To wcale nie jest tak, że w ogóle nie odczuwam emocji. Gdyby tak było,
byłabym bardziej Omicronem niż Deltą... A że tak nie jest, wnioskować
można że jednak coś czuję. Mimo to wszelkie uczucia wyczuwam nikle: mam
świadomość np. złości, ale niezbyt moje ciało ją w jakiś sposób wyraża.
Czuję tyle ile mniej więcej czuje się kiedy dużo kurzu dotyka ciała.
Czyli mało.
A propos kurzu, znajdowałam się w mocno zakurzonym, starym labolatorium
naukowców. Pozwalali mi w nim realizować moje chemiczne zainteresowania
(czyli właściwie oddali do dewastacji, nie poniżam tu swego... Ym
bespiecznego hobby). Szczerze mówiąc, spędzam tu wiele czasu. W
samotności, ciszy i w pełni oddając się swojej radosnej i śmierdzącej
pasji. Nikt nie ma odwagi tu wchodzić ze strachu przed moją pierwszą
arcaną, a raczej przed mocnym zatruciem.
W pomieszczeniu rozbrzmiewał tylko stukot opadających na podłogę moich
okutych stalą butów wojskowych. Spękane ściany jęczały za każdym
wywołanym przeze mnie wybuchem, a betonowa podłoga trzęsła się przy
każdej możliwej okazji. Ja tymczasem wdychałam powietrze pełne
chemikaliów, zapach tak miły moim nozdrzom. To było jedyne miejsce, w
którym byłam w stanie czuć mocniej uczucie zwane "szczęściem". Bo
szczęście to spełnianie swych pragnień i marzeń, a ja cały czas marzę
tylko o oddaniu się w objęcia nauki.
Usłyszałam znajome kichnięcie, a już chwilę później nad urządzeniami labolatoryjnymi doskonale znaną mi blond czuprynę.
- Sie masz - wydukał Kida pomiędzy jednym kichnięciem a drugim.
<Kida? Kurz specjalnie for ju xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz