Jakiś czas temu Szaman zebrał nas w swoim tipi, by
opowiedzieć nam o swej wizji. Nie słuchałam go wtedy. Nie musiałam.
Wiedziałam co powie. Już od dłuższego czasu miewałam te same sny.
Zachowywałam to jednak w tajemnicy. Byłam jednak niespokojna kiedy mój
ojciec dotarł do końca opowieści. Rzeka krwi, a nad nią stoi człowiek:
klucz do świata duchów. Popatrzyłam wtedy nieco zaniepokojona na Białego
Bizona, był naszym Szamanem, moim ojcem; a jednocześnie jednym z tych,
którzy są wybrani przez duchy. Inni też na niego patrzyli. Jak się
jednak okazuje, wszyscy się myliliśmy.
To zdarzyło się podczas Wielkiego Polowania. Mężczyźni wzięli swe
najszybsze i najbardziej wytrzymałe Sunka Wakan, po czym wyruszyli na
Wysokie Równiny, by sprawdzić gdzie są bizony. Kobiety zaprzęgły
psy(choć niektóre użyły rumaków swych mężów) i wzięły tobołki pod pachę
po czym ruszyły w ślad za myśliwymi.
Dotarłyśmy na miejsce i rozłożyłyśmy obóz. Nic więcej nie zdążyłyśmy zrobić.
Późnym popołudniem na horyzoncie ukazali się pierwsi Chemokemoni.
Niezbyt nas to zdziwiło. Często ich widywaliśmy, kiedy odwiedzaliśmy
miasta. Jednak tym razem przybrali oni czerwone mundury, a w rękach
dzierżawili swoje ukochane grzmiące kije, z którymi tak rzadko się
rozstawali. Podeszli do nas i zażądali by oddać im Arcanę. Rozejrzałyśmy
się po sobie. Jedna ze starszych kobiet próbowała tłumaczyć, że nie
wiemy co to.. i że nie posiadamy niczego co do nas nie należy.
Przez długi czas się kłócili, a w okół przybyszów zebrał się tłumek niewiast w różnym wieku, przysłuchujących się wymianie zdań.
W końcu posiadacze strzelb, zdenerwowani i znużeni bezsensowną kłótnią,
zrobili się agresywni, a następnie usłyszałam jak ktoś strzela.
Podejrzewam że chcieli nas tylko wystraszyć.. ale trafili córkę wodza,
która akurat wybiegła na spotkanie wracającym myśliwym. Dziewczynka
upadła martwa na ziemię, a my w osłupieniu patrzyłyśmy na powiększającą
się kałużę krwii.
Potem czas przyśpieszył. Ktoś krzyknął, a jedna z kobiet zaczęła płakać.
Usłyszałam okrzyk wojenny i mężczyzn ruszających do walki. Słyszałam
grzmoty, a potem widziałam kolejnych martwych padających na ziemię. Nie
potrafiłam się ruszyć. Tylko coś krzyknęłam. Jakimś sposobem odebrało mi
to mnóstwo energii. Zemdlałam.
Nigdy nie lubiłam wstawać. Tak więc i tym razem ociągałam się z
otwarciem oczu. Zresztą nie chciałam ich otwierać. Było podejrzanie
cicho... i mokro. Usiadłam i po chwili się rozejrzałam przerażona.
Zerwałam się na równe nogi i poczułam spływające po policzkach łzy.
Widziałam mnóstwo martwych. Wszystkich Santee Dakotów, dużo Białych
Demonów. A ziemię pokrywała krew. Załamałam się i objęłam się rękami,
jakby dla ochrony przed śmiercią... przed prawdą. Może powinnam im
powiedzieć..? Kiedy była na to szansa... Kiedy powiedzenie im o tym, że
ja również wzywam duchy.. by coś dało..
Ale oni nie Szamana szukali..
Czym była tajemnicza Arcana, po którą przybyli..?
Otrzęsłam się. Zaczęłam przenosić ciała w jedno miejsce. Zmarłych należy pogrzebać by ich dusze trafiły do Bogów Niebios.
Kiedy natrafiłam na dumny pióropusz Szamana(i jednocześnie Wodza), podniosłam go z ziemi i otrzepałam.
Przycisnęłam przedmiot do siebie i cicho wyszeptałam: "Duchu Niebios,
przyjmij do siebie Białego Bizona, który podjął się przekazywania nam
twej woli. Przyjmij sługę swego, który przed laty sprowadził z powrotem
do nieba brata twego, który ukazał się pod postacią Bizona-ducha na
ziemi..."
Nawet nie dokończyłam. Ktoś mnie zapał i unieruchomił. Odwróciłam głowę
by dojrzeć przeciwnika. Chemokemon trzymał mnie mocno, nie dając mi się
wyrwać.
-Więc to ty jesteś posiadaczką Arcany. Widziałem co zrobiłaś podczas walki. Te duchy.. ty je przyzwałaś.
-Duchy przybyły by powstrzymać Białe Demony przed mordowaniem. Jednak
przybyły za późno.-powiedziałam zła i go kopnęłam, co pozwoliło mi się
na chwilę odsunąć. Potem znów zostałam złapana przez jednego z kompanów
mordercy.
-Daruj sobie. Twoje bóstwa ci nie pomogą.-prychnął i odszedł. Następnie ktoś pozbawił mnie przytomności.
Jakież było me zdziwienie, gdy obudziłam się w.. właśnie.. gdzie ja byłam.
Wzięłam głęboki oddech. Przypominałam sobie wyprawę do miasta i z
wielkim trudem zaczęłam powtarzać na głos wszystkie nazwy, które tam
poznałam i przyporządkowywałam je do otoczenia.
Byłam w pokoju. Zamknięta, bez możliwości ucieczki, z dala od domu.
Wstałam z łóżka i zaczęłam zwiedzać pomieszczenie. Przeźroczysta ściana
ukazywała zielone ogrody i małe uliczki, po których poruszało się
mnóstwo białych twarzy. A więc Białe Demony zabrały mnie jako jeńca
wojennego do swojego plemienia. Zaczęłam zaglądać do drewnianych szaf.
Ze zdziwieniem stwierdziłam, że znajdują się w nich piękne Indiańskie
stroje i starannie wykonana skórzana torba. Była bardzo podobna do tej
jaką moja babka kiedyś mi dała. Był pióropusz ojca, a także moje strzały
i kołczan. Ucieszyłam się, a potem dalej zwiedzałam pomieszczenie. Było
tu wiele rzeczy, które znałam z widzenia, jednak nazwy i przeznaczenie
były dla mnie zagadką. Usiadłam na ziemi i patrzyłam na świat od którego
oddzielała mnie ściana. Wieczorem, czując coraz większy głód, wzięłam
sprzęt myśliwski i skierowałam się do drzwi. Znalazłam się w jakimś
pomieszczeniu, w którym było mnóstwo drzwi. Załamana próbowałam
określić, gdzie powinnam iść, by wydostać się z budynku. Po długim
błądzeniu, zrezygnowana, wróciłam do pokoju. Odłożyłam wszystko i znów
penetrowałam pokój. W metalowej szafce, w której zamknięto zimno,
znalazłam dużo jedzenia. Poczęstowałam się mięsem i owocami, a potem
znów wyszłam z pomieszczenia. Postanowiłam, że teraz uda mi się wyjść.
Gdy tym razem wyszłam na korytarz, zauważyłam, że obserwuje mnie para
ciekawskich oczu.
-Chemokemo czy możesz mnie stąd wyprowadzić?-zapytałam niemal błagalnie,patrząc na skrytą w ciemności. ludzką istotę.
Sofia?