Czułam się strasznie źle. W tej chwili chciałam jedynie jak najszybciej
umrzeć, ponieważ nie mogłam wytrzymać tego bólu. Najbardziej się bałam
tego, że Rosie będzie chciała mnie zabić przy pierwszej lepszej okazji.
Jakaś kobieta wstrzyknęła jej jakiś płyn, po czym wszyscy odeszli. Po
mnie przyszli zaraz potem. Leżałam na ziemi skulona krwawiąc, a także
płacząc cicho z bólu. W niektórych miejscach miałam trochę dziwnej mazi z
kolców, którymi Rosie (najprawdopodobniej) mnie zaatakowała. Po około
dwóch minutach ktoś po mnie przyszedł. Naukowcy zabrali mnie i położyli
na łóżko, do którego przypięli mnie pasami. Gdy mnie dotykali, wszystko
mnie okropnie bolało.
- Zabijcie mnie... - cicho powiedziałam. Nikt nie zwrócił na to uwagi.
Jeden z naukowców wziął strzykawkę automatyczną, napełnił ją, a potem
wycelował w moją rękę. Zmierzał do wbicia tam igły i wstrzyknięcia
przezroczystego płynu. W międzyczasie próbowali mnie przypiąć do łóżka,
co im się udało dopiero po dwóch minutach.
- Ja nie chcę! Nie chcę! Nie chcę żadnych zastrzyków! - darłam się
próbując wstać. Uniemożliwiały to pasy, które były bardzo mocno
zaciśnięte. I tak cały czas się wyrywałam.
- Co jej jest? - zapytał jeden z naukowców. - Z psychiatryka uciekła?
- Po pojedynkach jest - odpowiedział inny.
- Aż tak źle?
- Jak widać. Nawet przypiąć ją ciężko było.
Po chwili dostałam bardzo mocnych drgawek i czułam cały czas ból, który
narastał. Przez drgawki pozostałe w moim ciele kolce (było ich dość
sporo) zaczęły się we mnie wbijać coraz głębiej, przez co mocniej
krwawiłam, a ból jeszcze się dodatkowo nasilał. Naukowcy próbowali mnie
unieruchamiać i podawać mi różne lekarstwa, ale nie pomagały,
przynajmniej w tej chwili. Dwie minuty później zaczęłam się krztusić
krwią, która w dużych ilościach wyciekała z moich ust. Straciłam
przytomność po kolejnej minucie mając nadzieję, że to już mój koniec.
Jednak z nadziei nic nie zostało, ponieważ właśnie otworzyłam oczy. Nic
nie widziałam, jedynie oślepiały mnie lampy tego pomieszczenia. Wszystko
było strasznie rozmazane. Zaraz po chwili zaczęłam bardzo mocno
kaszleć. Trwało to kilka minut, ale podczas kaszlenia czułam ogromny
ból. Naprawdę miałam już dość swojego życia. Znowu byłam przypięta do
łóżka pasami najmocniej, jak to było możliwe. Spojrzałam na swoje ręce -
były niemalże białe i całe w opatrunkach. Co się ze mną stało? Co oni
ze mną zrobili? Co zamierzają robić ze mną dalej? Nerwowo rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Dalej nic nie widziałam, ale wiedziałam, że byłam
tutaj sama. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki i odgłos otwieranych
drzwi. Znowu się rozejrzałam i zobaczyłam naukowca, który znowu chciał
mi coś wstrzyknąć. Próbowałam zabrać rękę spod igły, ale byłam za mocno
przypięta. Poczułam ukłucie i to, jak ten ktoś mi coś wstrzykuje. Po tym
odszedł, a ja chwilę później poczułam, jak krew ciekła mi po gardle, na
pewno miałam tak po tym, co mi podali. Kilka godzin później znowu
poczułam się słabo. Ponownie straciłam przytomność.
Znowu otworzyłam oczy, już lepiej wszystko widziałam. Dalej byłam bardzo
mocno przypięta, prawie w ogóle nie mogłam się ruszyć. Wokół mnie było
pięciu naukowców.
- Co się dzieje...? - zapytałam trochę przestraszona i bardzo osłabiona.
- Nic - lakonicznie odpowiedział jeden z nich.
- To co tu robicie...? - zapytałam.
- Sprawdzamy stan twojego zdrowia - inny odpowiedział.
Po chwili notowania czegoś na swoich kartkach odeszli.
Wyszłam stamtąd dopiero po trzech miesiącach. Cały czas źle się czułam i
chodziłam jakbym zaraz znowu miała zemdleć. Nikt na mnie nie zwracał
uwagi, a niektórzy wręcz dziwnie się patrzyli. Po około godzinie
przechodziłam przez opustoszałą ulicę i zobaczyłam Rosie. Bardzo się jej
przestraszyłam.
<Rosie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz