Stałam tak… i stałam… bez choćby najmniejszego celu. Z moich
oczu cały czas spływały słone łzy. Nie jakieś pojedyncze, tylko wręcz potokami.
W jakim człowieku ja się zakochałam.
Jakiemu człowiekowi ja chciałam powierzyć swoje całe życie. Nie wierzę w
to. Nie wierzę, że ten Heaven który mi się tak podobał okazał się takim podłym
gnojem. To fakt…. Ja tutaj namieszałam. Ja mogłam odepchnąć Rick’a lub
powstrzymać go w porę – nie zrobiłam tego. Nie zrobiłam tego jednak z
premedytacją. Skąd mogłam wiedzieć, że właśnie takimi uczuciami mnie darzy. To
wszystko stawało się dla mnie powoli coraz bardziej skomplikowane.
-Cholerny Heaven ! Nienawidzę cie… Nienawidzę.. –
powtarzałam. Na początku krzyczałam, ale z czasem mówiłam to już coraz ciszej.
Wyciszając się i coraz głośniej płacząc. Nie mogłam tego znieść. Tego co powiedział i co on teraz o mnie
sądzi. Ręka nadal bolała mnie jeszcze od uderzenia chłopaka w twarz. Tym razem
to już się nie oszczędzałam. Chciałam żeby się uciszył i zrobił to gdy tylko
moja dłoń zetknęła się z jego policzkiem. Upadłam na kolana nie mogąc dłużej
ustać na nogach. – Jak mogę cie nienawidzić skoro ja cie tak bardzo kocham… -
sama sobie zaprzeczałam. Ile się będę okłamywać i tak w końcu sobie uświadomię
co straciłam. Chociaż z drugiej strony mógł sobie oszczędzić tych wszystkich
podłych słów. Dlaczego on chce Niszczyc psychicznie wszystkich tych, którzy w
jakiś sposób go zranili. Mści się za wszystko chociaż jemu samemu błędy były
wybaczane. Nie rozumiem tego. Po tym co powiedział już przestałam wierzyć, że
on w ogóle mnie kochał. W tym momencie miał całkowicie wylane na to czy płaczę,
na to czy cierpię. Dopiero kiedy wszystkie uczucia ze mnie uleciały… zobaczył
do jakiego stanu mnie doprowadził. Bardzo rzadko zdarza mi się tak
spektakularnie wybuchnąć. W ogóle ja bardzo rzadko pokazuje jakiekolwiek
uczucia. To znaczy… wiedziałam, że jak zakocham się w Heaven’ie to coraz
trudniej będzie mi nad nimi panować, ale że aż tak ? Praktycznie ja co drugą
noc spędzałam nad płakaniem i użalaniem się nad sobą. Czasami siedziałam sama.
Nie chciałam, żeby widział bo pewnie jeszcze dostałabym za to opieprz, że nie
chce mu powiedzieć czy coś. Z drugiej strony jakbym mu już powiedziała to i tak
było jeszcze gorzej. I tak źle, i tak nie dobrze to co mam robić ? To było tak
popieprzone, że aż śmieszne. A najlepsze w tym wszystkim było to, że straciłam
jedyna osobę (nie z mojej rodziny) na której mi zależało.
[…]
Trochę czasu minęło zanim się ogarnęłam. Jakieś pół godziny?
Może trochę więcej. Musiałam wypłakać oczywiście cały ocean łez, żeby
ostatecznie zdać sobie sprawę, że to i tak nie da. Co z tego, że będę płakać,
skoro jego i tak to już nie interesuje. A w ogóle… interesowało go kiedyś?
Wiem, że darzy…. Darzył… mnie ogromnym uczuciem, ale nigdy jakoś specjalnie nie
reagował na mój płacz. Wydaje mi się że to najgorsza kara dla chłopaka, ale
chyba jedna się trochę przeliczyłam. Podniosłam się leniwie z podłogi mając
wzrok nadal wlepiony w swoje buty. Waniliowe włosy zakryły mi prawie całą
twarz. Właściwie to nie chce żeby mnie ktoś teraz widział. Niebieskie,
zaszklone oczy i delikatnie poczerwieniałe policzki od słonych łez. To nie był
przyjemny widok, ale już traciłam nadzieje, że ktokolwiek by się tym przejął.
Skoro nie zrobił tego nawet Heaven. Otworzyłam duże drzwi i powolnym krokiem
wyparowałam z pokoju. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, gdzie iść… byłam tak
załamana. Gdybym jednak postanowiła teraz siedzieć sama to źle mogłoby się
skończyć. Anemia nigdy nie dawała mi się tak we znaki jak podczas kłótni z
Heaven’em. Czy one na prawdę były dla mnie tak stresujące, że aż przestałam
odróżniać rzeczywistość od fikcji ? Cały obraz przewracał mi się do góry
nogami. Za duża dawka płaczu i stresu oraz wysiłku psychicznego. Dlaczego musze
być tak cholernie słaba pod tym względem. Anemia nie pokazywała mi jak bardzo
potrafi popsuć komuś życie dopóki ja nie wiedziałam na jakiej zasadzie działa
uczucie „kochać kogoś”. Powoli zaczynałam tracić świadomość, dusiłam się… a
może to było tylko durne przekonanie? Złapałam za kołnierzyk swojej sukienki
żeby go trochę poluźnić. Próbowałam zaczerpnąć ustami większą dawkę powietrza,
przez co nie patrzyłam gdzie idę i wpadłam na kogoś. Nie miałam nawet siły
podnieść głowy i spojrzeć kto to taki. Czy to dobry czy to zły… teraz mógł ze
mną robić wszystko, gdyż w takim stanie nie umiałabym się bronić. Coraz ciężej oddychając zacisnęłam rączkę na
delikatnym materiale koszulki owego gościa. Ten sam znajomy zapach. Te same
znajome, męskie perfumy, które tak bardzo różniły się od Heaven’a, że
potrafiłam wskazać po nich osobę, na której właśnie się opierałam.
-Vanilla… co ci się stało ? Słyszysz… - potrząsnął mną. Tak.
Nie pomyliłam się. Kiedy poczułam te ciepłe ręce na swojej twarzy i usłyszałam
męski głos od razu wiedziałam kto to. Co Rick tutaj robi o takiej porze ? Nie
ważne. Nic teraz dla mnie nie było ważne. Chciałam jak najszybciej odpłynąć,
ale nie mogłam. Sama sobie wyrządziłabym krzywdę. Chociaż… teraz czuje się
bezpieczna… w ramionach Rick’a. – Heaven… on ci coś zrobił ? – gdy tylko
wypowiedział to imię, od razu się troszeczkę otrząsnęłam. Teraz tak trudno było
mi je wypowiedzieć, a co dopiero o nim słuchać. Po moich policzkach spłynęła kolejna
dawka słonych łez.- Chodź zabiorę cie stąd… -szepnął biorąc mnie na ręce
-Nigdzie jej nie zabierzesz… - tym razem odezwał się inny
znajomy męski głos. Nie miałam siły otworzyć oczu ani tym bardziej przekręcić
główki tak by spojrzeć kto to. Nie rozpoznałam tego głosu ? Jakim cudem…
-Ty mi zabronisz ? Z tego co się orientuje to właśnie przez
ciebie jest w takim stanie. Brawo Hejfenek ty to potrafisz Spie*dolić nawet
najgorsza sytuację jeszcze bardziej niż jest.
-Odłóż dziewczynę to pogadamy inaczej. I przy okazji odwdzięczę
ci się solidnym obiciem mordy, bo to między innymi przez ciebie oboje teraz cierpimy..
– mruknął jak już się zorientowałam Heaven. Nie widziałam go, ale po tonie jego
głosu mogłam stwierdzić, iż nie jest w nastroju do rozmów i zaraz zacznie się
krwawa jadka.
-Cierpicie ? Ty nie płaczesz.. to nie ty cierpisz tylko ona.
Zrobiłeś to specjalnie ? Lubisz patrzeć jak cierpi ? – Rick uderzał we
wszystkie jego czułe punkty i bardzo dobrze mu to wychodziło. Do tej pory tylko
ja potrafiłam tego dokonać. Poczułam jakiś ruch, i już za moment zimną podłogę.
Zostałam oparta o ścianę w pozycji siedzącej. Otworzyłam delikatnie oczka i już
za moment ujrzałam jak chłopcy okładają się po twarzy. Jak mój kochaś długo
wytrzyma bez używania Arcany ? Nie wiem, ale nie wydaje mi się by trwało to
długo. Po jakichś 15 minutach Heaven’owi (no nie ukrywajmy jest lepiej
zbudowany i tym samym silniejszy) udało się przygwoździć Rick do ściany. Tej
samej o którą byłam oparta.
-Starczy już… - powiedziałam bardzo cicho bo na tyle tylko
było mnie stać. Dlaczego tak fatalnie się czułam? Nie wiem, ale oni wcale nie
zamierzali przestawać. Podejrzewam, ze nawet nie zamierzali mnie słuchać. – Heaven… już wystarczy… - powiedziałam
ponownie i nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. No i dobra. Nie zamierzają mnie
słuchać to nie. To ja to zrobię po swojemu. Wstałam… choć z wielkim trudem, ale
wstałam! To się liczy! Wystawiłam rękę w kierunku bijących się chłopaków i
wypowiedziałam słowo: Adquisición. – Mówię coś do was, nie ignorujcie mnie! –
krzyknęłam. Po raz pierwszy użyłam Arcany na Heaven’ie. To było dziwne, bo
nigdy nie chciałam jej używać na osobach które kocham lub cenie. Obaj nagle stanęli
bez ruchu.
-Co ty zrobiłaś…- zapytał Rick. No tak. Bo jest tego
wiadomy, ale jego ciało jest mu kompletnie nie posłuszne.
-Co wam da, że się będziecie tłukli! – warknęłam znowu
zaciskając zęby, żeby nie wybuchnąć jeszcze bardziej. Opuściłam rączkę i
ponownie zachwiałam się na nóżkach. Moje zaklęcie puściło. To chyba było jedne
z najbardziej wymagających, zwłaszcza, że użyłam go na dwóch osobach
jednocześnie. Nagle upadłam na kolana, zakrztusiłam się, a z moich ust pociekła
czerwona ciecz. Z wycieńczenia, lub po prostu przeforsowania swojego organizmu.
Już po chwili moje oczy zamknęły się ponownie, i zrobiło się całkowicie ciemno…
(Chłopcy ? )