Nie
wiem czemu, ale poprzedniego wieczoru miałem dziwne przeczucie...
mówiło mi, że następny dzień będzie do dupy, a moje mądre
przeczucie jeszcze nigdy mnie nie zawiodło, dlatego też trudno mi
było zasnąć tego wieczoru.
Rankiem
ktoś zapukał do moich drzwi. Myślałem, że to jak zwykle Egoi
przyszedł na śniadanie jak to miał w zwyczaju, ale on zwykle pukał
i wchodził. Nigdy nie zamykałem się na klucz, bo nie czułem
takiej potrzeby. I tak nikt nie odważyłby się mnie okraść...
posiadałem reputację psychopaty, więc rzadko kto kwapił do tego,
aby przeszkadzać mi, szczególnie rano. Zdziwiłem się tym, ale nie
martwiłem się zbytnio. Przeciągnąłem się w łóżku, szukając
ręką okularów leżących gdzieś na komodzie:
-Otwarte!
- krzyknąłem, wkładając na nos szkła. Usłyszałem cichy skrzyp
drzwi i kroki, ale nie jednej osoby. Podniosłem się do pozycji
siedzącej, ale i tak siedziałem w łóżku... nie miałem zamiaru
wstawać z byle powodu. Okazało się, że moimi gośćmi byli Brian
i Zack – moi poprzedni współpracownicy i poniekąd sojusznicy.
Spojrzałem spod swoich binokli na ich miny i zaraz po tym
wybuchnąłem gromkim śmiechem:
-A
nie mówiłem? Wiedziałem! - po ich wyrazach twarzy byłem pewien,
że coś nie wypaliło. Mówiłem... nie brać się za coś jak się
nie ma odpowiednich do tego ludzi, ale nie! Po co mnie słuchać mimo
to, iż praktycznie zawsze miałem rację. I jak zwykle... ja miałem
to naprawiać, albo dawać pomysły na przywrócenie wszystkiego do
normy. Przeczesałem włosy dłonią, wzdychając ciężko widząc
ich załamane twarze:
-Co
poszło nie tak? - zapytałem już całkiem poważnie.
-Projekt
Omicronów spalił na panewce. - mruknął wściekły Brian.
Wściekłem się. Przecież ten projekt nie miał prawa się udać,
więc co tu się dziwić. Kto wpadł na tak głupi pomysł, żeby
wpychać w roboty moce, które mogą sprowadzić na świat
apokalipsę? To tylko maszyna, która zawsze może się popsuć lub
nawet zbuntować. Od jakiegoś czasu nie wnikałem w sprawy naukowe
ośrodka, ale na bieżąco informował mnie Zack, który mimo tego,
iż nie był już u mnie na stażu nadal był mi lojalny i służył
mi wiernie jako swego rodzaju informator. Złapałem się za głowę,
myśląc jakich szkód mogą wyrządzić te cholerne gady. Spojrzałem
na dwójkę, oczekując więcej wiadomości na ten temat. Znów głos
zabrał Brian:
-Wczoraj
uciekły trzy projekty. Zniszczyły część laboratorium i zabiły
sporą ilość pracowników... - przerwałem mu.
-A
Arcany? Czy zabiły już jakąś Arcanę?
-Nie...
jeszcze nie, ale wciąż są na terenie i robią wielkie szkody. -
odpowiedział szybko Zack. Westchnąłem i oparłem się o ścianę:
-Na
co teraz liczycie? Na to, że pobiegnę jak poparzony, żeby ratować
dupę waszym przełożonym? - zakpiłem pokazując, że nie mam
zamiaru gdziekolwiek się ruszać.
-Przecież
to nie nasza wina! - wściekł się Brian – Nie tylko my bierzemy w
tym udział. - mruknął zły. Zack przestraszył się go nieco...
nawet ja nie byłam tak przerażający jak wściekły Brian.
Pokręciłem przecząco głową:
-Racja...
nie wasza wina, ale nie przyszliście tu tylko po to, aby mnie o tym
łaskawie poinformować. - skrzyżowałem ręce na piersi.
-Szef
przydzielił pana do jednej z grup, która ma złapać wybrany
projekt. Uznał, że pan naprawdę się przyda. - oznajmił
spokojnie.
-Czy
usłyszałem " złapać "? - zapytałem powstrzymując
śmiech. Obydwoje pokręcili twierdząco głowami. Nie no... to było
przegięcie. Wstałem z łóżka, kierując się do garderoby:
-Czyli
tak... mam mieć pomysł na powstrzymanie każdego projektu, pilnować
młodocianych Arcan i jeszcze nie uszkodzić tych niewypałów, tak?
Czy to trochę nie za dużo? - zapytałem przygotowując ubrania.
-My
ci tylko przekazujemy informacje, a poza tym... ciesz się, że w
ogóle tu przyszliśmy. Gdyby nie to miałbyś niezłą pobudkę. -
burknął Brian.
-Tak,
tak... wiem. Zrujnowaliby mi całe mieszkanie. Możecie im przekazać,
że uratowaliście ich nędzne życia. - powiedziałem, kręcąc się
po domu w poszukiwaniu wszystkich rzeczy, które były mi potrzebne –
Pospieszmy się zanim tu wpadną i zrobią mi tu raban. - rozkazałem
ubierając się na szybko. Sięgnąłem po swoją torbę, która teraz
była mi niezbędna. Nie wiadomo było co będzie mi potrzebne.
Brałem wszystko co podpowiedziała mi intuicja. To musiało wyglądać
naprawdę komicznie no, ale... cóż. Nie miałem zamiaru łapać
tych robotów dla naukowców, którzy tylko szukali kogoś kogo
mogliby wysłać na śmierć, ale dla mieszkańców Rimear. To
również byli ludzie, którzy chcieli żyć. Nie miałem zamiaru
skazywać ich na śmierć tylko z powodu własnego honoru. Miałem
tylko nadzieję, że dobiorą mi silne Arcany do drużyny, które
naprawdę dadzą radę walczyć z tymi Omicronami czy jak im tam.
Jeszcze sięgnąłem tylko po kosę i pobiegłem w stronę drzwi.
Zack i Brian wybiegli zaraz za mną, bo byli u mnie nielegalnie, więc
nie mogłem pozwolić na to, aby ich zauważono w moim
towarzystwie... przynajmniej w moim towarzystwie pod moim
mieszkaniem. Zamknąłem drzwi na cztery spusty i dałem im duchową
blokadę, by nikt podczas mojej nieobecności nie śmiał wejść i
mi tam myszkować. Wspólnie pobiegliśmy w stronę laboratorium, a
raczej do jego zgliszcz. Widząc coraz to nowsze wymysły głównych
doktorów zrobiło mi się niedobrze. Kląłem pod nosem patrząc na
zabawy ludzkim życiem... wiedziałem, że kiedyś źle się to
skończy. Pokazali mi pomieszczenie, do którego mnie wpuścili. Było
tam pusto, więc miałem okazję czekać na swoich sojuszników.
Machnęli mi ręką na pożegnanie i zniknęli za drzwiami. Rzuciłem
torbę na kanapę, a kosę oparłem gdzieś tam w kącie. Pozostało
mi tylko czekać i oczywiście myśleć jak wyhujać system tych
felernych robotów, a kiedy ja zaczynam myśleć to zwykle znikam z
tego świata i szybuję gdzieś w swojej głowie...
Z
transu wybudził mnie dopiero donośny, obcy głos. Zamrugałem parę
razy i wtedy zorientowałem się, że w pomieszczeniu oprócz mnie
jest również Levi, Takao, Rick i Rene. Znałem ich wszystkich, a
przynajmniej ich możliwości ( Stein nie ma co robić w życiu, więc
hakuje programy naukowców i czyta sobie o innych... takie tam hobby
:3 ). Stwierdziłem, że na razie dowiem się czegoś więcej na
temat tych androidów, choć mogłem sobie później zhakować
dokumentację naukowców, ale mogłem zrobić to później na wypadek
gdyby chcieli coś przed nami ukryć. Kiedy tylko ten młodzik zaczął
swoje przemówienie ledwo powstrzymywałem się od strzelenia jakimś
tekstem... wkurwiało mnie to. Nie miałem zamiaru pomagać IM, więc
nie mają prawa mi wmawiać, że biorąc udział w tej łapance
wspieram ich sprawę. Niech sobie nie schlebiają! Coś tam tylko
mruknąłem i jak zwykle wszyscy się ze mną zgodzili. Nawet sami
doktorzy, którzy się tam znajdowali. Kapitanem stał się Rene, z
którym miałem dobry kontakt, więc na spiny z nim nie miałem co
liczyć. W ogóle nie liczyłem na jakiekolwiek kłótnie z członkami
grupy. Wszyscy byli inteligentni i obdarowani silnymi mocami, więc
samo zadanie nie wydało się aż tak niemożliwe. Po całej tej
paplaninie wszyscy wyszli oprócz oczywiście członków naszej
drużyny. Udało mi się kątem oka zobaczyć opisy tych podróbek
prawdziwych technologii. Uśmiechałem się wymyślając sposoby na
ich unieszkodliwienie, choć ich zniszczenie dużo bardziej by mi
odpowiadało.
-No
to po zapoznaniu się z różnymi rzeczułkami może spotkamy się z
inną grupą? - zaproponował Rene.
-Jak
na początek to dobry plan. - powiedziałem odchylając głowę do
tyłu – Będzie najlepiej jeśli się odpowiednio zorganizujemy, bo
ja nie to wszyscy zginiemy... i my i cała reszta. W przyszłości
może nawet ludzie za kopułą, więc nie możemy zwlekać.
-To
wie każdy z nas, ale... co nas to obchodzi? - zapytał kpiąco Rick.
Ja na to tylko uśmiechnąłem się pod nosem, odpowiadając na tą
mądrą pytanie:
-Dobre
pytanie, mój drogi. - podniosłem się, opierając łokcie na
kolanach – W sumie... połowa osób będących w tym pomieszczeniu
ma totalnie wyjebane na resztę społeczeństwa. Nie jest tak? Jest
tak. W sumie... mnie też mało by to obchodziło, ale w tej grze
macie tylko dwa wybory... albo walczyć albo zginąć leniąc się,
zaś tu nasuwa się kolejny wybór... czy chcecie spróbować przeżyć
w walce czy czekać na pewną śmierć w czterech ścianach własnych
pokoi? Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar walczyć i wykorzystać to,
że zostałem obdarowany bardzo potężną mocą. W sumie...
bylibyście głupcami gdybyście stwierdzili, że nie będziecie
walczyć, bo zwyczajnie wam się nie chce. Wszyscy tutaj macie
ogromne możliwości... nie chcecie ich wykorzystać w dobrym celu? -
zauważyłem ich zdziwienie na moje słowa – Nikt nie mówi wam, że
robicie to dla naukowców tylko dla ludzi, bo TU są ludzie, którzy
chcą żyć i ułożyć sobie życie mimo mocy, które ich
ograniczają. Za kopułą też są ludzie, którzy nie mają z nami
nic wspólnego. Dlaczego mają ginąć przez błędy głupich
naukowców, którzy nigdy nie słuchają starszych i bardziej
doświadczonych, skoro możemy temu zapobiec? Myślę, że nikomu z
was nie spadnie czapka z głowy jak spróbujecie coś z tym zrobić.
Myślę również, że macie o co walczyć... ja mam. Nie wiem jak
wy, ale ja mam zamiar spróbować temu zapobiec. A jak będzie z
wami? - tym o to pytaniem zakończyłem swój wykład. Czekałem
tylko na ich reakcję.
(
Kochana drużyno? :3 Bosh... ja my się świetnie dobraliśmy <3 )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz