- Jasne, żeby nas gdzieś pozamykali. Mnie… tak dla bezpieczeństwa, a Ciebie za to, że pokiereszowałaś jeden z projektów.
Prychnęłam i wstałam w poszukiwaniu jakiejś szmaty. Wzięłam też miednicę z wodą, żeby móc w każdej chwili ją opłukać z krwi której była tutaj cała masa. Zaczęłam wpierw oczyszczać podłogę, ale po chwili zaczęłam także jego skórę. Jednak przy każdym moim dotyku on zwijał się z bólu.
- No nie mogę tak – z drżącymi dłońmi odrzuciłam szmatkę. – Riuki nie mogę ci pomóc kiedy jesteś w takim stanie… po prostu nie jestem w stanie.
- Nie przejmuj się tym… naprawdę, ten zapach mnie już dobija.
Przytaknęłam niechętnie ponawiając swoją pracę, starałam się ignorować jego krzywienie się i ciche pomruki niezadowolenia. Chociaż było ciężko, jakoś się udało. Po skończonej ‘’pracy’’ wyniosłam misę pełną krwi. Teraz wszędzie pachniało jakimiś chemikaliami, co też nie za dobrze mi się kojarzyło.
- Pokaż mi to… - powiedziałam podchodząc do niego.
I co niby chciałam z tym zrobić? Nie znam się na tym, mogłam mu tylko wszystko bardziej uszkodzić… a mimo tego chciałam to chociaż zobaczyć. Myjąc go, starałam się na to nie patrzeć, sama nie wiem czemu. Pomogłam mu się odwrócić i po chwili omal nie wrzasnęłam z przerażenia. Zakryłam usta dłonią, a w oczach zebrały mi się łzy. To wyglądało… okropnie. Nie wiem czy jestem w stanie to nawet opisać, gdybym miała się za to zabrać… sama nie wiedziałabym od czego zacząć.
- Riuki, ja nie umiem, naprawdę, przepraszam. – rozpłakałam się
- Umiesz, no chociaż spróbuj… proszę.
Miałam ochotę się dalej opierać, ale zwyczajnie nie miałam ochoty. Nie chciałam się z nim kłócić, nie kiedy był w tym opłakanym stanie. Złapałam za nasadę skrzydła i zaczęłam je jakby naciągać. Riuki wrzasnął z bólu a z jego oczu poleciało kilka łez.
- Odgryzę sobie język…
I w tym momencie zrobiłam coś, za co powinien mnie zabić. Wsadziłam mu jakąś szmatkę, ścierkę (nieważne xd) do ust. Zagryzając wargę znowu złapałam za skrzydło. Nie wiem ile to trwało, musiało go cholernie boleć – i będzie jeszcze bolało przez jakiś czas. Ale chyba było już lepiej. Z ran powyciekała nowa krew, brudząc moje palce na intensywną czerwień. Powstrzymałam odruchy wymiotne z wielkim trudem. Naprawdę, nie miałam nic do krwi. O ile nie była to krew zwierzęca lub kogoś na kim mi zależy… jeśli to była krew człowieka, którego w ogóle nie znam, albo moja własna… to ten widok mi się nawet podobał. No ale mniejsza… Wydawało mi się, że wszystkie kości jako tako wróciły na swoje miejsce… ale nie byłam pewna. Teraz tylko to zabandażować… i znaleźć przede wszystkim coś, co to usztywni.
- Poczekaj chwilę, zaraz wrócę… obiecuję.
Kiedy wyszłam pierwsze co zrobiłam tak naprawdę, to nie było szukanie czegoś odpowiedniego na opatrunek, tylko umycie swoich rąk. Patrzyłam na krew powoli mieszającą się z wodą z wielką odrazą. Dopiero kiedy już od jakichś trzech minut nie było już ani śladu krwi, jedynie sama woda – zakręciłam kran. Straciłam jednak zbyt dużo czasu na takim bezsensownym zajęciu. W końcu coś udało mi się znaleźć, z bandażem nie miałam problemu… chociaż nie jestem pewna, czy mi go nawet starczy. Wróciłam do Riuki`ego, taszcząc to wszystko. Kiedy popatrzyłam się na niego, przypomniałam sobie o tym, że on nadal ma tą szmatkę w ustach. Wyjęłam mu ją, unikając jego wzroku. Czułam się winna temu wszystkiemu, ciekawe czy kiedykolwiek jeszcze spojrzę mu w oczy. Nawet jeśli, pewnie będzie to coś w rodzaju współczucia. Po raz tysięczny dzisiaj dotknęłam tych jego biednych, pokiereszowanych skrzydeł. Wpierw je ‘’usztywniłam’’ a następnie obwinęłam bandażem. Po tym wszystkim, odsunęłam się od niego.
- Pomożesz mi wstać?
- Co..? A.. tak, jasne. – powiedziałam
Jakoś tam udało mu się wstać z moją małą pomocą i dojść do miejsca gdzie mógł już sobie spokojnie usiąść.
- Riuki… Tobie może się wydawać, że już będzie w porządku… ale ja nadal uważam, że powinieneś pójść do specjalisty i to już nie chodzi tylko o złamanie… twoja Arcana… znowu będzie szaleć, prawda?
- Może… więc może na razie sobie pójdziesz?
Spojrzałam na niego zaskoczona, jeszcze mnie wygania? Rozumiem, że po poprzednim razie nie chce, żeby coś mi się stało… ale umiem o siebie zadbać. W tym momencie to on jest ważniejszy. To nie ja połamałam sobie kilka kości, to nie mnie powoli zabija Arcana…
- Nigdzie nie pójdę, nie ma nawet takiej opcji – powiedziałam cicho, ta… zaraz pewnie się na mnie jeszcze wydrze, że jestem uparta i w ogóle. Temat przerabiany na okrągło.
(Riuki?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz