Opuszczając apartament Riuki’ego bardzo powoli
zaczęło docierać do mnie to co zrobiłem. W dalszym ciągu nie mogąc się
otrząsnąć po wypowiedzianych przez chłopaka słowach, szedłem ślepo przez jeden
z kilkunastu alejek znajdujących się na terenie Rimear. Przeszedłem je wzdłuż i
wszerz chyba z trzy razy zanim me oczy ujrzały widok, który w pełni wybudził
mnie ze stanu przygnębienia. Gdy tylko zobaczyłem Rick’a od razu podniosło mi
się ciśnienie, to był człowiek nie muszący nic mówić, aby mnie wkurwić (drugi
Haruka normalnie). Czym prędzej podszedłem do owego osobnika, trzymającego w
objęciach moją ukochaną. Nie mogłem mu pozwolić tak po prostu z nią odejść, ale
jak widać on był nie mniej uparty.
Nie mam pojęcia kiedy dokładnie przywaliłem
nim o ścianę pobliskiego budynku po czym zaczęliśmy okładać się jak dwie
nastolatki zazdrosne o swojego, największego idola. Nagle wszystko
znieruchomiało, ucichło... czas zatrzymał w miejscu ciało moje oraz Hampstead’a.
Vanilla użyła na nas swojej Arcany, tak naprawde w ogóle nie znałem jej mocy.
Skoro teraz będąc na skraju wytrzymałości zdołała użyć takiej umiejętności to
aż nie chce myśleć jak wielka siła drzemie w ciele dziewczyny... Czułem strużkę
krwi lecącej ciurkiem z mojego nosa, ale nie byłem w stanie choćby poruszyć
ręką w celu jej wytarcia. Obaj wpatrywaliśmy się jak zaczarowani w postać
blondynki stojącej między nami z rękami rozłożonymi po bokach. Nie chciała
naszej walki. Nie chciała naszej kłótni... Musiała nas zatrzymać siłą, żebyśmy
to wreszcie zrozumieli.
Uspokoiłem się, pierwsza najgorsza fala
zdenerwowania chyba jeszcze nigdy tak pośpiesznie nie opuściła mojego umysłu.
Zanim Vanilla upadła na ziemię tracąc przytomność, zdążyłem już całkowicie się
ogarnąć. Nie wykonałem początkowo żadnego ruchu, lecz już po krótkiej chwili
obaj klękaliśmy obok postaci dziewczyny, obserwując jej opłakany stan. Był
wręcz beznadziejny... Nie awanturowałem się już o to kto będzie ją niósł tylko
po prostu pozwoliłem na to Rick’owi. Na moment tak jakby zapanował między nami
pokój, żaden nawet nie odezwał się słowem do drugiego. Okazałe siniaki pojawiły
się na naszej skórze, a odrobina krwi na ubraniach. Wyglądając tak nieziemsko
pięknie i do tego mając przy sobie nieprzytomną Sigmę, naukowcy dosłownie
złapali się za głowy. Pierwszy raz zobaczyłem ich przeżywających jakiekolwiek
emocje. Być może w końcu zauważyli, iż nie mają żadnej kontroli nad tym co
wyprawiają ich Projecty.
[...]
Czym prędzej kazano nam udać się do specjalnego
pomieszczenia ratowniczego, specjalizującego się w tego typu przypadłości.
Właściwie byliśmy najnormalniejszymi na świecie ludźmi, no ale cóż... Dopiero
tam Rick w ogóle zdobył się na to, żeby na mnie spojrzeć. W jego oczach
dostrzegałem ogromny żal oraz wyrzuty, pretensje do wszystkiego co się
wydarzyło. Doskonale wiedziałem, iż Atshushi leży tutaj z mojej winy. Być może
miała rację... Może nie umiem robić nic poza darciem mordy i ich obijania
innym...
- No i co? Jesteś z siebie zadowolony? –
zapytał ostatecznie, poprawiając się na niezbyt wygodnym krześle i krzyżując
ręce na piersi.
Był zły, czułem to… Ale nic nie mogłem z tym
zrobić, chociażbym chciał. Nie miałem najmniejszej ochoty na kłótnię, dyskusję
czy rozmowę. Po prostu pragnąłem jedynie spokoju od niego i reszty świata.
Rozpaczliwe zachowanie Vanilli tak mną wstrząsnęło, iż jedyne co potrafiłem w
tamtej chwili zrobić to siedzieć i czekać na wyniki jej badań.
- Czy wyglądam jakby było mi wesoło? –
odparłem niespotykanie opanowanym tonem, nawet do mnie nie pasującym – Jeżeli chcesz
mi oddać to proszę bardzo. Uderz mnie, kopnij, dźgnij nożem czy czymkolwiek
innym... Nie chcę już walczyć.
- Oh, teraz nagle nie chcesz!? Trzeba było mi
pozwolić ją stamtąd zabrać. Gdybyś nie był takim popierdoleńcem to ta sytuacja
nigdy nie miałaby miejsca. Chociaż raz mógłbyś pomyśleć o tym co sam zrobiłeś
zanim polecisz z pięściami na kogoś pragnącęgo jedynie dobra osoby, którą
kochasz!
Mówiąc to wszysko aż wstał z krzesła, żeby
kopnąć to moje, przez co upadłem na ziemię. Jego argumenty zgaszały mnie jeden
za drugim jak lodowata woda rozszalałe języki karmazynowych płomieni mających
wrażenie, iż nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Wyższy ode mnie facet wcale
nie zamierzał oszczędzać się w słowach czy potwierdzać ich za pomocą uderzeń.
Zamachnąwszy się po raz już któryś z kolei, złapałem jego dłoń zwiniętą w pięść
prosto przed własną twarzą. Coś we mnie pękło wraz z każdym zdaniem jakie
wypowiadał. W ogóle mnie nie znał, lecz dokładnie wiedział co powiedzieć, żeby
zranić mnie tak samo jak ja Vanille.
- Jeszcze raz mnie uderzysz... – tu przerwałem,
żeby przełknąć łzy napływające mi do oczu – A skopie cię jak psa. Tym razem nie
żartuje – dodałem tak chłodnym i ponurym tonem, że Rick ostatkiem sił
powstrzymał się od ponownego uniesienia na mnie ręki.
Może i byłem silniejszy fizycznie, ale siła
psychiczna pozostawiała jeszcze wiele do życzenia. Przez te dwie, ekstremalnie
długie godziny siedzenia w poczekalni, zdążyliśmy pobrzdykać się z milion razy,
szturchając się przy tym i chamsko przepychając, dopóki pielęgniarki nie
przychodziły znowu nas uspokoić. Potem już do końca siedzieliśmy odwróceni do
siebie plecami. Byłem pewny, że on się zemści, że jeszcze go popamiętam. Koniec
końców nie tylko ja darzyłem Sigmę tym dziwnym uczuciem, chociaż przez sekundę
sam zacząłem wątpić czy w ogóle rozumiem definicję słowa „miłość”. Czy rozumiem
cokolwiek…
Wreszcie otrzymaliśmy wiadomość, że dziewczyna
się ocknęła i możemy iść ją odwiedzić. Było mi cholernie przykro, chociaż na
słowa, iż jest już z nią nieco lepiej naprawde bardzo się ucieszyłem. Weszliśmy
do sali, uprzednio dostając ostrzeżenie od lekarza, ze jeżeli usłyszy
jakiekolwiek krzyki bądź przepychanki to natychmiast wyrzuci nas z
pomieszczenia i każe opuścić teren budynki. Zacisnąłem zęby ze złości, ale nie
miałem innego wyboru jak tylko się zgodzić (to działało w obie strony).
Staneliśmy po przeciwnych stronach łóżka na którym leżała wciąż lekko
nieprzytomna Vanilla. Westchnąłem cichutko, spoglądając na jej pokryte
rumieńcem policzki i zmęczony (wykończony) wyraz twarzy. Poczułem się jak
śmieć, najgorsze ścierwo uświadamiając sobie, że wygląda tak i leży tutaj tylko
i wyłącznie z mojej winy.
<Vanilla? Rick?>
<Vanilla? Rick?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz