Teraz kiedy mnie tak zatrzymała, zacząłem mieć niepohamowane
wrażenie, że jednak ogarnęła dlaczego moje zdrowie jest takie a nie inne. Dlatego nie pozwoliła mi ściągnąć maski.
Wiedziała co stanie się kilka godzin potem. Zerkając na nią jednak nieco zdziwiony
kontem oka próbowałem ogarnąć tego jej „kotka”. Nieźle pokiereszował oba youkai
co było dosyć dziwne, bo nie należały one do jakichś słabych Chowańców.
-Nie ściągaj jej proszę…. – powtórzyła kiedy zapatrzyłem się
na akcje rozgrywającą się za jej plecami. Nie kontrolowała go. Na moment spuściłem wzrok z dziewczyn i
spojrzałem na blondynkę przed sobą.
-Nie unikniesz tego. Ja ją będę ściągał, kiedy będzie taka
potrzeba, a…. nasz pojedynek się jeszcze nie … - zamarłem. Stanąłem w miejscu
jak wryty. Kurona leżała na ziemi trzymając się za krwawiące ramię. Nieźle
oberwała, a jako iż to właśnie ja jestem ich panem czułem jak moc mojej Arcany
powoli słabnie. Między innymi tak niezbędne było ściąganie maski w takich
momentach. Bez swojego „szóstego zmysłu” nie byłem w stanie dużo zrobić.
Właściwie to zawiesiłem się tak z tego powodu, że ten „kociak” Cinii właśnie
podnosił ogromną łapę na czarną. Wystarczyło, że by ją tylko opuścił…. Zgniótł
by ją. Nie wiem dlaczego, ale przed moimi oczami od razu pojawił się straszny
scenariusz. Wyrwałem rękę z uścisku ukochanej i natychmiast (zrywając przy tym
maskę) znalazłem się przy Kuro. Druga z bliźniaczek odsunęła się na bezpieczną
odległość, bo o to tez ją prosiłem (a raczej kazałem jej). W tempie
natychmiastowym za mną pojawiły się ogromne czarne skrzydła wyrastające z moich pleców. Złapałem dziewczynę leżącą
przed lwem i zamknąłem nas w (jak myślałem) szczelnej klatce ze skrzydeł. Nie
minęło dużo czasu jak zwierzak zamachnął się i za moment potraktował nas silnym
ciosem. Na tyle, że zatrzymaliśmy się dopiero na ogradzającej całą arenę
ścianie. Uderzenie było tak silne, że czułem jak pewna część moich pleców się
łamie. Straszne uczucie i jeszcze większy ból. Nadal trzymając swojego youkai
zsunąłem się w dół po ścianie ze skrzydłami tym razem opuszczonymi bezwiednie
ku dołowi. Moje lewe skrzydło było całe pogruchotane i chyba nawet nie chce
wiedzieć ile kości jest złamanych.
-Wra…caj…. – wymamrotałem coś przez zaciśnięte zęby. Oba
Youkai znikły. Boli. Bardzo boli. Chyba tylko Cinii udało się mnie tak szybko
wyeliminować. Lew zaraz po tym zniknął a blondynka znalazła się tuż przede mną.
-Jaki ty jesteś durny! Dlaczego się tak poświęcasz… mogłeś
zginąć!- krzyczała cała roztrzęsiona. Nie za bardzo jej słuchałem. Zawsze to
samo. To jej wina. Gdyby go pilnowała…
-Gdybym tego nie zrobił on by ją zabił…- warknąłem. Pierwszy
raz od dłuższego czasu powiedziałem coś do niej takim tonem. Takim jakby w
ogóle nie obchodziło mnie to co do mnie powiedziała. Nasze relacje z każdym
dniem tylko się pogarszały. Było coraz gorzej i oboje to dostrzegaliśmy. Moje
skrzydła zniknęły, a ja z wielkim bólem i trudem podniosłem się z ziemi.
Pozostało tylko mnóstwo krwi i czarnych piór. Zdziwiło mnie również to, że w
ogóle się już nie odezwała. Chyba zaczęła dostrzegać jak bardzo zdenerwowany
jestem. Ruszyłem z powrotem do domu już bez słowa, trzymając się tylko za lewe
ramie. Prawie go nie czułem, za to potworny ból dawał o sobie znać aż za
bardzo. Wszedłem do apartamentu i pierwsze co udało mi się zrobić to oprzeć się
o ścianę obok.
-Riuki… ja nie… - wyciągnęła w moim kierunku dłoń.
-Nie dotykaj mnie…. – mruknąłem nieco oschłym tonem. To nie
miało zabrzmieć tak jak zabrzmiało. Po prostu każdy najmniejszy dotyk teraz
sprawiał mi ból – To nie twoja wina… ale nie dotykaj mnie bo umrę z bólu…. –
zacisnąłem zęby. Teraz już wiem, że moim najczulszym organem są teraz skrzydła.
Nigdy nie czułem podobnego bólu. A nie no czułem… ale to i tak nie jest porównywalne
z moim stanem podczas kiedy moja Arcana się na mnie wyżywa. Cinia nic więcej nie
mówiła tylko zaciągnęła mnie do łazienki. Mówię jej, że ma nie dotykać a ta i
tak swoje. Kazała mi ściągnąć koszulkę, ale kiedy tego nie zrobiłem bo nawet
nie mogłem ruszyć lewą ręką, od razu wzięła do ręki nóż i ją rozcięła. Lewa
strona moich pleców była cała sina. Zaraz po tym powiedziała bym rozłożył skrzydła.
Zrobiła to tak stanowczo, ze nawet nie śmiałem protestować chociaż rozłożenie
ich teraz sprawiło mi jeszcze więcej bólu. Tyle, ze zwinąłem się i nie
zamierzałem rozwijać.
-Powinieneś iść z tym do medyka, on..
-Nie baw się w psychologa. Zrosną się prędzej czy później….
-Masz poprzestawiane przynajmniej 4 kości! Oszalałeś !? Jak
tak to zostawisz to nigdy więcej ich nie użyjesz… - warknęła na mnie i usiadła
tuż przede mną – Przepraszam. Nie miałam kontroli nad nim. Ponad to nie
wiedziałam, że oddałbyś za kogoś życie. Za kogoś kto nie jest mną.. –
wprowadzając w to nieco humoru chyba uśmierzyła mi ból.
-Cóż za skromność. – prychnąłem – W takim razie nastaw mi je
i przy okazji powycieraj tą krew bo znowu zrobię ci krzywdę jak się nie
opanuje.
( Cinia ?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz