Przez lukę między zasłonami wdarły się do pokoju blade promienie porannego słońca. Krople deszczu ciężko opadały na parapet. Odwróciłam swoją łepetynę od monitora, wlepiając wzrok w oświetlony skrawek podłogi. Ah, czyli już jest dzień? Wciąż miałam dziwne wrażenie, że gdzieś za chwile powinna nastać dopiero noc...
Chwilowo uśpiłam komputer i wstałam ze swego krzesła, przelotnie łapiąc w dłoń jedną z landrynek, leżących tuż obok myszki. Żółta. Może być. Rozpakowałam ją, folię rzucając gdzieś za siebie, i wzięłam ją do ust. Tak więc jest dzień, wypadałoby zrobić coś pożytecznego, zamiast cały czas przesiadywać w apartamencie, zamknięta na cztery spusty. Może warto by było ruszyć się gdzieś na dwór, do ludzi. Przecież świeże powietrze mnie nie zabije, czyż nie?
Wyszłam więc z sypialni, z głową pełną tych ambitnych pomysłów, jednak tuż po zatrzaśnięciu za sobą drzwi, ległam na skórzanej sofie w salonie i przymknęłam oczy. może jednak najpierw się zdrzemnę, po 24 godzinach ciężkiej walki z bossami należy mi się chwila odpoczynku. [...]
Obudziłam się dopiero gdzieś około popołudnia , godziny 16. Przetarłam zaspane oczka wierzchem dłoni i sturlałam się na podłogę, a dzięki memu szczęściu, nie mogło się obyć bez walnięcia głową o ostro zakończony róg stoliczka, stojącego tuż przed kanapą. Ałć.
W całym moim mieszkaniu panowały egipskie wręcz ciemności, do tego jeszcze było to niewyobrażalnie duszno. Zebrałam się w sobie, wstałam i na lekko chwiejnych nogach poczłapałam w stronę kuchni. Ostatnio na blacie rozłożyłam swoją, jakże liczną, kolekcję konsoli, tak więc wyciągnęłam dłoń i wsunęłam do kieszeni marynarki pierwsze dwie, które wymacałam. Mrucząc coś pod nosem, wyszłam z apartamentu na korytarz, w którym od razu powitało mnie jasne światło lamp zawieszonych na suficie oraz promyczki słoneczka, przedostające się przez szyby niewielkich okien. Ku mojemu zdziwieniu, nikogo tam nie było, korytarz stał kompletnie pusty. Wzruszyłam ramionami, a następnie skierowałam się w kierunku windy na jego końcu. Wcisnęłam zielony, mrugający guzik i spojrzałam w stronę małego ekraniku nad metalowymi drzwiami. Wskazuje, iż na początku pojedzie dwa piętra wyżej. Czyli jednak będą tam jacyś ludzie... Na samą myśl o grupie osób w zatłoczonej windzie przeszły mnie ciarki. Wbiłam palce w materiał marynarki kręcąc się nerwowo po korytarzu. Drzwi otworzyły się około trzech minut później, kiedy moja twarz zdążyła już zrobić się całą czerwona. Rzuciłam okiem w stronę osób stojących w środku. Na szczęście lub nieszczęście były tam trzy osoby, stojące rzędem obok siebie. Prześlizgnęłam się między jakimiś kobietami, z których jedna zaciekle dyskutowała z kimś przez telefon. Ktoś wyszedł. Skuliłam się w rogu, obserwując jak z chwili na chwilę osób przybywa lub ubywa, co jakiś czas zerkając kątem oka na te przeklęte guziki, od których dzielił mnie potężny już mur ludzi. Gdybym miała odwagę przeciskać się między nimi, zapewne w ciągu kilku minut znalazłabym się na poziomie zero. Ale nie mam i niestety nic na to nie poradzę. Czekałam więc tak, aż znajdzie się ktoś, kto wybawi mnie z tego koszmaru, wciskając ten przeklęty guzik oznaczony liczbą '0'. Nikt się taki nie znalazł. Żałuję, że w ogóle ruszyłam się z domu...
Czując, że muszę się jakoś uspokoić, sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam z niej czarne urządzonko. Włączyłam je i wybrałam pierwszą pozycję z folderu 'Gry'. Okazała się nią zeszłoroczna gra FPS, w którą ostatni raz grałam w dzień jej premiery. Pomimo dziwnych spojrzeń ludzi kierowanych w moją stronę, usiadłam sobie wygodnie po turecku, opierając głowę o ścianę i pogrążyłam się w świecie gry. [...]
Nie wiem jak dużo czasu tam spędziłam, jednak, po jakby się zdawało krótkiej chwili, siedziałam sama w nieruchomej windzie... Wydałam z siebie przeraźliwy pisk, rzucając konsolą gdzieś przed siebie. Ta z trzaskiem zderzyła się metalowymi drzwiami i upadła na podłogę, rozbitym ekranem do góry, tuż obok swej koleżanki. Przez dłuższy czas męczyłam się, by przejść jedną, głupią mapę, na marne, a to wszystko ich wina. Lagują się niemiłosiernie, pomimo bycia tak drogim sprzętem... Niech giną w ogniach piekielnych.
Cała czerwona złożyłam ręce na wysokości piersi i odwróciłam główkę, niczym naburmuszone dziecko. Do rzeczywistości ściągnął mnie dopiero dźwięk dzwonka, który najprawdopodobniej sygnalizuje, iż winda rusza na kolejne piętro. Przez ten cały czas stała pusta, przez co tak właściwie miałam odwagę zniszczyć swoje ukochane urządzonka, więc niemałe było me zdziwienie, gdy nagle ruszyła.
Na czworaka podpełzłam do ściany z guzikami i wlepiłam wzrok w mini-monitorek na którym z każdą chwilą pojawiała się inna cyfra. Wraz z jej zmianą narastał we mnie jeszcze większy strach gnany najróżniejszymi myślami. Gwałtownie odwróciłam łebek w stronę drzwi, gdy te stanęły otworem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz