Rene
machnął mi na znak, abym już dał sobie spokój i zleciał na dół.
Byłem zdziwiony tym jak szybko zdobył przydatne informacje. Nie
zastanawiając się nad tym dłużej wylądowałem na dachu zaraz
obok Rene i Levi'a. Spojrzałem tam gdzie ostatnim razem widziałem
nasze " przynęty ":
-Gdzie
oni są? - spytałem niepewnie.
-Odciągają
go gdzieś, ale świetnie sobie radzą. - zapewnił Rene. Skrzywiłem
się na tą odpowiedź. To przecież nie są ćwiczenia! Tu liczy się
każda decyzja. Jeden zły ruch i już ktoś z nas zginie. W całej
okolicy słychać było tego mutanta... charczał jakby miał coś
nie tak z rurą wydechową no, ale... czego się spodziewać po takim
niewypale. Mruknąłem coś pod nosem i obserwowałem otoczenie
dookoła. Mało wiedziałem... cholernie mało wiedziałem o tym
ustrojstwie. Żadnych słabych punktów czy chociażby odniesień, z
których możnaby wywnioskować słabości. Nie chciałem tego nikomu
mówić, ale... byłem bezsilny w tej sytuacji tak samo jak w innych.
Nadawałem się tylko do biadolenia o równaniach czy reakcjach
ludzkiego organizmu na różne bodźce. Tak poza tym... byłem
bezużyteczny. To przecież maszyna, która no... jest mechanizmem, a
na dodatek myśli, mówi i może wybuchnąć kiedy chce. Ba, może
sprowadzić wybuch tam gdzie chce, a wybuch równa się śmierć
łamane na trwałe kalectwo. Ta sztuczna inteligencja jest w stanie
wyciągać wnioski z pewnych rzeczy i na dodatek planować. Nie
wiadomo czy też nie przewidywać, więc mieliśmy szansę jak żółw
przy zającu. Znikomą. Teraz żałowałem, że się porwaliśmy na
tego cholernika. Cóż... skoro się powiedziało A to trzeba też
powiedzieć B:
-Dobra...
co wiemy na jego temat? - zapytałem Rene.
-No
to tak... gdzieniegdzie jest pełno wystających kabli. Za uszami,
przy nogawkach, karku i nadgarstkach. Jego słabymi punktami może
być klatka piersiowa i kark. Widać na pierwszy rzut oka, że już
próbowali się z nim rozprawiać. Ma pełno rys, zadrapań i
uszkodzeń, ale nigdzie ani śladu jakiegoś miejsca gdzie
ewentualnie mógłby być panel sterowania. - westchnął. No to
pierwszy plan już spalił na panewce. Jak chcieliśmy majstrować
przy kablach to mogliśmy go jedynie wyłączyć, a za to by nam się
dostało od naukowców. Patrzyłem w jeden punkt, mrużąc oczy:
-Za
cicho. Idzie za łatwo. Coś będzie źle. - powiedziałem chyba
nawet nie świadomie. Mężczyźni spojrzeli na mnie, krzywiąc się.
-Chcesz
żebyśmy mieli trudno? Przecież skoro idzie dobrze to co w tym
złego? - zapytał oburzony Rene. Jak oni nic nie rozumieli. Złapałem
się za głowę:
-To
sztuczna inteligencja, która myśli, mówi, planuje, wyciąga
wnioski, a na dodatek jest żywą bombą. Co jeszcze... hmm... jest
opancerzona i wściekła. To po prostu nie normalne, żeby wszystko
było tak ciche i spokojne. - stwierdziłem już na granicy złości,
kiedy nagle ziemia zatrzęsła się pod naszymi stopami. Nagle
budynek zawalił się, a my razem z nim. Przysypały mnie resztki
gruzu i konstrukcji dachu, ale jako iż byliśmy na samej górze
mogliśmy się łatwo wydostać spod ruin... przynajmniej ja.
Kopnąłem wściekle jakąś balę, która najbardziej mi
przeszkadzała i próbowałem jakoś przecisnąć głowę, która
znalazła się miedzy dwoma glazami. Po długich próbach udało mi
się wyciągnąć łeb jak sklep ze szpon okrutnych kamieni.
Otrzepałem się z nadmiaru kurzu, wypatrując Rene i Levi'a.
Zobaczyłem tylko dwa miejsca unoszące się nieznacznie. Podbiegłem
do jednego z nich starając się jakoś odkopać osobę będącą pod
stertą gruzu i desek. Okazał się nim być Levi i... był cholernie
wściekły:
-Wiem...
to było złe, ale co poradzić. Ace najwyraźniej nie ma za grosz
kultury. - zażartowałem.
-Pobrudziłem
się. - mruknął. Zdziwiłem się na takie " wyznanie ",
ale stwierdziłem, że każdy ma swoje dziwactwa i trzeba je jakoś
uszanować. Opuściłem mężczyznę podchodząc do drugiego
unoszącego się punktu. Ku mojemu zdziwieniu Levi też przyszedł i
jakoś pomagał odkopać Rene. Po tych czynnościach jedyne z czym
się spotkaliśmy to tyłek chłopaka, krzyczącego:
-Utknąłem...
wyciągnijcie mnie! - nie mogłem po prostu się nie śmiać. Po
chwili śmiania się pod nosem po prostu wybuchłem ku złości Rene:
-Stein...
jak się tylko stąd wydostanę to skopię ci tyłek, rozumiesz?! -
co ja mogłem poradzić? To było tak śmieszne zrządzenie losu, że
nie dałem rady pozostawić tego bez komentarza w formie śmiechu,
ale i tak najlepsza była złość Rene.
-Ty
go odkop. - zwróciłem się do Levi'a śmiejąc się – Ja nie dam
rady. - odszedłem nieco od miejsca ciągle śmiejąc się pod nosem.
Nagle moim oczom ukazała się postać z króliczymi uszami. Stała
parę metrów tuż przede mną wpatrując się we mnie nienawistnym
wzrokiem. Stałem tak bez ruchu, aby go nie prowokować:
-Chłopaki...
- powiedziałem nieco przyciszonym głosem -... pospieszcie się i
uciekajcie! - wrzasnąłem używając jednej ze swoich mocy, by stać
się niewidocznym. Po gruzach snuł się tylko mój przerażający
cień. Przyłożyłem potworowi falą mojej duszy co o dziwo... dało
jakiś skutek, ale na pewno nie taki jaki dałby on na zwykłej
Arcanie. Ace zachwiał się nieco, ale zaraz zaczął mnie atakować.
Na początku mozolnie szedł mu atak, ale po chwili zorientował się
jak mniej więcej działam. Kiedy chciałem ponownie zaatakować go
falą duszy, ten zrobił unik i pchnął mnie na resztki ściany:
-Chcesz
zginąć pierwszy? Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - zaśmiał
się szyderczo chcąc przyłożyć mi w twarz. W porę jednak
przesunąłem głowę w prawo i złapałem się jego ręki. Wywołałem
spięcie w jego łokciu, na które bardzo czule zareagował cofając
ręke za siebie. Zdążyłem przekoziołkować się za niego, ale to
i tak nie dało mi za wiele czasu. Ace atakował bez wytchnienia...
nie męczył się, a ja tak. Coraz trudniej było mi go blokować. Z
czasem zaczął zadrapywać mnie w różnych miejscach tepymi kantami
swojej zbroi. Cała moja twarz i ręce były podrapane przed części
jego stalowego pancerza. Niewiarygodnie mi to przeszkadzało tym
bardziej, że toksyczny dym zaczął wnikać w moje rany wywołując
poparzenia. Brakowało mi już tchu i zacząłem już trochę
odpływać z tego bólu. W pewnym momencie straciłem czujność. Ace
przyłożył mi z całej siły w kolano. Ugiąłem się przed nim.
Myślałem, że moja noga zaraz eksploduje. Omicron zaczął bawić
się moim poczuciem honoru:
-O!
Tak szybko padasz przede mną na kolana. No dalej! Proś o łaskę! -
rozkazał. Nie wiem co się ze mną stało, ale w błyskawicznym
tępie Kishin zadziałał. Wdarł się do mojego ciała. Widziałem
tylko co się dzieje, ale nie mogłem nic zrobić. Moja Arcana
zaczęła szaleńczo napierać na Omicrona ciągle atakując go moimi
falami duszy. Nie wiem jak to robił, że to teraz Ace bronił się
coraz trudniej. W końcu uszkodził go w jakiś słaby punkt. Widząc
chwilowe rozkojarzenie przyłożył mu z całej siły w twarz,
odrzucając go gdzieś w gruzy. Tym samym bardzo zranił mnie w rękę.
Czułem tylko rozchodzący się po moim ciele ból i zmęczenie.
Jedyne co mnie cieszyło to pewność, że Rick i Takako żyją. Ace
wspomniał " Chcesz zginąć pierwszy? ". Przynajmniej to
było dobre. Po chwili moja dusza na powrót znalazła się w moim
ciele. Nie namyślając się dłużej pobiegłem przed siebie...
gdziekolwiek byle by daleko. Jeszcze chwila i bym tam zginął, a na
dodatek... byłem poważnie ranny. Teraz tego nie czułem... zbyt się
bałem, by cokolwiek czuć. Nie wiedziałem, dlaczego moja Arcana
opuściła mnie skoro mogła mną łatwo zawładnąć i pozabijąć
wszystkich wkoło. Martwiło mnie to bardziej niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać. Odbiegłem parę metrów starając się jakoś
uspokoić, gdy po chwili upadłem z wielkim bólem w kolanie.
Mruknąłem coś wściekle próbując podczołgać się pod pierwszą
lepszą ścianę. Schowałem się za jakimiś gruzami próbując
jakoś dojść do pełni rozumu. Resztkami sił, których nie
pozostało mi wiele ukryłem widok swojej duszy, gdyby ten potwór
jednak miał możliwość widzenia dusz. Drżącym rękami sięgnąłem
do kieszeni wyciągając z niej pepierosa i zapalniczkę ( magiczne
kieszenie, z których nigdy nic nie wypada :v ). Klnąłem pod nosem
nie mogąc zapalić z powodu drżących rąk. W końcu mi się jakoś
udało. Spokój powoli wracał. Nie wiedziałem co się dzieje z
resztą. Miałem nadzieję, że żyją i nic im nie jest. Wystarczy,
że już ja jestem ranny. Nie mogłem teraz pozwolić na to, abym
stał się bezużyteczny. Postanowiłem robić coś żeby usłyszeli
mnie, gdyby byli w pobliżu. Zacząłem cicho nucić coś pod
nosem... sam nawet nie wiem co. Jakąś melodię, którą od jakiegoś
czasu miałem w głowie. Przy okazji umilałem sobie tym czas,
któremu towarzyszył ból. Starałem się nie myśleć o tym, co się
stało. Najważniejsze było wrócić do trzeźwości umysłu.
Postanowiłem coś ze sobą zrobić... opatrzyć rany czy coś.
Przecież nie pozwolę na to, aby mój team zobaczył mnie w takim
stanie. Odruchowo sięgnąłem w bok po torbę, która teraz była w
opłakanym stanie. Na szczęście nie straciła żadnej zawartości.
Wyciągnąłem leki przeciwbólowe, opatrunki i jakiś odkażacz. Na
szczęście wziąłem najsilniejsze leki jakie miałem w swoim
zapasie i już po chwili czułem przyjemną ulgą... można
powiedzieć, że nawet otumanienie, ale w moim stanie był to raczej
spokój. Zacząłem po trochu opatrywać swoje ręce, którymi teraz
mógłby się pochwalić nie jeden emo. Zupełnie skupiłem się na
tym co robię... odrzuciłem myśli związane z misją. Trzeba było
się na razie doprowadzić do porządku.
(
Ace? Kochany Team'ie :3 ? Troszku się rozpisałam :v Shy kazał na
żywioł i jest na żywioł XD )