Spacerowałem ciemnym i pustym korytarzem. Jedynie księżyc dochodzący do
pełni nieco oświetlał ziemię swoim blaskiem. Tyle mi wystarczyło by
widzieć co mam pod nogami. Właśnie wracałem z drugiego końca budynku.
Jak zwykle musiałem przekazać jakiś projekt i dopilnować tych oszołomów,
by nie było drugiej akcji jak ta z Omicronami. Nadal na ciele miałem
sporo szwów po nacięciach i bardzo dobrze pamiętałem swoje spotkanie ze "
śmiercią ", które nie potraktowałem poważnie... jak zwykle. Żyłem... to
było najważniejsze. Starałem się oszczędzać sobie stresu, ale czasami
nie da się po prostu zachować zimnej krwi. Tak było i wtedy... jak
zawsze musiałem się z kimś pokłócić o błahostkę. Nie mogłem powiedzieć,
że byłem zły... po prostu ludzka głupota czasami doprowadzała mnie do
rozpaczy. Byłem zbyt pobudzony, by zasnąć, dlatego stwierdziłem, że
przejdę się na spacer. Często wychodziłem wieczorami. Wtedy zwykle
nikogo nie napotykałem po drodze i mogłem w spokoju ducha wędrować
uliczkami ulubionego parku. Szum liści był taki kojący i usypiał w
mgnieniu oka. Tak było i wtedy... zamiast do swojego mieszkania
poszedłem do parku. Tak jak przeczuwałem... nikogo nie było w polu
widzenia. Mozolnie spacerowałem ścieżkami parku nie zwracając uwagi na
otaczający świat. Świat jakby się zatrzymał. Wszystko stanęło w
miejscu... byłem tylko ja i noc. Piękna i tajemnicza noc, która obecnie
patrzyła na każdy mój ruch. Uwielbiałem ten stan... sprawiał, że na
chwilę odpływałem z obecnego świata. Stawałem się lekki... nic mnie nie
trzymało przy ziemi. To wspaniałe, ale niestety... nie trwałe uczucie.
Mój obecny stan przerwały ciche krzyki... jakby kłótnia wielu osób. Znów
byłem w realnym świecie i nie wiedziałem za bardzo czy mam ochotę zabić
tych co się tak drą czy tylko obciąć im ozory. Nie ma chwili, aby się
co nie działo... zawsze kiedy najchętniej zniknąłbym gdzieś pod ziemią.
Mruknąłem wściekle i ruszyłem w stronę hałasów. Szedłem skrótem przez
trawnik i raczej nie miałem ochoty ukrywać swojej obecności. Moim oczom
ukazała się grupa osób, a konkretniej to jakaś grupa " kozaków ", którzy
zaczynali do bogu ducha winnej osoby. Nigdy się nie nauczą, że się do
niewinnych nie zaczyna. Dźwięki ucichły nieco kiedy wyszedłem z cienia
drzew:
-Ej, ludzie... ogar do cholery! Jak chcecie drzeć ryja to może w
bardziej ustronnym miejscu, a nie na środku parku. - mruknąłem z
wyrzutem – Poza tym... jak szukacie guza to wystarczy, że znajdziecie
jakąś inną bandę, a nie kogoś kto nawet was nie zna. - wykręciłem oczami
w geście znudzenia.
( Ktoś kto ma czas i chęci bardzo mile widziany :3 )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz