Nie miałem pojęcia, że dziewczyna aż tak obwinia się za to
co się stało. To nie była jej wina. Nie jesteśmy doskonali i każdy ma jakieś
swoje wady. Jedni takie jak Cinia, drudzy zaś takie jak ja. Zawsze gdzieś jest
ten problem. Nie to co u Sigm. Kiedy tak wtulała się w mój tors: uniosłem jedną
dłoń, która za moment spoczęła na jej głowie. Zniżyłem nieco główkę by
delikatnie ucałować jej czoło. Pewnie znowu zrobiła się cała czerwona, ale… to
nie ważne. Zawsze tak było kiedy tylko kiedy tylko ukazywałem tą bardziej
romantyczną cześć mnie.
-Te rany się zagoją. Nie ważne, czy pozostanie po nich blizna
czy nie, ale się zagoją. To… jak ranisz moje uczucia kiedy się tak odsuwasz…
kiedy …
-Przestań. – zaprotestowała zakrywając mi nagle usta dłonią.
Nigdy wcześniej tak nie robiła, dlatego było to dla nie dosyć dziwne. – Ja wiem
o tym… ja wiem, że to straciłam odnośnie twoich uczuć.. już tego nie odzyskam…
ale…. – miałem wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Wolałem, to skończyć na takim
poziomie na jakim jest, żeby tylko uniknąć jej łez. Bardzo szybko zniżyłem się
i cmoknąłem ją w usta przez co na chwilę zapomniała co miała powiedzieć.
-Już cicho. Po prostu czuje, że już nie jest tak jak kiedyś…
że tobie już tak nie zależy, i to czy ja jestem czy mnie nie ma…. Jest ci
obojętne. – wzruszyłem ramionami wstając z kanapy i zostawiając na niej
dziewczynę. Za bardzo się coś ostatnio rozczulam, ale to mniej więcej tez z
tego powodu, że jestem w pewnym sensie słaby. Skierowałem się na chwilę do
łazienki by ściągnąć koszulkę i zobaczyć swoje plecy. Nie wyglądały za ciekawie
i całe praktycznie były teraz w kolorze sino fioletowym. Odpłacę mu się kiedyś jak
mnie tak będzie wkurwiał. Zostawiając delikatnie czerwoną od krwi koszulkę w
łazience i wychodząc bez niej skierowałem się do kuchni, w której ta uzdolniona blondynka próbowała coś
ugotować. Uśmiechnąłem się pod nosem zachodząc ją od tyłu i napierając torsem na
jej plecy. Dodatkowo oparłem dłonie bo obu stronach blatu tak, żeby mi nie uciekła. Schyliłem się na tyle by dosięgnąć jej szyi…
-Nie krzycz tylko… - szepnąłem otwierając nieco szerzej usta
i ukazując białe kły. Najdelikatniej jak było to możliwe wbiłem je w szyję
Cinii. Za nim jednak zdążyła wydać z siebie jakiś odgłos: rozchyliłem jej usta
i delikatnie dotknąłem palcem jej języka. To miało na razie zapobiec
wypowiedzenia jakiegokolwiek komentarza. Obiecałem sobie, że nie będę jej
gryzł, jednak dzisiaj kiedy wgryzłem się w skórę Heaven’a mogę stwierdzić,
że żadna krew nie zaspokoi mnie tak jak
Cinii. Jaki więc większy cel będzie celowe unikanie jej skoro, nikt inny nie
będzie mógł mnie zaspokoić?
-Cinia…. Wybaczysz mi to? Jeżeli będę cie gryzł…? –
szepnąłem już odrywając się od jej skóry, ale nadal pozostając dość
blisko. – Nie jestem w stanie bez niej
wytrzymać. Tylko ty jesteś w stanie mnie w jakiś sposób ratować… - ucałowałem
delikatnie jej kark
(Wena mnie pod koniec opuściła. Sory. Cinia ?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz