Nie dość, że byłem już wystarczająco wkurzony to jeszcze Vanilla starała się mnie powstrzymać. I chociaż w dalszym ciągu panowałem nad tym co robię to złość zaślepiła mnie całkowicie. Cała ta sytuacja niesamowicie wkurwiała, dlatego pragnąłem jak najbszybciej ją zakończyć. Zerwałem się z ziemi jak poparzony, odpychając od siebie Vanille. Podbiegłem do białowłosej, która chyba nawet nie spodziewała się tak brutalnego natarcia z mojej strony. Chwyciłem ją za szmaty i walnąłem o ścianę, a widok szkarłatnej krwi wypływającej z każego otworu w jej ciele jeszcze bardziej podsycił drzemiącą wewnątrz agresję. Nie chciałem jej zabić, ale kiedy znów poczułem jej przerywany oddech i przerażony wzrok na sobie, nie potrafiłem się już powstrzymywać. I chociaż normalnie nie byłem taki brutalny to jednak te Bitwy miały w sobie jakąś dziwną moc, która wręcz zmuszała mnie do bycia agresywną, mordującą wszystko co się rusza maszyną. Nawet nie wiem kiedy zacisnąłem swoją dłoń na jej szyi – czułem jak moje żelazne palce zatapiają się coraz to głębiej w jej skórę. Przebiłem się chyba przez wszystkie jej tętnice, wyczuwałem biciekażdej z nich, wyczekując w milczeniu jak ich moc stopniowo słabnie. I chociaż gdzieś tam głęboko zdawałem sobie sprawę, że dosłownie sekundy dzielą Inoue od śmierci to jednak nie zamierzałem jej puszczać. Dopiero po chwili moją uwagę od swojej ofiary odwróciła reszta jej „przyjaciół”. Niechętnie zostawiłem białowłosą i odwróciłem się w kierunku nadchodzącego, wrogiego Team’u 3. Wtedy poczułem jak jej dłoń niewyobrażalnie lekko zacisnęła się na mojej kostce, a po chwili usłyszałem tylko jedno, niewyraźne słowo wypowiedziane urywanym szeptem:
- Hasunohana...²
I wtedy stało się coś niewytłumaczalnego: woda ze wszystkich stojących wolno zadzawek, jezior, rzeczek i wodospadów (scenka jak z H²O) zaczęła mknąć mu niebu, a potem opadła potężnie w moim kierunku tworząc prawdziwą, lodową ścianę nie do przebicia. Jednak po krótkiej chwili lód zaczął się kruszyć i rozpadać: Naturalna Arcana była zbyt osłabiona, aby jej zaklęcie mogło się dłużej utrzymać. Podbiegłem do jednej ze ścian klatki i z całą siłą rozpędu przywaliłem ramieniem o jej drugi koniec. Mur rozsypał się na miliony kawalków, ale ja byłem wykończony: dziwne właściwości zaklęcia i warunki panujące wewnątrz ohydnego, mroźnego więzienia dosłownie wyssały ze mnie wszystkie siły witalne. Padłem na kolana, o mało nie przywalając twarzą w błoto. Nie miałem możliwości się poruszyć, gdzieś odleciałem. Wpatrywałem się tępo przed siebie, nie będąc w pełni świadomym co się dzieje wokół.
<Vanilla? ...? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz