilą wracał mu dobry humor. Zarzucił kaptur na głowę przed wyjściem na zewnątrz. W taką pogodę raczej nie mógł liczyć na tłumy. Przez zasłonę deszczu dostrzegł idącą postać. Bez wahania ruszył za nią. Osoba szła raczej powolnym krokiem, więc szybko ją dogonił.
[ Coś, Ktoś? ]