niedziela, 28 czerwca 2015

Od Stein'a - C.D Egoistle

Sam nie wiedziałem jak długo siedziałem nad nowymi testami. Większość dnia spędzałem na komputerze, ale tego dnia przeszedłem samego siebie. Całe moje życie to była praca nad rzeczami, które były mało istotne. Nie ważne było jakie zadania będę się składały na test, ale ja zawsze musiałem utrudniać sobie życie, by zajmować się czymś innym – byle nie walką. W końcu skończyłem. Zapisałem plik i przeniosłem go na dwa pendrive'y i jedną płytkę CD. Już nie raz doświadczyłem zamachu na moje pliki, więc teraz wolałem dmuchać na zimne. Wstałem od biurka, by schować przedmioty w dogodnych miejscach. Spojrzałem na zegarek. Była już jedenasta w nocy. Westchnąłem i schowałem płytkę między regałami książek. Moje oczy uparcie domagały się odpoczynku, ale ja nie usnę jeśli wcześniej nie zapalę. Nie ma bata. Przeciągnąłem się leniwie i podszedłem do okna, otwierając je po cichu. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem z niej paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyjąłem jednego, zapaliłem no i... rozkoszowałem się nim, ale niedługo. Nagle coś, a raczej ktoś przyłożył mi z buta w twarz wlatując jak małpa - przez okno. Z impetem wpadłem na ścianę. Nieźle wkurwiony szybko wstałem i wziąłem do rąk to co miałem najbliżej – swój komputer. Po wpływem emocji po prostu rzuciłem nim tam, gdzie widziałem duszę. Niestety, jak już wspomniałem... osobę, która na mnie wpadła można było określić małpą. Zrobiła szybko skok w bok i tak o to chybiłem. Komputer jakimś cudem wyleciał przez okno. Wyjrzałem przez nie patrząc jak stos ważnych informacji i projektów roztrzaskuje się na setki kawałeczków. Warknąłem, trzymając się za głowę. Już tak długo nie miałem ochoty na sekcję a teraz to wszystko szlag trafił. Miałem zamiar poćwiartować to dziecko, które odważyło się mnie wkurzyć.

-Wy-wybacz! Nie chciałem cię kopnąć, a teraz jeszcze to... ! - próbował przeprosić drżącym, cichym głosikiem. Z owego głosu wywnioskowałem, że osobą, która odważyła się ze mną zadrzeć był chłopiec. Zresztą... to teraz nie miało większego znaczenia czy jest chłopcem, dziewczynką czy nawet obojniakiem... kara go nie ominie. Mimo to starałem się uspokoić, ale na nic. Sięgnąłem do kieszeni odwracając głowę w stronę mojej przyszłej ofiary. Wyjąłem skalpel i nim chłopak zdążył się zorientować przyłożyłem mu go do szyi. Zamilkł, zresztą jak każdy. Wystarczył jeden mój ruch a już by śpiewał z aniołkami w niebie, więc... jego zaskoczenie i strach były jak najbardziej uzasadnione. Miałem w zamiarze trochę go postraszyć, ale jak tak długo stałem blisko tego drobnego ciałka coraz bardziej kusiło mnie, żeby zrobić parę nacięć. Jednak chłopak nie był tak głupi na jakiego wyglądał. Umiał nieźle wykorzystać swój wygląd. Zaraz zrobił z siebie najgorszą ofiare losu. Maślane oczka i ten wyraz twarzy, ostrzegający przed bliskim wybuchem niepohamowanego płaczu... obraz istnej nędzy i rozpaczy. Starałem się jakoś nie ulegać tym pięknym błyszczącym czerwienią oczom, ale na marne. Po chwili puściłem go i wyszedłem na korytarz mamrocząc pod nosem słowa groźby:

-Zaraz zrobię na nim taką sekcję, że nie będzie wiedział jak się nazywa. Cholerny smarkacz... odpowie mi za to. - odetchnąłem patrząc przez okno na korytarzu. Powróciłem do pokoju i zapytałem poirytowany:

-Mogę zapytać czego ode mnie chcesz... ? Przez ciebie mój komputer pełen ważnych informacji skończył za oknem w małych kawałeczkach.

-Trzeba było go nie rzucać w moją stronę... - nadymał policzki. Myślałem, że go rozszarpię, ale w miarę szybko poprawił swoją wypowiedź - W każdym bądź razie, bardzo mi przykro z tego powodu... Nie chciałem cię kopnąć w twarz, a tym bardziej zmusić cię do zniszczenia swojego komputera... - urwał masując kark.
-To nie odpowiada na moje pytanie. - stwierdziłem chłodno, krzyżując ręce na piersi.
-Ach... Zobaczyłem dym z twojego papierosa, więc pomyślałem, że możemy pogadać czy coś... - cała jego twarz pokryła się rumieńcami. Zdziwiłem się. Kto wpadłby na tak głupi pomysł, żeby przychodzić do MNIE tylko po to, by POROZMAWIAĆ? Nikt o zdrowych zmysłach nie śmiałby się w ogóle do mnie odzywać, a co dopiero wpadać i to jeszcze w taki sposób. Westchnąłem tylko patrząc jak chłopak próbuje zebrać w sobie odwagę na to, by na mnie spojrzeć. W końcu... przed chwilą mógłbym go zabić. Jego strach nie był niczym dziwnym. Po chwili jednak odważył się spojrzeć. Poprawiłem nieco swoje okulary i przyciągnąłem do siebie swoje ukochane krzesełko. Usiadłem zmęczony:
-No to o czym chciałeś porozmawiać? - chłopak na to pytanie zareagował wielką radością i bez namysłu podszedł do mnie siadając na ziemi zaraz przed moją twarzą.

-Tylko zwyczajna, zapoznawcza rozmowa! - wykrzyczał cały w skowronkach. Miałem ochotę tym wszystkim pierdolnąć i iść spać, ale nie wypada, co nie? Chłopak zaczął:

-No to... jak się nazywasz? - zapytał szczerząc się do mnie.

-Franken Stein a ty... - nawet nie zdążyłem dokończyć, bo zagłuszył mnie jego śmiech. Tak... to był do przewidzenia. Kiedy w końcu w miarę opanował się zapytał:

-Serio? No rzeczywiście... nawet go trochę przypominasz. Masz tą śrubę w głowie, ale ja bardziej stawiałbym na tego doktorka, który Franky'ego stworzył. - roześmiał się... miał taki dźwięczny głos – Ja jestem Egoistle Venshmahr. Bardzo miło mi cię poznać! A co lubisz robić? Jakie masz hobby? - zapytał z ciekawością.

-Moje hobby... - teraz miałem okazję - ... cóż... jak widać, jestem doktorem a raczej naukowcem. Pracuję nad pewnym projektem. Nie chciałbyś się może przyczynić do odkrycia? - zapytałem zachęcająco.

-No pewnie! Co mam zrobić? - zapytał podekscytowany. Zdziwiła mnie taka reakcja, ale była mi ona na rękę. Podjechałem do jednej z szuflad wyciągając z niej pierwsze lepsze leki usypiające. Były one w plastikowym woreczku, dlatego też nie musiałem się martwić, że Egoistle wyłapie podstęp. Pokazałem mu go:

-To pewien lek, nad którym dosyć długo pracowałem. Chciałem sprawdzić jak poszczególne osoby reagują na niego. Jak go wypijesz prawdopodobnie zaśniesz, jak większość osób, którym to dawałem, ale chcę mieć pewność... - sięgnąłem po papierosa do kieszeni.

-OKEY! - wykrzyczał radośnie. Nie wiedziałem, że tak łatwo pójdzie. Jaki ten chłopaczek był naiwny. Uśmiechnąłem się chytrze.

http://33.media.tumblr.com/c40d9eaa3829fc5a06920d392f4b61b0/tumblr_mi1t77yEDA1rikjd2o1_500.gif

" Będzie niezła zabawa " - pomyślałem. Podałem mu woreczek. Przyglądał się przez chwilę jego zawartości po czym stwierdził:

-Wyglądają jak cukierki! Mniam! - bez namysłu połknął wszystkie. Na szczęście nie było ich tam wiele, a same środki nie zaliczały się do najsilniejszych jakie były w moim posiadaniu. Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie z uśmiechem po czym... po prostu upadł nieprzytomny. Gwałtownie podniosłem się z krzesła i poszedłem do łazienki po swój stół operacyjny. Wniosłem go do salonu z radosnym uśmiechem na twarzy. Wziąłem na ręce wątłe ciałko chłopca i ułożyłem ja na stole. Dziwne było to, że jego oczy wciąż były otwarte... te oczy, które chwilę temu spowodowały u mnie nagły przypływ litości i współczucia. Wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem skalpel. Podwinąłem koszulkę chłopaka. Przejechałem dłonią wzdłuż jego klatki piersiowej. Miał taką gładką, aksamitną skórę. Zastanawiałem się, gdzie zrobić pierwsze nacięcie. Aż szkoda było niszczyć tak pięknej skóry, no ale... mógł mi się nie pchać w paradę. Kiedy już miałem go nacinać coś podkusiło mnie, by spojrzeć na jego twarz. Jego lśniące, dalej nie zamknięte oczy. Dopiero wtedy się ocknąłem. Delikatnie przymknąłem jego powieki i z powrotem naciągnąłem koszulkę na jego ciało... po raz pierwszy zrezygnowałem z planowanej sekcji z tak błahego powodu. Wziąłem go delikatnie na ręce i położyłem na łóżku w swojej sypialni. Przykryłem go kocem i wróciłem do salonu. Schowałem stół znowu do łazienki i mniej więcej ogarnąłem wszechobecny chaos. Byłem wykończony do tego stopnia, że postradałem rozum. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem na kanapie.



( Egoistle? Hyh... wiem, że do dupy, ale nic mi się nie chce i wgl... sama widziałaś mój stan jeszcze w szkole. )

Od Vanilli - C.D Heaven'a

Ehh.. cóż za niezdecydowany człowiek. Najpierw mi mówi, że go ranię, a teraz, że mnie potrzebuje. Ja wiem o tym. Doskonale. Nikt inny mu nie pomoże, i żadna inna naturalna Arcana nie będzie w stanie go powstrzymać na wypadek jeśli coś się stanie. Nie chciałam go zostawiać samego, ale z drugiej strony dla mnie to już za wiele. Kocham go takiego jaki jest. Za to, że jest taki nerwowy też…. Ale ja już dłużej tego nie wytrzymam. Nie wytrzymam jego krzyku, tego jak się denerwuje i tego jak czasami kipi ze złości. Łzy już przestały napływać mi do oczu, jednak ja sama byłam nieobecna. Moje spojrzenie było puste co tez pewnie udało się zauważyć Heaven’owi.
-Vanilla…? – zapytał znów, nieco się ode mnie oddalając. Siedziałam tak sobie na podłodze i patrzyłam przed siebie. W żaden konkretny punkt. Po prostu przed siebie – Ej… - dość nieśmiało wychylił rękę i dotknął nią mojego policzka by sprawdzić czy wszystko u mnie w porządku.
-Tak rzadko mnie dotykasz… z własnej inicjatywy. Tak rzadko mnie przytulasz… tak rzadko robisz cokolwiek, żeby pokazać mi jak bardzo jestem ważna.. – mówiłam cichym tonem z bardzo dużym opanowaniem. Uniosłam lekko wzrok by teraz móc ujrzeć zdziwioną minę Heaven’a – Mimo to nie wypominam ci tego… Mówiąc to teraz chce ci pokazać jak bardzo się od siebie różnimy. Gdyby nie ja… nadal byłbyś taki zimnym kolesiem, który nie zwraca uwagi na świat go otaczający. – westchnęłam cicho i zamknęłam oczy. Teraz tez uniosłam swoją rękę i położyłam ją dokładnie na dłoni Heaven’a.  Na tej, którą trzymał na mojej twarzy.- Ale to właśnie ta różnica nas do siebie zbliżyła…. Więc w czym jest problem ? Sigmy zostały stworzone wręcz idealnie, tak by nic nie kolidowało ze sobą… wy zostaliście stworzeni naturalnie i nikt nie mówił, że wszystko będzie ze sobą współgrało i, że nie będzie efektów ubocznych. Mówisz mi, że to ja cie nie rozumie… że ja nie okazuje ci swoich uczuć… ale to ja na Arenie starałam się ciebie uspokoić. Ja nie użyłam Arcany żeby to zrobić, chociaż mogłam… więc jak śmiesz mówić, że ja cie nie rozumie… że ja się nie staram…. – i znów zadrżał mi głos, a z oczu popłynęły łzy. – Wiem jaka jestem. Że cie prowokowałam.. od początku. Tylko po to żeby wzbudzić w tobie pożądanie… i teraz tez to robię… wykorzystuje twoją zazdrość… ale to dlatego, że tylko tak jestem w stanie ci pomóc ! Kiedy za drugim razem zdenerwujesz się z tego samego powodu… już za dziesiątym będziesz miał na to totalnie wylane….
Wiedziałam, że zaraz znowu go zdenerwuje. Tym że wyrażam własne zdanie choćby… ale on musiał to wiedzieć. Musiał wiedzieć, że to on sam czasami nie daje sobie pomóc. Odsunęłam się na dwa metry  od niego i stanęłam na równych nogach. Mimo wszystko… nie miałam odwagi by spojrzeć mu w oczy. Nie chce go więcej ranić, a jeśli to ja przysparzam mu tylko dodatkowej złości…
-Jedna moja Arcana skupia się głównie na uczuciach…. Jestem w stanie wymazać z ciebie całą złość, ale… nie chce tego robić. Lubię cie jak jesteś sobą.. i nie chce żeby się zmieniał. Nie potrafisz zrozumieć moich gestów, moich żartów… nie potrafisz nawet dostrzec tego, że cie kocham… to co ty we mnie widzisz ? Beze mnie czy ze mną… życie będzie to samo nie sądzisz ? Tylko jeśli nie będzie mnie… nie będziesz się tez denerwował… prawda ? – zakryłam sobie rączką na moment oczy by potem ponownie na niego spojrzeć smutnym wzrokiem –Może jak mnie stracisz to zauważysz gdzie leży różnica między „będąc kochanym”…. a „nie będąc kochanym”.- wypowiadając te słowa po prostu… wyszłam. Wyszłam z jego apartamentu i jak najprędzej skierowałam się do siebie. Nie odpowiedział nic. Więc jak mam to rozumieć ? Odpuścił ? Zdenerwował się ? A może tak po prostu będzie lepiej ? Będzie lepiej kiedy się rozstaniemy…
[…]
Zamknęłam się u siebie w pokoju. Nie miałam nawet siły zawołać Chiyo… ale tak.. jakby przewidziała, że akurat o tej porze tutaj będę. Kiedy wyłoniła się zza drzwi nie mogłam ukryć zdziwienia, ale tez ogromnej radości. Łzy nadal spływały mi po policzku. Zerwałam się z miejsca i jak najprędzej przytuliłam się do siostry. Ta w porównaniu do Heaven’a bardzo szybko to odwzajemniła…
-Dlaczego.. to jest takie skomplikowane…?


( Chiyo ? Siostrzyczko ?)

Od Heaven'a - C.D Vanilli

Już sam nie wiedziałem czy to Vanilla ma rację, czy może to ja nie chcę tego dostrzec. Fakt, byłem naprawde nerwowym facetem, ale nigdy nie pomyślałbym, że ona myśli, iż mam ją i jej uczucia głęboko gdzieś.
- Ty także mnie ranisz, twierdząc, że w ogóle mnie nie obchodzisz. – kucnąłem naprzeciwko niej, patrząc w zapłakane, zamglone od łez oczy dziewczyny  – Wiem, że czasami złoszczę się bez powodu, ale już ci mówiłem: to przez Arcanę. Przykro mi, ale tak jak i ty nie możesz zrobić niczego ze swoim charakterem tak i ja nie mogę począć nic, aby to zmienić. – oznajmiłem tym razem już spokojniej niż normalnie.
Vanilla popatrzyła na mnie jakby z częściowym zrozumieniem, ale wciąż dostrzegałem w tym zapłakanym spojrzeniu ogromny żal. Skoro żadne z nas nie było w stanie się zmienić (bądź w jakiś sposób nie mogło tego zrobić) to może nie powinniśmy być razem. Chociaż z drugiej strony właśnie absurdalność całej tej sytuacji, a także naszych ciągłych kłótni praktycznie o to samo, jeszcze bardziej trzymały mnie w przekonaniu, że trzeba ją rozwiązać najszybciej jak to możliwe.
- Kocham cię, Vanilla i nie chce, żebyś przeze mnie cierpiała. – zacząłem, sam nie wiedząc co powiedzieć.
Za każdym razem, kiedy ona płakała, sprawiałem wrażenie niczym niewzruszonego sukinsyna. Nie wiedziałem jak to jest martwić się bądź troszczyć o inną osobę, całe życie przesiedziałem za kopułą tego ośrodka wraz z neutralnymi na wszystko naukowcami. Na moje wcześniejsze słowa Atshushi jedynie pokręciła głową, a później powoli unosząc się w ziemi uśmiechnęła się niewyobrażalnie smutno.
- Wiem, że gdybyś się postarał, dałbyś radę swoim napadom szału. Ale najwyraźniej nie zależy ci na tym, żeby przestać mnie ranić swoim zachowaniem...
- Nie zrozumiałaś mnie. Powiedziałem, że denerwuje mnie twoje ciągłe prowokowanie mnie. Ja nie potrafię odróżnić kiedy żartujesz, a kiedy mówisz poważnie, ponieważ obie te rzeczy brzmią z twoich ust bardzo podobie. Znaczy... barwa twojego głosu się nie zmienia.
Przytaknęła. Normalnie wdałaby się teraz w niezwykle żywą dyskusję odnośnie swoich racji. Nie poznawałem jej, to nie była ta sama dziewczyna co zaledwie parę minut temu. Przez chwilę nawet nie wiedziałem co powiedzieć, gdy głos Vanilli umilkł na zawsze, a jego miejsce zajął cichy szloch.
- Wiem, że jestem głupi i naprawde wielu rzeczy nie potrafię w tobie zrozumieć. – zacząłem, ostrożnie i starannie dobierając słowa – Ale czasami wydaje mi się, że to właśnie ty nie starasz się zrozumieć mnie. Mnie także jest ciężko z tym wszystkim, nie chcę się złościć, ale coś głęboko we mnie nie pozwala mi być spokojnym.
Znów przytaknęła. To zaczynało się powoli robić frustrujące. Sigma nie miała więcej siły na odpowiedzi, dalszy płacz czy cokolwiek innego. Po prostu stała i patrzyła mi w oczy: nieprzerwanie i nad wyraz intensywnie. Zastanawiałem się jak bardzo mnie w tej chwili nienawidzi...
- Cokolwiek zrobiłem: przepraszam. Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć, po prostu... – w tym momencie przerwałem, po raz kolejny poszukując odpowiednich słów – Chociaż wiem, że moje przeprosiny nie są wiele warte to jednak nie są też fałszywe. Zrobiłbym dla ciebie wszystko i nie chcę, aby kłótnie o coś co być może jest możliwe do naprawienia nas rozdzieliły.
Po tych słowach podszedłem do Vanilli i mocno ją przytuliłem, nie wydając przy tym ani jednego dźwięku. Tak bardzo chciałem, żeby między nami w końcu zaczęło się w miarę układać, a tymczasem nie potrafiłem zrobić niczego w tym kierunku. Nie wiedziałem nawet jak się za to zabrać. Blondynka wyciągnęła rączki ku górze, jakby nie będąc pewnym się czy powinna mnie objąć.
- Vanilla? – zapytałem cicho, a kiedy usłyszałem ciche, pytające westchnienie, kontynuowałem – Chciałbym się zmienić dla ciebie i jestem gotowy to zrobić. Zastanawiałem się kiedyś czy gdyby usunąć Arcanę albo chociaż jej niektóre umiejętności...
- To niemożliwe, Heaven. – czyżby to na tyle poważna sprawa, że postanowiła mi odpowiedzieć? – Właśnie po to powstało Rimear: aby przetrzymywać tutaj Naturalne Arcany, których nie da się usunąć z organizmu właściciela. Mimo wszystko udało im się wynaleźć sposób na wszczepienie sztucznej w zwykłego człowieka. Niestety, nie działa to w odwrotną stronę.
Westchnąłem zrezygnowany. Pomyślałem, że może usunięcie „problemu” byłoby rozwiązaniem, ale wychodzi na to, że nigdy się go nie pozbęde... Coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, iż to ze mną jest coś nie tak, a nie z Vanillą. Jeżeli ktoś mógł mi tutaj pomóc to chyba tylko ona: Sigma.
- Potrzebuje cię, Vanilla. Nie chcę znowu zostać sam: nie, kiedy wiem, że jestem (w jakiś sposób) niebezpieczny dla siebie samego jak i najbliższego otoczenia. Chciałbym, żebyś pomogła mi to zmienić.

< Vancia?>

Rimear News !

Już otwarte ! Kociaczki ^^
Tak Btw, to mogę się nie pojawiać przez jakiś czas na blogu i mieć mniejsza aktywność, bo powoli mam dość tego bloga i bardzo mało brakowało żebym go czasem nie usunęła, tak więc .... przez kilka dni będę gryźć, i pożerać w całości ^^

Od Junsu - Do Artis

Była dwunasta. Dopiero się obudziłem, nie przepadałem za wstawaniem o takich godzinach, jednak w nocy nie mogłem zasnąć, więc już wtedy wiedziałem, że tak to się skończy. Przeciągnąłem się leniwie wstając, poszedłem do łazienki przygotować się do rozpoczęcia dnia. Założyłem zwykłe, niebieskie jeansy, luźną, białą koszulkę i czerwone tenisówki. Wyglądając przez okno widziałem ładną pogodę, choć to i tak bez różnicy czy pada czy też nie - kapsuła nie dopuszczała do nas deszczu, śniegu, jak i gradu. Zycie tu bywało strasznie monotonne.
Rozejrzałem się po swoim pokoju przyglądając się każdemu instrumentowi po kolei, była ładna pogoda, więc w sumie mogłem wyjść na dwór i tam pograć na gitarze. Zmiana otoczenie dobrze by mi zrobiła. Tak myśląc zdecydowałem się wziąć instrument i poszukać jakiegoś odpowiedniego miejsca, gdzie nie było za wiele ludzi. Schowałem gitarę ostrożnie do futerału pilnując by zamki były na górze, co było moim przyzwyczajeniem z dzieciństwa i wyszedłem.
Nie znałem jeszcze okolicy tak dobrze jakbym chciał, więc zanim znalazłem jakiś park minęło około pół godziny. Było więcej ludzi niż sądziłem, że tu znajdę, jednak podejrzewam, że następnego takiego miejsca tak szybko bym nie znalazł. Usiadłem sobie w cieniu, pod drzewem, z dala od innych. Wyciągnąłem gitarę, sprawdziłem czy jest odpowiednie nastrojona i zagrałem pierwsze nuty “Summer Paradise” nucąc sobie pod nosem. Po chwili usłyszałem jak ktoś robi to samo, wychyliłem się zza drzewa. Po jego drugiej stronie siedziała dziewczyna, była strasznie blada, a kruczoczarne włosy tylko potęgowały jasność karnacji. Miała zamknięte oczy całkowicie skupiając się na melodii wygrywanej przeze mnie.
- Lubisz słuchać muzyki? - Spytałem próbując jakoś zacząć rozmowę.
Dziewczyna po chwili otworzyła oczy i spojrzała na mnie szybko przesuwając po mnie wzrok.
- Od czasu do czasu. - Uśmiechnąłem się do niej, a dziewczyna odpowiedziała tym samym.
- Jestem Junsu a ty?
- Artis. Bardzo dobrze grasz. - Stwierdziła, a ja się mimowolnie uśmiechnąłem.
- Odkąd byłem mały na niej gam, chociaż teraz to już nie wiem czy to zasługa treningów czy raczej tego wszystkiego co tu się dzieje… Długo już tu jesteś?
- Trochę już minęło. - Westchnęła. - A ty?
- Około miesiąc, może trochę więcej. Masz kogoś tam? - Wskazałem na kopułę, do której często podchodziłem starając się dojrzeć kogoś z bliskich mi osób.

[Artis?]
Layout by Hope