Obudziłem się rano… w sumie… no dobra… nie tak rano. To była
gdzieś godzina 15. Hihi pierwszy raz tyle spałem. To znaczy pierwszy raz do tej
godziny bez nagłej pobudki w między czasie. Zazwyczaj Cinia dbała o to by nie
brakowało mi wrażeń. A jednak przez kilka ostatnich dni było ich trochę za dużo
i już zacząłem dostawać na łeb. Było mi z tego powodu bardzo głupio, ponieważ
nie byłem do końca świadom co się właściwie wydarzyło. Wiem co mówiłem,
widziałem ten sam obraz przed oczami co miałem wczoraj, ale tak jakoś czułem
dziwną niewiedze. Pamiętam też Rene. Przyszedł tutaj i zrobił coś w rodzaju
cudu. Tylko on tak błyskawicznie wyciągał mnie z opresji. Zsunąłem leniwie nogi
z miękkiego Matera i zwiesiłem głowę w dół. Otworzyłem usta po to by wypuścić
wcześniej wciągnięte powietrze. Ciężko było mi się zdobyć teraz na jakikolwiek
gest, czy wypowiedzieć jakieś słowo. Cinia jak zdążyłem zauważyć spała obok
mnie. Tylko przeleciałem wzrokiem po jej nieruchomym, spokojnym ciele by za
moment wstać i skierować się do kuchni. Chce mi się jeść. Czułem ogromne
pragnienie, ale jeszcze pamiętam co obiecałem blondynce. Nigdy więcej jej nie
dotknę, nie skrzywdzę zwłaszcza po tym co wczoraj zrobiłem i powiedziałem: nie
chce więcej jej nawet dotykać. Boje się…. Cholernie się boje, że znowu będę
musiał to przeżywać. Miałem uczucie jakby cała moc Arcany uleciała ze mnie
jednej nocy. To przez niedobory krwi prawda ? Gdzie cała moja energia się
podziała ? Kto mi ją zabrał… i kto mi zabrał moją obojętność. Wczoraj, bo dzisiaj
już do mnie wróciła. Rene nie spał. W takim razie całą noc siedział i czuwał
nad nami. Podniósł się z kanapy chyba po to by przywitać mnie jakimś zgryźliwym
komentarzem, ale skutecznie uciszyłem go jednym zamaszystym ruchem rzucając go
na ścianę. Nie zamierzałem być teraz delikatny.
-Wróciłeś ? Trochę ci to długo zajęło. Mamy godzinę 15:12.
Wołałeś Cinie przez sen… - uśmiechnął się wspominając to słodkie imię na „C”.
Zdenerwował mnie tym, chociaż właściwie sam nie wiem dlaczego. Prychnąłem
cichutko, zbliżyłem się do jego bladej szyi i już za moment wbiłem w nią parę
kłów. Nawet nie wydał z siebie żadnego dźwięku bólu. Szkoda.
Moje oczy od razu błysnęły trochę intensywniejszym kolorem. Nie
wypiłem dużo. Tylko tyle by zaspokoiło to mój chwilowy, ogromny apetyt. Od
razu, gdy tylko się odsunąłem siwowłosy braciszek zakrył dwie małe ranki ręką.
Zachichotał masochista jeden. Jakby było to dla niego coś przyjemnego. Gdybym
się o to starał może i takie by było, ale w tym momencie obojętne było mi to
czy on czuje ból czy rozkosz.
-Widzę, że wrócił ci charakterek…. Kurcze jestem chyba cudo
twórcą….
-Damare…. [jap. zamilcz/milcz/cicho bądź] – syknąłem z
przekąsem i właściwie więcej nie zastanawiając się zacząłem poszukiwać swojej
stalowej maski. Nie chciałem się z nią już rozstawać, bo tylko wtedy kiedy nie
miałem jej na mordce działy się dziwny rzeczy. Kiedy już w końcu ją znalazłem
założyłem ją sobie na oczko i właściwie to już wszystko było ok. Braciszek tak
samo jak niewiadomo skąd się tu wziął tak teraz sobie poszedł i bardzo dobrze.
Nie potrzebne mi są jego psychologiczne porady na temat naszego związku,
ponieważ on sam nigdy nie umawiał się z żadną dziewczyna, albo po prostu o
czymś nie wiem. Hehe… tak bardzo wykorzystałem go i już mi nie jest potrzebny.
To jest mój sposób okazywania sympatii. Dziewczyna pomimo późnej pory i tak
wstała gdzieś dopiero godziny 17:30. Chyba jednak troszeczkę dłużej przy mnie siedział
niż sądziłem. Ja cały ten czas siedziałem sobie w pokoju i oglądałem jakieś
głupoty. Kiedy wyszła z pokoju nawet nie zdążyłem nic powiedzieć po od razu
rzuciła mi się w ramiona. Nie pozwoliła mi nawet wstać z kanapy. Znowu to
dziwne uczucie i brak odpowiedniej reakcji. Czyżby kilka wyuczonych zachowań
specjalnie dla niej nagle zniknęło ? Może to właśnie prawdziwy ja….
Przestała przytulać się do mnie dopiero wtedy, gdy kolejna
myśl przyszła jej do głowy. Spuściła wzrok, a jej uśmiech przypominał teraz coś
w rodzaju miny….. jakby szła na skazanie. Ona się nie uśmiechała. To był wyraz
najszczerszego bólu.
-Czy my…. Jesteśmy…. No wiesz… razem ? – bardzo się przy tym
jąkając w końcu wydusiła z siebie nie do końca zrozumiałe zdanie. Na początku nawet
na to nie zareagowałem. Chciałem to przemyśleć. Ona jednak nie chciała czekać i
widząc to chciała zejść z moich kolan ( no bo jak się na mnie rzuciła to
automatycznie znalazła się na moich kolanach ).
-Nie chce cie stracić…. – to jedyne słowa, które teraz byłem
w stanie wypowiedzieć, i które nie brzmiały by nad wyraz sztucznie. Po prostu
jeszcze nie do końca wszystko ogarniałem. Obraz czasami się rozmazywał, a
ostatnie wspomnienia pozostawały za lekką mgłą. Odwróciłem twarzyczkę w
zupełnie inną stronę lekko się rumieniąc. Wstyd dawał się wen znaki, ale nawet
teraz nie chciałem puścić jej kurczowo trzymanej rączki.
( Cinia ? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz