Był późny wieczór gdzieś koło godziny drugiej. Siedziałem w słabo oświetlonym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła był ekran mojego komputera. Na biurku i na stole obok, znajdowały się sterty notatek i wieże książek powypychanych kolorowymi karteczkami ( tak zaznaczam strony, które są mi niezbędne ). Echem po pustym domu roznosił się stukot klawiatury. Właśnie wypełniałem formularz nowo poznanej Arcany. Siedziałem przy tym już od rana bez chwili wytchnienia i wcale a wcale nie czułem się dobrze. I tak miałem to przynieść dopiero na pojutrze, więc resztę postanowiłem dokończyć następnego dnia. Zapisałem plik, włączyłem zabezpieczanie i wyłączenie systemu wyrzucając niedopałek papierosa do popielniczki. Wstałem i przeciągnąłem się ziewając przy tym. " I tak dużo zrobiłem... " - pomyślałem. Zabrałem ostatnie pocky z opakowania i skierowałem się do wyjścia kiedy nagle po domu rozniósł się echem dzwonek do drzwi. Bardzo się zdziwiłem. Rzadko kto mnie odwiedzał, więc było to nie mniej dziwne. Powoli ruszyłem w stronę korytarza chrupiąc po drodze paluszka. Światła wraz z moimi krokami zapalały się nikle tylko po to by oświetlić mi drogę. Stanąłem na środku korytarza prowadzącego do drzwi i pstryknąłem palcem. Drzwi ze skrzypem otworzyły się na oścież. Zobaczyłem w nich dwójkę moich najlepszych kolegów z pracy ( najlepiej się z nimi dogadywałem nic poza tym :/ ). Ich miny zdradzały, że nie mają dla mnie dobrych wieści:
-Witam. Co was sprowadza do tego przez wszystkich zapomnianego domu na samym krańcu świata? - zapytałem recytując prawie jak Shakespeare.
-Emm... chcieliśmy zobaczyć... ten no... projekt! Tak, właśnie... projekt. Dowiedziałeś się czegoś więcej o naszej nowej Arcanie? - zapytał Brian. Był to trzydziestoletni, wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna o krótkich czarnych włosach i lśniących, drobnych również ciemnych oczach. Pełnił stanowisko alchemika i to jego zadaniem było tworzenie lekarstw dla dzieciaków z naszej placówki. Z nim pracowałem najczęściej bowiem to ja musiałem mu tłumaczyć wszystko o nowo odkrytych Arcanach. Nie łączyła nas żadna więź poza wzajemnym szacunkiem i wspólną pracą. Drugim gościem był zaś młodszy o 10 lat od Brian'a – Zack. Energiczny i zawsze optymistyczny chłopak był u mnie na praktykach i z nim spędzałem praktycznie cały dzień w placówce. Jego włosy były do ramion i koloru blond zaś oczy miały taką samą barwę jak moje. Po stażu miał zostać chirurgiem. I on dzisiaj miał skupioną minę. " Czyżby odkryli moją tajemnicę? " - pomyślałem. Stwierdziłem, że to mało prawdopodobne, ale i tak wolałem trzymać się na baczności. Odpowiedziałem:
-Jasne! Nie skończyłem jeszcze, ale wieeele się dowiedziałem. Chodźcie do mojego gabinetu. - odwróciłem się do nich tyłem i ruszyłem mozolnie w stronę pokoju. Pewnie weszli za mną a razem z ich krokami lampy zaczęły jaśnieć. Niebawem cały dom świecił bardzo jasnym światłem. Brian i Zack szli krok w krok za mną. Rzuciłem zza ramienia:
-Mogliście przyjść wcześniej. Przed chwilą wyłączyłem komputer a tak to byście mieli spokój. - pchnąłem nogą drzwi. Również i to pomieszczenia było teraz dobrze oświetlone. Ja podszedłem do komputera, włączyłem go i z impetem siadłem na krześle. Chciałem już iść spać, ale oni musieli akurat TERAZ się przypelętać... moje kochane szczęście. Zaczęli przeglądać moje notatki siadając na sofie przy stoliku. Komputer włączył się bez większych problemów ( zresztą jak zawsze ), włączyłem skan źrenicy, ściągnąłem okulary i czekałem aż laser zmodyfikuje moje oko. Weryfikacja przebiegła pomyślnie, więc bez większych ceregieli odpaliłem ostatnio używany plik:
-Chłopaki... - odwróciłem się do nich i zobaczyłem, że czymś bardzo się denerwują. Byłem pewny, że przyszli mi powiedzieć właśnie to:
-Po co tak naprawdę przyszliście? - zapytałem łagodnie. Zack westchnął ciężko i zaczął:
-Bo widzi pan... szef uważa, że pan... no wie pan... że... no... - zaczął się jąkać, ale wkrótce przerwał mu Brian:
-Szef odkrył, że pan również ma kontrakt z Arcaną. - odpowiedział stanowczo wpatrując się w ziemię. Tak jak myślałem... wydało się. Westchnąłem ciężko:
-I co?
-I... mamy pana przetransportować do bazy i przypisać do reszty projektów. - wydukał Zack.
-Słucham? - Ja?! Projektem?! Chyba ich po*upcyło?
-Ale to nie tak! Szef nie chce zrobić z pana projektu badawczego. Pan tylko będzie przebywał na terenie przeznaczonym dla obiektów badanych. - odpowiedział szybko Zack. Patrzyłem na nich spode łba myśląc sobie " To wcale nie głupi pomysł... ".
Odwróciłem się w stronę ekranu i założyłem okulary mówiąc:
-Chyba nie mam... innego wyboru. - wstałem niechętnie.
-Chcę się dowiedzieć wszystkiego. Jakie będę miał prawa jako " wyjątkowy " obiekt badań i jak to wszystko będzie się odbywać. - wyłożyłem karty na stół. Mężczyźni spojrzeli po sobie ze zdziwieniem... chyba im nieco ulżyło.
-Będziesz normalnie pracował tak jak kiedyś tylko, że potajemnie. Nie będziesz mógł nikomu powiedzieć, że dla nas pracujesz. - odpowiedział już spokojnie Brian.
-Poza tym będzie pan bliżej tych dzieciaków. Może pan odkryć jeszcze wieeele ciekawych rzeczy. Te rozkapryszone dzieciuchy wcale nie chcą z nami gadać, kurde! Jedyne co możemy robić to badania... to moim zdaniem za mało. - stwierdził Zack. Patrzyłem na nich przez chwilę i... wybuchłem śmiechem. Nie no, beka.
-Wy myślicie, że ja mogę dotrzeć do tych smarkaczy od środka? Hahahaha... dobre sobie. Wybaczcie, ale nie mam zamiaru się z nikim zaprzyjaźniać... sorki memorki. - kategorycznie odmówiłem.
-A kto karze ci się zaprzyjaźniać. Tylko oni mają myśleć, że jesteś dla nich podporą... to wszystko. Będą się tobie żalić i zwierzać a ty będziesz ich tylko wysłuchiwał i o wszystkim nam później mówił. - powiedział spokojnie, ale ja wcale nie byłem spokojny. Miałem ochotę dać mu w twarz.
-Co wy sobie w ogóle wyobrażacie?! Myślicie, że będę się z kimś " zaprzyjaźniał " tylko po to by później wam o nim donosić? Jesteście żałośni. Nie spodziewałem się tego po was. Jak już mam się z kimś przyjaźnić to albo na dobre i złe albo WCALE. - powiedziałem starając się opanować złość. Nic nie miałem do tych dzieciaków i nie miałem zamiaru obrabiać im dupy za ich plecami. Nie jestem takim typem człowieka. Mężczyźni wpatrywali się we mnie ze strachem w oczach i w sumie... bardzo dobrze. Pokiwałem przecząco głową i westchnąłem:
-Ehh... co z moimi rzeczami? Ktoś po nie przyjdzie czy coś...
-Szef powiedział, żeby ci zabrać komputer i parę osobistych rzeczy. W twoim pokoju masz książki z naszej biblioteki i wszystko czego ci do życia potrzeba.
-No, a jak pan będzie czegoś z tąd potrzebował to wystarczy, że da mi pan cynk a ja panu przyniosę. - zaoferował swoją pomoc Zack. Przestało mi się to różowo widzieć. Wolałem siedzieć w zaciszu własnego domu niżeli z grupą dzieciaków na jakiś apartamentach. No, ale co mogłem poradzić. Nie będę się przecież z nimi bił. Miałem jeszcze tylko jedną wątpliwość:
-A będę mógł wychodzić z tego " więzienia "? - spojrzeli po sobie wzruszając ramionami.
-Pewnie tak... szef bardzo cię ceni, więc... prawdopodobnie. - odpowiedział Brian.
-To po co mnie tam w ogóle zamykacie. Nie mogę sobie być Arcaną tutaj... w swoim własnym, ciemnym, spokojnym domku? - westchnąłem – Przecież to nie ma sensu, żeby mnie tam zamykać.
-Będziesz miał możliwość obserwacji naszych projektów dzięki czemu będziesz mógł ustalić charakterystyczne zachowania Arcan. Poza tym nie zawsze będziesz mógł wychodzić. Jeśli twoja Arcana zacznie się rozwijać nie będziemy cię już wypuszczać. Poza tym... jakby ci tu jednak odwaliło i zechciałbyś sprowadzić na ziemię apokalipsę to w ośrodku jakoś cię ogarniemy a tak to jak będziesz w domu możesz komuś zrobić krzywdę. - Brian miał rację. Mimo to nie zbyt byłem do tego przekonany no ale zawsze można było jakoś uciec do innego kraju, nie? Wzruszyłem ramionami i podszedłem do komputera. Wymusiłem zamknięcie systemu i wyłączyłem komputer z zasilania. Wszystkie kable odłączyłem i zapakowałem do kartonowego pudła, w którym jeszcze wczoraj były książki z biblioteki. Wepchnąłem Zack'owi karton w ręce a Brian'owi wskazałem kciukiem komputer i ekran.
-Ty se chyba jaja robisz?! - wykrzyczał załamany – Wiesz ile to waży?
-Emm... tak. Wszystko waży łącznie 10 kilo, a co? Ktoś musi nieść krzesło. - odpowiedziałem spokojnie ciągnąc za sobą w stronę wyjścia moje kochane krzesełko. Poczekałem na nich na korytarzu, ale chyba byli w innym ustawieniu. Brian niósł kompa i karton a Zack ekran. Niech se robią co chcą. Przepuściłem ich przodem. Usiadłem okrakiem na swoim krześle no i ruszyłem za nimi. Już przekroczyli próg domu i ja również zamierzałem... JEBUT! Brian i Zack odwrócili się powoli i spojrzeli na mnie załamani:
-STEIN DEBILU!
-Nic mi nie jest... ja tylko grawitację sprawdzam. Jest silna... moja twarz przykleiła się do podłoża. - próbowałem wstać. Po chwili już stałem na nogach i otrzepywałem się z prochu.
-Zejdź normalnie po schodach... błagam. - powiedział błagalnym głosem Brian.
-No dobra, dobra... jak sobie chcecie. - zszedłem po schodach taszcząc za sobą krzesło, ale jak już byłem na płaszczyźnie znów stało się moim pojazdem. Dwójka mężczyzn szła za mną w stronę bazy. Nieraz dało się słyszeć ich ciężkie westchnienia. Nie żeby mi to sprawiało przyjemność, ale lepsze to niż taszczenie tego samemu. Wyślę jutro Zack'a żeby przyniósł mi resztę rzeczy. Nie miałem zamiaru tego dzisiaj taszczyć. Po kilku minutach znaleźliśmy się przed wielką przeźroczystą kopułą. Zack położył na niej dłoń. Był to swego rodzaju skaner. Cała kopuła nie był jedną całością tylko była złożona z kafelek wielkości drzwi. Kiedy dłoń została rozpoznana jeden z tych kafelków po prostu się odsuwał i można było bez problemu wejść, ale z wyjściem było gorzej. Pewnie weszliśmy na teren obiektu. Niebawem byliśmy już przy drzwiach. Zack wpisał kod i drzwi zaraz się otwarły. W budynku panowała ciemność i mroczna cisza. Nic dziwnego... wszyscy już dawno spali. Zack wskazał palcem na windę. Bez słowa weszliśmy do windy. Kliknąłem na piętro 12 gdzie obecnie trzymaliśmy większość projektów. Prawdopodobnie i dla mnie jest tam teraz miejsce. W milczeniu czekaliśmy aż winda dowiezie nas na miejsce. Po chwili byliśmy już na 12 piętrze. Drzwi się otworzyły i wyszliśmy z windy. Po korytarzu rozniósł się hałas nadjeżdżającego mnie:
-Gdzie mój apartament? - zapytałem od niechcenia.
-Ten, w którym są uchylone drzwi. - odpowiedział cicho Zack. Przemierzałem cieśninę korytarzową na swoim krześle ( HEJ HO! ) kiedy zauważyłem uchylone drzwi. Bez zastanowienia pchnąłem je nogą chcąc wjechać i... JEBUT!
-Nieee... to już przegięcie... - wyjęczał Brian.
-Grawitacja nadal działa i... nic mi nie jest. - mruknąłem podnosząc się z ziemi. - apartament rzeczywiście był pusty. Postawiłem swoje krzesełko i zapaliłem światło. Nic szczególnego. Kuchnia połączona z salonem, sypialnia i łazienka. " Wolę swój domek... " - pomyślałem. Brian i Zack weszli za mną i położyli bagaże pod ścianą. Odwróciłem się do nich:
-Zack... skorzystam z twojej oferty. - wyciągnąłem klucze z kieszeni i rzuciłem je chłopakowi – Jutro skocz do mojego domu. Zaraz dam ci listę tego co masz mi przynieść. - podjechałem do stolika, wyciągnąłem ze swojej kieszeni notes i długopis zapisując listę niezbędnych mi rzeczy – Tu jest wszystko. Przynieś mi to na jutro. - podałem mu kartkę. Wziął ją do ręki, przeczytał i skinął głową. Brian opierał się o ścianę i patrzył w okno.
-Dajcie mi cynk jakby szefuńcio chciał się ze mną spotkać. - wspomniałem.
-Spoko. - odpowiedział z uśmiechem Zack – My już będziemy się zbierać. Na jutrzejsze popołudnie wszystko panu przyniosę.
-Tylko nic nie nabrój Stein. - przestrzegł Brian. Ja tylko się uśmiechnąłem:
-Jasne, jasne... - uśmiechnęli się na odchodnym i wyszli. Nie wiem co ich tak cieszyło. Będę tu teraz siedział jak jakiś projekt. Jakieś dzieciaki będą mnie nawiedzać i będę miał ochotę na sekcje. Westchnąłem i wyszedłem na korytarz... musiałem sobie zapalić. Otworzyłem okno i powiem szczerze, że widoczek był niezły. Niebo rozgwieżdżone, powietrze aromatyczne... żyć nie umierać, ale i tak sto razy wolałem swój domek. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Odpaliłem, nabrałem dymu do ust i wypuściłem. Nagle poczułem na sobie czyjś wzrok. " Nie no... to chyba jakiś żart? " - pomyślałem wzdychając " Nie można nawet spokojnie papierosa wypalić, cholera jasna! "
( Ktoś odważny? )