Starając się stłumić to ściskające wewnątrz wyrzuty sumienia, podkuliłem nogi i jeszcze bardziej przyciągnąłem Atshushi do siebie. Tym razem ciepłota jej pogrążonego w głębokim śnie ciała nie zdołała mnie uspokoić. Zakląłem soczyście w myślach, po chwili podnosząc się szybkim ruchem z łóżka, a następnie przeczesując srebrne włosy nerwowym ruchem. Byłem zły na siebie, że znowu wszystko poszło nie tak jak miało być. Vanilla miała rację – zazdrość całkowicie pozbawiała mnie panowania nad sobą, nawet jeżeli była to tylko „niewinna” zabawa, widok ukochanej osoby całującej kogoś innego była niezwykle bolesna. To dlatego nie potrafiłem się opanować, to dlatego się wtedy na niego rzuciłem... Taki już byłem: a zazdrości o Vanille nie uważałem za nic złego, dopóki w grę nie wchodził wszechogarniający gniew.
Mimo wszystko Rick także miał sporo racji: powinienem częściej słuchać tego co do mnie mówi. Od dłuższego czasu już zauważyłem, iż właśnie moja nikła umiejętność słuchania kogokolwiek uległa znacznej poprawie właśnie dzięki Vanilli. Wciąż jeszcze pozostawiała wiele do życzenia: czułem, że stać mnie na więcej, że muszę bardziej skupiać się na tym co ludzie starają się mi przekazać. Nie zmieniało to jednak faktu, że już nienawidziłem tego faceta. To była nienawiść wymieszana z nutką zazdrości i zaborczości, bo ja byłem jak osioł – uparty. I zajebiście pamiętny. Nawet, jeżeli był ode mnie silniejszy w jakimś tam stopniu to nie zawahałbym się skoczyć mu do gardła, gdyby ponownie przyszło mu do glowy zbliżyć się do obiektu moich westchnień.
Bardzo długo zastanawiałem się nad decyzją opuszczenia apartamentu Sigmy, ale w ostateczności zadziwiająco szybko zrezygnowałem z owego pomysłu. Zamiast tego ponownie położyłem się obok Vanilli – przejechałem wzrokiem po jej nieruchomej sylwetce, a później przykryłem ją kołdrą nieco staranniej. Czym prędzej odwróciłem się do niej plecami – czułem, że nie jestem godzien, aby jej teraz dotykać. Ani teraz ani nigdy więcej.
Dzisiejsza noc była wyjątkowo ciepła jak na obecną porę roku, ale ja dosłownie cały się trzęsłem. Podejrzewam, iż alkohol dodatkowo potęgował mój beznadziejny stan. Niestety, nie mogłem nic na to poradzić, nieprzerwanie odtwarzałem w pamięci obraz, w którym uderzyłem dziewczynę prosto w twarz. Wzdrygnąłem się widząc oczami wyobraźni piękną, szkarłatną ciecz, powolnym strumieniem sączącą się z dolnej wargi blondynki. Zacisnąłem pięści tak mocno, że aż odpłynęła mi z nich krew, a skóra na dłoniach zrobiła się wręcz biała. Wtedy przypomniałem sobie o ewentualnej obecności Hampstead’a w pokoju. Pomieszczenie ogarniała głucha, wręcz przeszywająca ciało cisza. Zignorowałem ją i nawet będąc praktycznie na sto procent pewnym, iż młody mężczyzna zdążył ulotnić się do siebie już niezły kawał czasu temu, powędrowałem do salonu, pośpiesznie rzucając okiem na uśpioną w całkowitych ciemnościach przestrzeń. Nie było go tam... Nie wiem dlaczego w tamtym momencie odetchnąłem z naprawde wielką ulgą. Być może tylko ja byłem tak wredną zołzą i nie pozwalałem, aby jakiś facet zbytnio nie zbliżył się do Vanilli. Miłość bywa okropna, ale skoro ze mną postanowiła postąpić właśnie w taki sposób to nie zamierzałem się jej sprzeciwiać. Kiedyś nawet miałem wrażenie, że Rick chce mi powiedzieć „Nie rób z siebie takiego lichego rycerzyka”, ale żadnej pewności nie miałem. Westchnąłem głęboko, po czym po raz kolejny tej nocy położyłem się po drugiej stronie łóżka, zamykając oczy i starając się zasnąć chociaż na krótką chwilę. Uśmiechnąłem się do siebie żałośnie.
„Znowu to robisz... odsuwasz się od niej, kiedy potrzebuje cię najbardziej. Rzeczywiście jesteś idiotą, Heaven. Skończonym idiotą.”Powtarzając w myślach tą oto magiczną regułkę, w końcu zasnąłem wycieńczony własną osobą. Wydawało mi się, że gorzej już być nie może... To, że znów dzieli nas śmieszne daleki dystans.
<Vanilla?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz