Cóż.. w końcu nadszedł mój czas wejścia na teren ośrodka. Dostałam
klucze i numer pokoju na karteczce. Spokojnym krokiem maszerowałam
chodnikiem w tym jeszcze „normalnym” świecie. Po chwili zza rogu
wyłoniła się kopuła. Dotknęłam palcami noża schowanego przy pasku.
Zawsze nosiłam go przy sobie, tak na wszelki wypadek. Westchnęłam
niespokojnie i prostując się rozejrzałam się po ośrodku. Były tu
straszne tłumy. Wszyscy byli znacznie wyżsi ode mnie przez co czułam się
dosyć dziwnie. Przyglądali mi się z zaciekawieniem. Ciekawe co o mnie
myślą. Dziwadło, czy raczej kolejny tajemniczy ktoś? Raczej nikt mnie
nie widział jak tutaj wchodziłam, więc nie spodziewają się iż jestem
Sigmą. W sumie lepiej dla mnie. Nie będę się zbytnio wyróżniać… na
razie. Westchnęłam cichutko chowając klucz w drobnych dłoniach.
Rozglądałam się bacznie. Z tego co wiem nasz „kapitan” dostał się tutaj
przede mną. Może gdzieś go zobaczę. Nim się obejrzałam stałam pod
budynkiem mieszkalnym. Spokojnym krokiem przemierzałam piętro po
piętrze. Czemu nasze pokoje muszą być najwyżej. Wychyliłam się za poręcz
i spojrzałam w górę. Niechętnie podciągając nogi do góry po długim
czasie dotarłam na moje piętro. Rozprostowałam pogniecioną karteczkę.
Numer w sumie nie rozmazał się za bardzo. O proszę.. nawet już mam
oznaczone drzwi do mieszkania. Z ciekawości spojrzałam na poboczny
numer. S28… o ile się nie mylę to pokój naszego Kai’a, bo coś kojarzę ze
słyszenia ten numerek. Przekręciłam kluczyk parę razy i nacisnęłam
lekko na klamkę. Wszystko było w sumie takie jak lubię. Ciepłe i
przytulne kąciki, kolory no i oczywiście moje mini laboratorium. Moje
ukochane skrzypce stały w kącie salonu lekko połyskując w promieniach
wstającego słońca. Skoro aż tyle osób było z rana na placu to nie chcę
wiedzieć co będzie w południe. Nagle zaburczało mi w brzuchu. Wskoczyłam
na jakiś taboret w kuchni i zajrzałam do szafek. Pustka większa niż w
nicości. Usiadłam na chwilę spoglądając przez okno. Niedaleko tego
budynku jest jakiś okoliczny sklep. Chwyciłam siatkę, trochę monet i
wyszłam z mieszkania. Po drodze minęłam kilka znajomych twarzyczek. Może
to były pozostałe Sigmy? Nie.. pewnie mi się znowu coś pomyliło. Tym
razem zjechałam dosyć zatłoczoną windą. Skuliłam się w kąciku czekając
aż cała reszta ją opuści. Dopiero po tym sama ruszyłam w kierunku
sklepu. Na szczęście był bliżej niż myślałam. Półki były wypełnione po
same brzegi. Chwyciłam podstawowe rzeczy. Parę bułek, trochę mięsa.. W
sumie nie jest tutaj aż tak biednie jak myślałam. Wtem zauważyłam kogoś z
górą rzeczy w rękach. Spojrzałam na niego z lekkim rozbawieniem w
oczach. Wzięłam ostatnią rzecz i gdy już miałam iść do kasy dana osoba
potknęła się obok mnie wypuszczając wszystko z rak. Przyglądałam się
temu zdarzeniu, gdy chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Co robisz łamago. Uważaj jak chodzisz! - wrzasnął, a ja podniosłam wzrok zaskoczona
Ach.. to ten. Pamiętam go z laboratorium. Czyli zapewne to nasz pan
kapitan. Rzuciłam mu gniewne spojrzenie, ale tak by nie dostrzegł tego
nikt oprócz jego. Niechętnie pomogłam mu popodnosić zakupy i sama
ustawiłam się w kolejce. Jak na złość musiał stanąć zaraz za mną. Coś
tam mruczał niezadowolony pod nosem. Westchnęłam zrezygnowana.. no to
będzie ciekawie. Po krótkiej chwili wracałam przez plac z siatką w ręce
lekką nią wymachując. Niektórzy uśmiechali się na mój widok. To było..
miłe. Dzięki temu poprawił mi się ciut humor po spotkaniu z tym
„znajomym z widzenia”. Jakimś cudem dogonił mnie pod budynkiem.
Spoglądałam na niego kątem oka jak idzie kilka metrów ze mną z siatkami
wypełnionymi zakupów. Tyle je, a chudy on jak nie wiadomo co. Niestety
udało mu się wejść do widny razem ze mną. Teraz już nie było w niej
tłumów, a dokładniej byliśmy w niej sami. Mogłam już wybrać te durne
schody…
(Kai?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz