W popołudniowej drzemki wyrwał mnie potworny głód. Przejechałem ręką po
zaspanej twarzy, pośpiesznie spoglądając przez okno. Słońce powoli
chyliło się ku zachodowi, nadając niebu jasnopomarańczową barwę.
Podniosłem się leniwym tempem z łóżka, przeciągnąłem się pośpiesznie, po
czym ruszyłem w stronę kuchni. Otworzyłem lodówkę, ale jedyne co w niej
zastałem był karton mleka. Naprawdę zdążyłem pożreć wszystko co się w
niej znajdowało i nawet się nie zorientować? Wizyta w sklepie była teraz
jedyną rzeczą na którą miałem ochotę. Przeklnąłem w myślach, tak bardzo
mi się nie chciało ruszać dupy.
W końcu zebrałem się w sobie, zakładając buty z jękiem niezadowolenia, a
następnie opuściłem swój apartament. Powietrze było niespotykanie
ciepłe, chociaż ostatnie promienie słoneczne już dawno schowały się za
górami znajdującymi się za szklaną kopułą. Usłyszałem jak burczy mi w
brzuchu, automatycznie przyśpieszyłem kroku. Droga dłużyła mi się w
nieskończoność, mimo tego, że do sklepu miałem marne pięc minut.
Poklepałem prawą kieszeń spodni, upewniając się, że na pewno nie
zapomniałem kasy z domu. (Jakoś nie uśmiechało mi się do niego ponownie
wracać). Wszedłem do środka tak szybko, że automatyczne drzwi ledwo
zdążyły rozsunąć się na moją szerokość. Już miałem wziąść jakiś koszyk,
ale po chwili zrezygnowałem z tego pomysłu i stwierdziłem, że będę brał
wszystko do rąk, tak jak leci. Kręciłem się po całym terenie budynku
niczym zagubiony debil, szukając swoich ulubionych produktów. Niby
powinno mi być wszystko jedno co zjem, skoro byłem tak niesamowicie
głodny, ale wbrew temu jak wyglądałem byłem raczej wybredny.
Po magicznych trzydziestu minutach bezczynnego łażenia po tym cholernym
sklepie i po uznaniu, że już na pewno mam wszystko, udałem się powolnym
krokiem w kierunku kasy. Nagle zauważyłem jakiegoś faceta, napierającego
prosto na mnie.
- Mógłbyś to potrzymać przez chwilę? - rzucił szybko i nie czekając na
odpowiedź, wcisnął mi do rąk jakiś karton z rzeczami, przez co upuściłem
wszystko co aktualnie trzymałem.
Nieznajomy odebrał dzwoniący od jakiegoś czasu telefon, zaczynając żywiołową rozmowę:
- Christopher? Co ty jeszcze chciałeś żebym ci kupił? - po tym pytaniu
milczał dłuższą chwilę, wyjął małą karteczkę z kieszeni, przejechał
oczami po jej całej długości. - Tego to już nie raczyłeś mi napisać na
tej zakichanej liście. Co? Nie wiem, szukałem wszędzie i znaleźć nie
mogę. Nie chcę mi się już. Nawet mnie nie wkurzaj. Ty nie lepszy! Gdyby
nie to, że jesteś życiowym nieudacznikiem i złamałeś nogę to nigdy by
mnie tutaj nie było. - po tych słowach rozłączył się, kręcąc nerwowo
głową.
Na jego dziecinną twarzyczkę napłynął grymas niezadowolenia. Odgarnął w
czoła czarną, zakrywającą oczy grzywkę, poprawił okulary, ale wciąż na
mnie nie spojrzał.
- Słuchaj no, chłopcze. - rzekłem gniewnie, kładąc nacisk na słowo
"chłopcze", odstawiłem jego rzeczy na najbliższą sklepową półkę i już
przygotowałem w głowie piękny wierszyk, który miał na celu wyrażenie
mego niezadowolenia wobec jego bezczelnej postawy wobec PORZĄDNYCH
ludzi, ale kiedy tylko otworzyłem usta z zamiarem wypowiedzienia
pierwszego słowa, on przerwał mi ruchem dłoni. Popatrzył się na mnie w
taki sposób, jakby chciał mnie opluć, a potem głośno się roześmiać. Jego
twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie wiedziałem czy jest zły,
szczęśliwy czy w złym humorze. Strasznie dziwny gość...
<Renji?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz