Mieszkam blisko morza jakoś w nocy nie mogę za bardzo spać, nie wiem
czemu jakoś tak mam. Poszłam się przebrać, założyłam kostium kąpielowy i
wyszłam na zewnątrz. Była bardzo piękna księżycowa noc, brak ludzi brak
hałasu. Szłam w stronę wody już po jakiś 5 min doszłam. Szłam głębiej
aż wodę miałam prawie do szyi i zaczęłam ćwiczyć i polepszać swoja
magię.
Po około chyba dwóch godzinach, zanurzyłam się w błękitnej wodzie.
Popływałam trochę i wyszłam. Położyłam się w łóżku i zasnęłam.
Obudziłam się o 7:55. Poszłam się umyć. Wyszłam z wanny okryłam się
ręcznikiem i poszłam wysuszyć włosy i uczesać. Ubrałam się w luźną
krótką białą sukienkę, założyłam baletki niebieskie. Zeszłam na dół
zrobiłam sobie coś do zjedzenia i picia. Po 15 min już byłam gotowa.
Wzięłam torbę, z kostiumem kąpielowym, portfelem, telefonem i inne
dodatki. Wyszłam zamknęłam drzwi i szłam w kierunku basenu. Założyłam
słuchawki i włączyłam moją playlistę.
Weszłam do budynku zdjęłam i wyłączyłam telefon. Przywitałam się.
- Dzień dobry Yuki.
- Cześć Juvia. Przebieralnie masz już gotową nikt nie będzie ci przeszkadzać.
- Dziękuje. Dużo dziś ludzi przyszło ?
- Sporo, ale jak mamy taką mistrzynie to wszyscy chcą tu być.
- To miło. Widzimy się potem.
-Miłego pływania.
Poszłam do swojej przebieralni. Przebrałam się zostawiłam rzeczy w
szafce. Weszłam do wody. Nie była taka zimna. Przepłynęłam w tą i z
powrotem raz i poszłam na skocznie. Kilkoro ludzi się przyglądało,
uśmiechnęłam się do nich. I wskoczyłam do wody.
Pływam tak około chyba 2-4 godzin. Tak jak przypominam kocham wodę i kocham pływać.
Wyszłam osuszyłam się. Przebrałam i wyszłam. Uśmiechnęłam się do Yuki i
wyszłam z budynku. Po tym wszystkim szłam na szejka. Zamówiłam sobie
Lodowy księżyc. Usiadłam sobie pod ścianą. To popijałam to zapisywałam.
Po chwili jakiś chłopak przysiadł się naprzeciwko mnie.
Spojrzałam się na niego po czym zajęłam się sobą.
- Co ty mała.
- Co chcesz, nie widzisz zajęta jestem. Masz inne lalki więc idź do nich.
- Nie !!
Spojrzałam się na niego schowałam wszystko do torby - Co chcesz ?
- Choć chce coś ci pokazać.
Wypiłam cały szejk. Wstałam. - Wiesz dzięki, ale nie mam czasu teraz może innym razem. A po za tym jestem Juvia.
- Cześć jestem....
< Jakiś chłopak>
niedziela, 5 lipca 2015
Od Azusy - C.D Rene
Rene… Rene… Rene…. To imię chyba odbije się głęboko w mojej
pamięci. Albo nie.. na moim ciele skoro zamierza mnie tak gryźć co 5 minut w
innym miejscu. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale i tak wyglądam już jak
chodząca anoreksja, więc wypijaniem ze mnie tych kilku litrów krwi mi nie
służy.
-Z tobą ? Chyba sobie ze mnie żartujesz.. – prychnąłem, a z lekkiego niedoboru krwi zakręciło mi się
w głowie tak więc zaraz poleciałem na jego klatkę piersiową. Udawał… albo… był
z tego powodu bardzo chuchany.
-Lecisz na mnie Azusa ? Nooo weź.. chodź ze mną na bal ! –
jego wypowiedzieć bardziej brzmiała jak rozkaz aniżeli zaproszenie. Uniosłem
nieco główkę by spojrzeć jego złote
oczy. Te oczy zawsze były takie bez emocji. I choć Rene był wiecznie
uśmiechnięty, to one zawsze były.. straszne ? No .. tak to wygląda z mojego
punktu widzenia.
-Nigdzie z tobą nie pójdę ! – warknąłem odpychając go od
siebie, chociaż sam przed chwilą na niego poleciałem (fuck logic to jest
Azusa). – Po za tym… co ty sobie wyobrażasz.. –ponownie miał okazje usłyszeć
mój agresywny ton. Bardzo rzadko go używałem, ale Rene to inna sprawa. Przy nim
puszczały mi już hamulce. Nie biorąc tylko pod uwagę tej mojej zboczonej cześci…
-No, ale… przecież nic ci nie zrobiłem do jasnej cholery ! –
zrobił oczka zbitego pieska i znów zbliżył się do mnie. Miałem zamiar znów
podnieść swój szanowny ton, ale chłopak widząc to popchnał mnie na ścianę i
przydusił za szyje. Coś mie się wydaje, że nasza rozmowa nie będzie wyglądała
tak kolorowa jak sobie to wyobrażałem. – Po za tym… nie podnoś na mnie głosu… -
zbliżył się do mojego ucha, ani na chwilę nie luzując uścisku na mojej szyi. –
Bo cie zgwałcę.. – szepnął i dotknął językiem mojego policzka. Aż mnie dreszcz
przeszedł na myśl, że ten facet, mógłby mnie dotykać, w tak wrażliwych miejsca.
A może ten dreszcz właśnie wyrażał ochotę na takie tanie porno ? No nie wiem…
- To była groźba czy propozycja ? – zapytałem już
uspokajając wszystkie swoje emocje i spoglądając na niego nieco mniej
agresywnie. Dzięki temu Rene rozpuścił swoją rękę i pozwolił swobodnie
oddychać. Przez chwilę nie odzywał się
do mnie tylko wpatrywał namiętnie w moje malinowe oczy. Sięgnął ręką za mnie i
zdjął spinkę z moich włosów, tak by opadły delikatnie na ramiona. Na początku
nie wiedziałem co chce zrobić, dlatego lekko się wzdrygnąłem. Czując to Ren
uśmiechnął się triumfalnie i ponownie zbliżył. – Korci cie…. Hmmm ? –
prychnąłem mu prosto w twarz na co ten zareagował lekkim parsknięciem. – To dlaczego
się do mnie nie dobierzesz ? Nie masz siły… Może się boisz ? A może… nie chcesz
mi zrobić krzywdy…? – zerknął z pod miętowej grzywki, dokładnie tak samo jakbym
patrzył na swoją ofiarę.
( Rene ?)
[Quest 2 cz.1] Od Natsume
Z chwilą kiedy upadłem na podłogę z łoskotem, cicho jęknąłem. Że też zawsze muszę sobie niefortunnie upaść na ramię, dziwię się, że jeszcze nie jest złamane. Zamrugałem kilka razy, żeby móc coś dostrzec w tej ciemności, jednak bezskutecznie. Starałem się uspokoić swój oddech, który był teraz przyspieszony. Czułem jak z poddenerwowania kropelki potu spływają po moim czole, a ręce się trzęsą. Podparłem się łokciami o podłogę, po czym z wielkim trudem wstałem z ziemi ignorując ból w ramieniu. Zanim jednak zdążyłem się w jakikolwiek sposób uchronić, ponownie zostałem zaatakowany. Tym razem jednak zdążyłem złapać swojego napastnika za ręce... a raczej łapy i odwinąć nim na bok. Usłyszałem tylko jak coś uderza o ścianę i ześlizguję się na podłogę. W tym momencie światło się zapaliło, pierwsze co zobaczyłem to zdenerwowane spojrzenie Madary. Jego wina, mógł ze mną nie zadzierać.
- Głupi, śmiertelny dzieciak... prosiłem jedynie o czekoladowe ciastka... tylko o to, ale ty musisz być taki uparty! - wstał powarkując.
Oho, chyba przesadziłem. Sądzę tak po tym jak z pyska skapuje mu ślina, tupnął łapą ziemią po czym ryknął. Było to dziwne połączenie, groźny ryk wydobywający się z gardła małego, grubego kota. Jednak to tylko tymczasowa forma, już po chwili stał przede mną ogromny lis. [dla niewiedzących Madara wygląda tak --->] Cofnął się do tyłu po czym skoczył, z zamiarem zmiażdżenia mnie. Jednak wystarczyło jedno skinięcie dłoni, żeby duch który zajmował prawie całą wolną przestrzeń w salonie zawisnął w powietrzu i z powrotem zamienił się w kota. Madara, a raczej Nyanko - sensei jak to miałem w zwyczaju nazywać go kiedy był pod postacią kota, wyprostował się dumnie i prychnął. Wskoczył na parapet i wyściubił nos przez okno, chwilę nad czymś się zastanawiając. Wyglądało na to, że już miał wrócić do mieszkania, kiedy on wyskoczył przez okno. Podbiegłem do okna, wychylając się. Tak z najwyższego piętra? Nie powiem, mocne. Ale głupie. Chociaż ja tam najmniej się przejmuję i tak mu nic nie będzie. I nie chodzi tu już o zwykłe spadanie na cztery łapy, po prostu sobie odleci a nawet jeśli to on i tak nie zginie. Jest duchem, więc teoretycznie jest martwy. To znaczy duch takiego pokroju jak on, nigdy nie był martwy... powiedziałbym, że to demono-duch. Ja sam nie za bardzo mogąc znieść tej atmosfery, postanowiłem się przejść. Może i mój ukochany podopieczny zniknął, ale w pokoju nadal cuchnęło zdrową awanturą. Narzuciłem na siebie jedynie cienką kurtkę, założyłem byle jakie buty i wyszedłem. Kiedy tylko opuściłem budynek, dotarło do mnie jaki jestem głupi i nieodpowiedzialny. Jest za zimno na taką wiosenną kurteczkę, ale nie mam już ochoty tam wracać. Założyłem kaptur na głowę, wsadziłem ręce w kieszenie i z wolna ruszyłem. Nigdzie się nie spieszyłem, zresztą był środek nocy, dokąd mogłem niby zmierzać? Gdziekolwiek bym nie spojrzał, światła były już przygaszone, jedynie latarnie wciąż się świeciły. Chociaż jeśli spojrzeć dalej, to kilka z nich nie działało. Ciekawe kiedy zarząd postanowi je naprawić. Podszedłem do jednej z wygasłych lamp po czym z całej siły uderzyłem w nią otwartą ręką. Słup zadrżał a po chwili latarnia błysnęła lekkim światłem, w przeciwieństwie do reszty latarni, świeciła teraz tak lekko, że oświecała może z metr drogi. Niestety po dziesięciu sekundach znowu zgasła. Oparłem o nią głowę, przymykając oczy. W sumie to chciało mi się spać... Przez jakieś kilka minut stałem tak pod latarnią jak gościu spod ciemnej gwiazdy, kompletnie odpływając. Aż wreszcie postanowiłem się jako tako ogarnąć. Może lepiej będę już wracał? Na polu z każdą sekundą robi się coraz bardziej nieprzyjemnie. Potarłem ramiona swoimi dłońmi i zacząłem ponownie kierować się w stronę budynku Sigm. Może to i głupie, a instynkt podpowiadał mi, żeby po drodze przejść przez wschodnią dzielnicę ośrodka. To kompletnie nie po drodze, ale nie jest to również sytuacja bez wyjścia. Naiwny ja jak zwykle musiałem zrobić to, co czapa mi podpowiadała. To miejsce było jeszcze bardziej przytłaczająca, jest to najstarsza część ośrodka, co nie znaczy, że jest stara. Po prostu tutaj zostało umieszczone większość Arcan, więc nie powiem... jest tu sporo ludzi i praktycznie żaden apartament nie jest wolny. Sam nie wiem co tutaj mogło mnie przyciągnąć, tylko szare, smętne balkony i niesamowita ciemnica. Westchnąłem przeciągle, wypatrując czegoś ciekawego. 3 w nocy a ja szukam jakiejś rozrywki, co się ze mną dzieje? Ruszyłem dalej, ale nie zaszedłem daleko ponieważ coś zaczęło skapywać na moją twarz. Z początku sądziłem, że był to śnieg. Ale śnieg nie spływałby strużkami po mojej twarzy. Dotknąłem tej lepkiej substancji i spojrzałem na swoje palce. Zachłysnąłem się powietrzem widząc końcówki moich palców, całe ubabrane we krwi. Stałem tak wyprostowany, kiedy usłyszałem ciche ''kap, kap'' przede mną. Odsunąłem sprzed swojej twarzy dłoń i teraz to normalnie oczy prawie wyleciały mi z orbit. Z znajdującego się tuż nade mną balkonu, skapywała krew plamiąc asfaltową drogę. Normalna Arcana by się w to nie mieszała, kto wie czyja to krew i jacy szaleńcy się w tym babrali. Jednak ja, będąc Sigmą w pewnym stopniu miałem ułatwienie. Raz to to, że nikt nie mógł nam podskoczyć bo zwyczajnie by poległ, a dwa no to inny jak nie my, miał zajmować się czymś takim. Zaraz, ten drugi argument nie jest ułatwieniem, wręcz przeciwnie. Ale odbiegając teraz od moich przemyśleń... coś tam na górze się dzieje i ja muszę to sprawdzić. Z pomocą znaku prędko znalazłem się na balkonie i o mało nie zszedłem. Widok był okropny. Co najmniej litr krwi jak nie więcej, znajdowało się obok ciała czarnowłosej dziewczyny. Ponieważ kałuża się już nie powiększała, mogłem stwierdzić, że była już martwa. Sama krew zaczynała już powoli śmierdzieć, więc chyba tu troszkę leży... tak z godzinę? Obszedłem jej ciało dookoła, może nie jest to poszanowanie dla jej zwłok, ale muszę to zrobić. Uniosłem ją znakiem, zabezpieczając ciało w taki sposób żeby w ogóle nie zmieniło ułożenia. Dzięki temu będzie to potem wyglądało jakbym w ogóle tego nie ruszał. I nie zrobię niepotrzebnych odcisków na ciele. Kiedy usztywnione ciało dziewczyny było już nade mną, spojrzałem na jej twarz. Z tej strony były widać podcięte gardło, oraz organy które po prostu by z niej wypadły gdyby nie moja ''pomoc''. Syknąłem spoglądając w jej puste, pozbawione blasku oczy i przerażony wyraz twarzy. Sprawca musiał ją pozostawić konającą, ale kto to był? Jak na zawołanie ze środka mieszkania usłyszałem hałasy, ktoś coś wywrócił i zaczął majstrować przy drzwiach, żeby wyjść. Odwołałem znaki i ciało znowu było na swoim miejscu, puściłem się biegiem w głąb mieszkania. Osoba którą zobaczyłem przy drzwiach, miała na sobie dziwną maskę. Kiedy na mnie spojrzała, jej oczy błysnęły czerwienią. Drzwi otworzył się w tym samym momencie a postać błyskawicznie wybiegła. Ruszyłem w pogoń za nią, jednak morderca zniknął bez śladu.
- Cholera! - zacząłem rozglądać się cały zdyszany.
Kto to był!? Poza tym czemu morduje inne Arcany, rozumiem naukowca... ale kogoś swojego pokroju? I jak mogłem pozwolić mu zwiać!? Nie mogę tego zostawić... czuję się odpowiedzialny za tą sprawę. Pobiegłem dalej, mając nadzieję że jakimś cudem znajdę tą osobę. Gdyby był ze mną Madara... sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Ledwie przebiegłem z dwieście metrów i już kogoś zauważyłem. Osoba bardzo podobnej postury, oparta o latarnię. Nie mogę być na sto procent pewny, że to morderca no ale ile osób może być o tej godzinie blisko miejsca zbrodni? Podbiegłem do tajemnicze postaci po czym złapałem ją za fraki i przycisnąłem do następnej latarni. Przez moją siłę uderzenia pod tym kimś ugięły się nogi i gdyby nie mój agresywny uścisk, teraz ten ktoś leżałby na ziemi.
[Ktoś chętny na Quest? Nie chcę go pisać sama ;c]
- Głupi, śmiertelny dzieciak... prosiłem jedynie o czekoladowe ciastka... tylko o to, ale ty musisz być taki uparty! - wstał powarkując.
Oho, chyba przesadziłem. Sądzę tak po tym jak z pyska skapuje mu ślina, tupnął łapą ziemią po czym ryknął. Było to dziwne połączenie, groźny ryk wydobywający się z gardła małego, grubego kota. Jednak to tylko tymczasowa forma, już po chwili stał przede mną ogromny lis. [dla niewiedzących Madara wygląda tak --->] Cofnął się do tyłu po czym skoczył, z zamiarem zmiażdżenia mnie. Jednak wystarczyło jedno skinięcie dłoni, żeby duch który zajmował prawie całą wolną przestrzeń w salonie zawisnął w powietrzu i z powrotem zamienił się w kota. Madara, a raczej Nyanko - sensei jak to miałem w zwyczaju nazywać go kiedy był pod postacią kota, wyprostował się dumnie i prychnął. Wskoczył na parapet i wyściubił nos przez okno, chwilę nad czymś się zastanawiając. Wyglądało na to, że już miał wrócić do mieszkania, kiedy on wyskoczył przez okno. Podbiegłem do okna, wychylając się. Tak z najwyższego piętra? Nie powiem, mocne. Ale głupie. Chociaż ja tam najmniej się przejmuję i tak mu nic nie będzie. I nie chodzi tu już o zwykłe spadanie na cztery łapy, po prostu sobie odleci a nawet jeśli to on i tak nie zginie. Jest duchem, więc teoretycznie jest martwy. To znaczy duch takiego pokroju jak on, nigdy nie był martwy... powiedziałbym, że to demono-duch. Ja sam nie za bardzo mogąc znieść tej atmosfery, postanowiłem się przejść. Może i mój ukochany podopieczny zniknął, ale w pokoju nadal cuchnęło zdrową awanturą. Narzuciłem na siebie jedynie cienką kurtkę, założyłem byle jakie buty i wyszedłem. Kiedy tylko opuściłem budynek, dotarło do mnie jaki jestem głupi i nieodpowiedzialny. Jest za zimno na taką wiosenną kurteczkę, ale nie mam już ochoty tam wracać. Założyłem kaptur na głowę, wsadziłem ręce w kieszenie i z wolna ruszyłem. Nigdzie się nie spieszyłem, zresztą był środek nocy, dokąd mogłem niby zmierzać? Gdziekolwiek bym nie spojrzał, światła były już przygaszone, jedynie latarnie wciąż się świeciły. Chociaż jeśli spojrzeć dalej, to kilka z nich nie działało. Ciekawe kiedy zarząd postanowi je naprawić. Podszedłem do jednej z wygasłych lamp po czym z całej siły uderzyłem w nią otwartą ręką. Słup zadrżał a po chwili latarnia błysnęła lekkim światłem, w przeciwieństwie do reszty latarni, świeciła teraz tak lekko, że oświecała może z metr drogi. Niestety po dziesięciu sekundach znowu zgasła. Oparłem o nią głowę, przymykając oczy. W sumie to chciało mi się spać... Przez jakieś kilka minut stałem tak pod latarnią jak gościu spod ciemnej gwiazdy, kompletnie odpływając. Aż wreszcie postanowiłem się jako tako ogarnąć. Może lepiej będę już wracał? Na polu z każdą sekundą robi się coraz bardziej nieprzyjemnie. Potarłem ramiona swoimi dłońmi i zacząłem ponownie kierować się w stronę budynku Sigm. Może to i głupie, a instynkt podpowiadał mi, żeby po drodze przejść przez wschodnią dzielnicę ośrodka. To kompletnie nie po drodze, ale nie jest to również sytuacja bez wyjścia. Naiwny ja jak zwykle musiałem zrobić to, co czapa mi podpowiadała. To miejsce było jeszcze bardziej przytłaczająca, jest to najstarsza część ośrodka, co nie znaczy, że jest stara. Po prostu tutaj zostało umieszczone większość Arcan, więc nie powiem... jest tu sporo ludzi i praktycznie żaden apartament nie jest wolny. Sam nie wiem co tutaj mogło mnie przyciągnąć, tylko szare, smętne balkony i niesamowita ciemnica. Westchnąłem przeciągle, wypatrując czegoś ciekawego. 3 w nocy a ja szukam jakiejś rozrywki, co się ze mną dzieje? Ruszyłem dalej, ale nie zaszedłem daleko ponieważ coś zaczęło skapywać na moją twarz. Z początku sądziłem, że był to śnieg. Ale śnieg nie spływałby strużkami po mojej twarzy. Dotknąłem tej lepkiej substancji i spojrzałem na swoje palce. Zachłysnąłem się powietrzem widząc końcówki moich palców, całe ubabrane we krwi. Stałem tak wyprostowany, kiedy usłyszałem ciche ''kap, kap'' przede mną. Odsunąłem sprzed swojej twarzy dłoń i teraz to normalnie oczy prawie wyleciały mi z orbit. Z znajdującego się tuż nade mną balkonu, skapywała krew plamiąc asfaltową drogę. Normalna Arcana by się w to nie mieszała, kto wie czyja to krew i jacy szaleńcy się w tym babrali. Jednak ja, będąc Sigmą w pewnym stopniu miałem ułatwienie. Raz to to, że nikt nie mógł nam podskoczyć bo zwyczajnie by poległ, a dwa no to inny jak nie my, miał zajmować się czymś takim. Zaraz, ten drugi argument nie jest ułatwieniem, wręcz przeciwnie. Ale odbiegając teraz od moich przemyśleń... coś tam na górze się dzieje i ja muszę to sprawdzić. Z pomocą znaku prędko znalazłem się na balkonie i o mało nie zszedłem. Widok był okropny. Co najmniej litr krwi jak nie więcej, znajdowało się obok ciała czarnowłosej dziewczyny. Ponieważ kałuża się już nie powiększała, mogłem stwierdzić, że była już martwa. Sama krew zaczynała już powoli śmierdzieć, więc chyba tu troszkę leży... tak z godzinę? Obszedłem jej ciało dookoła, może nie jest to poszanowanie dla jej zwłok, ale muszę to zrobić. Uniosłem ją znakiem, zabezpieczając ciało w taki sposób żeby w ogóle nie zmieniło ułożenia. Dzięki temu będzie to potem wyglądało jakbym w ogóle tego nie ruszał. I nie zrobię niepotrzebnych odcisków na ciele. Kiedy usztywnione ciało dziewczyny było już nade mną, spojrzałem na jej twarz. Z tej strony były widać podcięte gardło, oraz organy które po prostu by z niej wypadły gdyby nie moja ''pomoc''. Syknąłem spoglądając w jej puste, pozbawione blasku oczy i przerażony wyraz twarzy. Sprawca musiał ją pozostawić konającą, ale kto to był? Jak na zawołanie ze środka mieszkania usłyszałem hałasy, ktoś coś wywrócił i zaczął majstrować przy drzwiach, żeby wyjść. Odwołałem znaki i ciało znowu było na swoim miejscu, puściłem się biegiem w głąb mieszkania. Osoba którą zobaczyłem przy drzwiach, miała na sobie dziwną maskę. Kiedy na mnie spojrzała, jej oczy błysnęły czerwienią. Drzwi otworzył się w tym samym momencie a postać błyskawicznie wybiegła. Ruszyłem w pogoń za nią, jednak morderca zniknął bez śladu.
- Cholera! - zacząłem rozglądać się cały zdyszany.
Kto to był!? Poza tym czemu morduje inne Arcany, rozumiem naukowca... ale kogoś swojego pokroju? I jak mogłem pozwolić mu zwiać!? Nie mogę tego zostawić... czuję się odpowiedzialny za tą sprawę. Pobiegłem dalej, mając nadzieję że jakimś cudem znajdę tą osobę. Gdyby był ze mną Madara... sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Ledwie przebiegłem z dwieście metrów i już kogoś zauważyłem. Osoba bardzo podobnej postury, oparta o latarnię. Nie mogę być na sto procent pewny, że to morderca no ale ile osób może być o tej godzinie blisko miejsca zbrodni? Podbiegłem do tajemnicze postaci po czym złapałem ją za fraki i przycisnąłem do następnej latarni. Przez moją siłę uderzenia pod tym kimś ugięły się nogi i gdyby nie mój agresywny uścisk, teraz ten ktoś leżałby na ziemi.
[Ktoś chętny na Quest? Nie chcę go pisać sama ;c]
Od Deavy - C.D Rick'a
-Trochę się zamyśliłem... - odpowiadając leniwie wstawałem. Gdy
podniosłem się w końcu z podłogi zamurowało mnie. Szatyn, tatuaże...
dobrze zbudowany! Miałem wrażenie, że zaraz się rozpłynę. Nie mogłem się
ruszać, ani nic powiedzieć.
-Ej wszystko okej? - spytał.
-Ooo
tak... - powiedziałem biorąc głęboki wdech łakomie kradnąc zapach jego
perfum. Poczułem silne uderzenie w twarz. Ocknąłem się.
-Wybacz, wyglądałeś na nieprzytomnego... - powiedział podnosząc mnie za rękę.
-Nie szkodzi. Pójdę już... - mruknąłem cicho otulając się moją bluzą próbując ukryć łzy. "Jestem beznadziejny...", pomyślałem.
-Nie
wyglądasz na takiego, co często myśli, to u ciebie rzadka cecha? -
spytał zarzucając biały ręcznik na ramię i ruszając za mną. Znów się
zaczyna...
-Częsta... ale można powiedzieć, że... niepożądana -
odparłem. Modliłem się w duchu, żeby sobie poszedł, żeby spotkał
jakiegoś znajomego... w ostateczności stracił przytomność, ale szedł za
mną.
-Dlaczego? - spytał wyjmując z torby butelkę i pochłaniając z niej potężny łyk napoju. Odwróciłem się i spojrzałem mu w oczy.
-Bo
ja mam działać, nie myśleć... według Rimear powinienem zabijać, a nie
unieruchamiać... tacy jak ja powinni służyć w armii Ośrodka. Ja tego nie
chcę - nadawałem bez mrugnięcia okiem. Mogłem znieść już gadanie o
wszystkim, byle tylko nie o mojej Arcadzie...
-Omega? - spytał. Zacisnąłem pięści, a rękawice się na nich pojawiły. Splotłem szybko ręce, żeby tego nie zauważył.
-Tak - powiedziałem nieco śmielej, starając się schować ręce do kieszeni. Nie udało się.
-Wow, co to? - chwycił moja rękę (a raczej szpon) i zaczął podziwiać - To tym walczysz?
-Mhm... - odparłem. "Przestań... Przestań zadawać pytania. PRZESTAŃ!", próbowałem się uspokoić w myślach.
-Mam jeszcze jed... - zaczął.
-Nie! - krzyknąłem i wyprowadziłem cios prosto w chłopaka. Szybko uniknął ciosu, ale był pod wrażeniem.
-No nieźle! - krzyknął klaszcząc - Wiedziałem, że masz coś w sobie.
-Co
ty odpier... - zacząłem, ale on już na mnie zaszarżował. "Pozycja
kontrataku". Zasłoniłem się, a gdy usłyszałem brzęk metalu zrobiłem
szybki obrót i drugą ręką wgniotłem go w ziemię.
-Mroczny
szpon! - krzyknąłem i uderzyłem rękawicą w ziemię. Gdy szpon przebił się
przez ziemię chłopak zmienił się w... no w sumie to nie wiem co. W tej
'dziwnej' postaci odleciał sobie na kilka metrów i stał się sobą (w
sensie normalną, namacalną, hehe, postacią).
-Silny jesteś jak na Omegę - powiedział. Najwyraźniej ustąpił dalszej walki. Odwołałem swoją bron i kontynuowaliśmy konwersacje.
* * * * *
-Jakoś
nigdy cię tu nie widziałem - powiedział Rick jak się okazało - Ja tu
znam prawie wszystkich, nawet nowych, a ciebie nawet z widzenia nie
kojarzę...
-Za często uciekam... - powiedziałem. - Serio myślisz, że wykorzystują nas dla dobra ludzkości? Błąd. Robią to dla siebie...
<Ricki?>
Od Natsume – C.D Mary
Ta dziewczyna w ogóle nie zwraca uwagi na to, co staram się jej powiedzieć. Kompletnie ma to gdzieś, no ale co zrobię. Przecież jej nie zamorduję. W dodatku teraz znowu gdzieś poleciała i to jeszcze nie mam pojęcia co ją tak zafascynowało. Żeby przekonać się na swoje własne oczy, pobiegłem za nią. W głowie cały czas brzęczały mi jej słowa, o tym że jestem inny więc się mną interesuje. Znaczy nie w taki sposób… niestosowny ma się rozumieć. Czy ja wiem czu przez to jestem interesujący? Pomijając te moce to jestem całkowicie przeciętny, nie wyrózniam się z tłumu, nawet nie staram się tego robić.
– Natsume, czemu biegniesz wolniej!? – Mary chwyciła mnie za dłoń i lekko pociągnęła.
Spojrzałem na nią zaskoczony, przez chwilę wpatrywałem się w nią zszokowany. Trochę czułem się nieswojo przez ten jej dosyć śmiały gest. Jednak pomimo tego dziwnego uczucia przyspieszyłem. Musieliśmy wyglądać dziwnie, dwójka nastolatków biegnąca ile sił w nogach przez ciemne tereny Rimear. Po chwili zatrzymaliśmy się przed rzeczką, która zygzakiem przepływała obok terenu naukowców. Będąc blisko ich terenu, dało się wyczuć dziwną aurę. Na pewno gdybyśmy przekroczyli rzekę, mielibyśmy potem problemy. Więc kiedy dziewczyna miała zamiar wejść do wody przyciągnąłem ją do siebie.
– Odradzałbym Ci robienia tego... – syknąłem i w tym momencie spojrzałem w górę, śnieg.
Westchnąłem i odsunąłem się od Mary która przyglądała mi się z dziwnym uśmiechem. Nie wnikam. To niby początek zimy a wcale nie było tak zimno, pewnie jutro przykręcą temperaturę i będzie jak na Syberii. Nie mogę się już normalnie doczekać… Sam podszedłem do wody i usiadłem na kamieniu, który wręcz zwisał nad wodą. Spuściłem nogi wpatrując się w śnieg który opadał wszędzie. Poklepałem miejsce obok siebie, wyraźnie patrząc na Mary. Ta jakby przez chwilę się zastanawiała, aż się przysiadła.
– Pełno tutaj dusz – przekrzywiłem głowę widząc podlatującego do mnie małego pataszka.
Jednak nie wyglądał zwyczajnie, jego skrzydła połyskiwały na biało, kiedy wyciągnąłem ręke w jego koerunku od razu na niej usiadł. Uśmiechnąłem się pod nosem a kiedy Mary szturchnęła mnie w ramię zaśmiałem się cicho, ale bardzo cicho.
– Przepraszam, zapomniałem, że nie widzisz… – dotknąłem ją i z pomocą swoich jakże niesamowitych umiejętności obdarowałem ją "oczami widzenia". Dopóki dotykam ją dłonią może widzieć wszystkie duchy. – Ładny, prawda?
– Chcę go narysować…
Wyjęła szybko pomiętą kartkę i ołówek a następnie zaczęła rysować. Nie mam pojęcia kiedy ona to tak schowała, ani nie wiedziałem, że coś takiego ze sobą ma. Niesamowite, że w ciągu dwóch minut zrobiła pieony rysunek… a nie, to tylko szkic. Czyli można to zrobić jeszcze lepiej? Z lekkim zaaferowaniem przyglądałem się jej pracy, temu jak delikatnie wykonuje kreskę za kreską, doskonale odwzorowując skrzydła ptaka. Duch przekrzywił swój mały, pierzasty łebek i trzepnął raz skrzydłami, wyrażając zadowolenie. Chwilę po tym jak Mary skończyła rysować ptak rozpłynął się w powietrzu.
– I ty cały czas widzisz takie rzeczy? Fajne…
Ściągnąłem dłoń z jej ramienia z lekko skwaszoną miną, nie powiedziałbym, że jest to takie fajne.
– Te istoty, nie zawsze są takie przyjazne… część z nich jest niebezpieczna, niektóre są na moje rozkazy, ale to i tak mała część. Czasem żałuję tego, że je widzę…
– W pewnym sensie cię rozumiem – Mary położyła się na kamieniu a ja się zdziwiłem, widziała coś podobnego? – Wiesz Natsume, chyba będę się już powoli zbierała. Robi się już późno a kto wie czy nie jesteś niebezpiecznym typeeem.
Miałem rzucić szybką uwagę, że tylko po alkoholu ale ugryzłem się w język. Pomińmy ten mało kolorowy aspekt.
– Skoro tak uważasz – wstałem otrzepując się z płatków śniegu – Pokaż mi gdzie mieszkasz, to Cię odprowadzę.
– Nie zrozumiałeś co powiedziałam? Jesteś n-i-e-b-e-z-p-i-e-c-z-n-y!
– Ach tak!? W takim razie będziesz tutaj siedziała ze mną za karę całą noc – prychnąłem – możesz pożegnać się z ciepłym apartamentem… – usiadłem obok niej krzyżując ramiona.
(Mary?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)