Wszechogarniająca złość wypełniała dosłownie każdy zakamarek mojego ciała. Ten skurwiel robił sobie co chciał, a ja nie mogłem nic poradzić. Wraz z Haruką należeli do jednego Team'u, a Vanilli tutaj nie było - nie mogłem mieć więc pewności, że kłamie. Najgorszym była jednak moja niewiedza o jej obecnym stanie oraz położeniu: bo w gruncie rzeczy nie miałem pojęcia w jakim miejscu znajduje się moja drużyna. Cóż za beznadziejny ze mnie Kapitan...
- Lepiej się pośpiesz. Zostało ci niewiele czasu. - Riuki zaśmiał mi się prosto w twarz, stojąc niewzruszenie jak kamienny głaz, o który aktualnie opierał się plecami.
- Najchętniej bym cię zabił tu i teraz: tak ja stoję. - warknąłem przez zaciśnięte zęby, ostatkami sił powstrzymując się od zmasakrowania jego "urodziwej" twarzyczki.
Mimo wszystko jedyną rzeczą jaką teraz zrobiłem, było oswobodzenie chłopaka. Postanowiłem, że nie będę ryzykował utratą Vanilli przez własne niepanowanie nad emocjami oraz złością - nie potrafiłem poświęcić tak wiele, a bez Sigmy mój Team stanąłby praktycznie na przegranej pozycji. Nie mogłem myśleć tylko o sobie i swojej zemście, którą teraz nie zyskałbym niczego prócz strat. Puściłem szmaty Kamisaki - trzymałem je tak kurczowo, że przez moment zastały mi się palce.
- Pozwolę ci odejść. - mruknąłem beznamiętnie. - Nie chce cię więcej widzieć.
- I ja niczego bardziej nie pragnę, Heaven. - rzucił chłodno, otrzepując ubrania z prochu rozpadającej się ściany.
- Jeżeli jeszcze kiedyś się spotkamy nie będe się już hamował. - to powiedziawszy, po prostu odwróciłem się i ruszyłem w kierunku z którego wyruszyłem.
[...]
Przez moment poważnie rozmyślałem nad sprawą nie dającą mi spokoju: Jak to w ogóle możliwe, że nikt nie wyruszył za tym zamaskowanym idiotą? Przecież znając tę jego Cinię to bardzo małoprawdpodobne. A może byli? Ale nikogo w sumie nie widziałem... Eh, chyba zaczynam wariować. Te Bitwy Grupowe zawsze wykańczały mnie psychicznie, zwłaszcza, że ten Mistrz Gry wciąż się nie zorientował, że bycie Kapitanem absolutnie nie jest dla kogoś, kto nie potrafi zadbać sam o siebie... Chciałem krzyczeć, nawoływać czy nawet wrzeszczeć każde imię moich towarzyszy w kolei, ale nie mogłem zdradzić swojej pozycji - echo odbijało się o wielkie, szklane kopuły w taki sposób, że głośniejszy ton głosu był słyszalny na naprawde wielkie odległości. Nie mogłem zrobić nic więcej jak szukać ich w grobowym milczeniu, co w bierzącej sytuacji było straszliwie trudne. Pomimo mnóstwa spędzonego na Arenie czasu, niebo nie ściemniało się. Ah... ta technika.
Wciąż trzymałem głowę spuszczoną w dół,aby się nie wpieprszyć w jakąś zadzawkę, a kiedy ją uniosłem, zauważyłem przed sobą Vanille. To było jak cud. Ale zaraz zaraz... dlaczego ona była sama?
- Mówiłem ci, żebyś została z resztą Team'u. - rzuciłem na powitanie, ale dziewczyna zdawała się nie tym nie przejmować.
- Poszłam cię szukać, idioto. Ty chyba nigdy nie zrozumiesz co to znaczy "praca zespołowa".
- Widocznie nie tylko ja. - odrzekłem już nieco spokojniej. - Gdzie twoja broń? Coś się stało?
< Vanilla?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz