sobota, 19 września 2015

Od Heaven'a - CD Vanilli

Opuszczając apartament Riuki’ego bardzo powoli zaczęło docierać do mnie to co zrobiłem. W dalszym ciągu nie mogąc się otrząsnąć po wypowiedzianych przez chłopaka słowach, szedłem ślepo przez jeden z kilkunastu alejek znajdujących się na terenie Rimear. Przeszedłem je wzdłuż i wszerz chyba z trzy razy zanim me oczy ujrzały widok, który w pełni wybudził mnie ze stanu przygnębienia. Gdy tylko zobaczyłem Rick’a od razu podniosło mi się ciśnienie, to był człowiek nie muszący nic mówić, aby mnie wkurwić (drugi Haruka normalnie). Czym prędzej podszedłem do owego osobnika, trzymającego w objęciach moją ukochaną. Nie mogłem mu pozwolić tak po prostu z nią odejść, ale jak widać on był nie mniej uparty.
Nie mam pojęcia kiedy dokładnie przywaliłem nim o ścianę pobliskiego budynku po czym zaczęliśmy okładać się jak dwie nastolatki zazdrosne o swojego, największego idola. Nagle wszystko znieruchomiało, ucichło... czas zatrzymał w miejscu ciało moje oraz Hampstead’a. Vanilla użyła na nas swojej Arcany, tak naprawde w ogóle nie znałem jej mocy. Skoro teraz będąc na skraju wytrzymałości zdołała użyć takiej umiejętności to aż nie chce myśleć jak wielka siła drzemie w ciele dziewczyny... Czułem strużkę krwi lecącej ciurkiem z mojego nosa, ale nie byłem w stanie choćby poruszyć ręką w celu jej wytarcia. Obaj wpatrywaliśmy się jak zaczarowani w postać blondynki stojącej między nami z rękami rozłożonymi po bokach. Nie chciała naszej walki. Nie chciała naszej kłótni... Musiała nas zatrzymać siłą, żebyśmy to wreszcie zrozumieli.
Uspokoiłem się, pierwsza najgorsza fala zdenerwowania chyba jeszcze nigdy tak pośpiesznie nie opuściła mojego umysłu. Zanim Vanilla upadła na ziemię tracąc przytomność, zdążyłem już całkowicie się ogarnąć. Nie wykonałem początkowo żadnego ruchu, lecz już po krótkiej chwili obaj klękaliśmy obok postaci dziewczyny, obserwując jej opłakany stan. Był wręcz beznadziejny... Nie awanturowałem się już o to kto będzie ją niósł tylko po prostu pozwoliłem na to Rick’owi. Na moment tak jakby zapanował między nami pokój, żaden nawet nie odezwał się słowem do drugiego. Okazałe siniaki pojawiły się na naszej skórze, a odrobina krwi na ubraniach. Wyglądając tak nieziemsko pięknie i do tego mając przy sobie nieprzytomną Sigmę, naukowcy dosłownie złapali się za głowy. Pierwszy raz zobaczyłem ich przeżywających jakiekolwiek emocje. Być może w końcu zauważyli, iż nie mają żadnej kontroli nad tym co wyprawiają ich Projecty.
[...]
Czym prędzej kazano nam udać się do specjalnego pomieszczenia ratowniczego, specjalizującego się w tego typu przypadłości. Właściwie byliśmy najnormalniejszymi na świecie ludźmi, no ale cóż... Dopiero tam Rick w ogóle zdobył się na to, żeby na mnie spojrzeć. W jego oczach dostrzegałem ogromny żal oraz wyrzuty, pretensje do wszystkiego co się wydarzyło. Doskonale wiedziałem, iż Atshushi leży tutaj z mojej winy. Być może miała rację... Może nie umiem robić nic poza darciem mordy i ich obijania innym...
- No i co? Jesteś z siebie zadowolony? – zapytał ostatecznie, poprawiając się na niezbyt wygodnym krześle i krzyżując ręce na piersi.
Był zły, czułem to… Ale nic nie mogłem z tym zrobić, chociażbym chciał. Nie miałem najmniejszej ochoty na kłótnię, dyskusję czy rozmowę. Po prostu pragnąłem jedynie spokoju od niego i reszty świata. Rozpaczliwe zachowanie Vanilli tak mną wstrząsnęło, iż jedyne co potrafiłem w tamtej chwili zrobić to siedzieć i czekać na wyniki jej badań.
- Czy wyglądam jakby było mi wesoło? – odparłem niespotykanie opanowanym tonem, nawet do mnie nie pasującym – Jeżeli chcesz mi oddać to proszę bardzo. Uderz mnie, kopnij, dźgnij nożem czy czymkolwiek innym... Nie chcę już walczyć.
- Oh, teraz nagle nie chcesz!? Trzeba było mi pozwolić ją stamtąd zabrać. Gdybyś nie był takim popierdoleńcem to ta sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. Chociaż raz mógłbyś pomyśleć o tym co sam zrobiłeś zanim polecisz z pięściami na kogoś pragnącęgo jedynie dobra osoby, którą kochasz!
Mówiąc to wszysko aż wstał z krzesła, żeby kopnąć to moje, przez co upadłem na ziemię. Jego argumenty zgaszały mnie jeden za drugim jak lodowata woda rozszalałe języki karmazynowych płomieni mających wrażenie, iż nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Wyższy ode mnie facet wcale nie zamierzał oszczędzać się w słowach czy potwierdzać ich za pomocą uderzeń. Zamachnąwszy się po raz już któryś z kolei, złapałem jego dłoń zwiniętą w pięść prosto przed własną twarzą. Coś we mnie pękło wraz z każdym zdaniem jakie wypowiadał. W ogóle mnie nie znał, lecz dokładnie wiedział co powiedzieć, żeby zranić mnie tak samo jak ja Vanille.
- Jeszcze raz mnie uderzysz... – tu przerwałem, żeby przełknąć łzy napływające mi do oczu – A skopie cię jak psa. Tym razem nie żartuje – dodałem tak chłodnym i ponurym tonem, że Rick ostatkiem sił powstrzymał się od ponownego uniesienia na mnie ręki.
Może i byłem silniejszy fizycznie, ale siła psychiczna pozostawiała jeszcze wiele do życzenia. Przez te dwie, ekstremalnie długie godziny siedzenia w poczekalni, zdążyliśmy pobrzdykać się z milion razy, szturchając się przy tym i chamsko przepychając, dopóki pielęgniarki nie przychodziły znowu nas uspokoić. Potem już do końca siedzieliśmy odwróceni do siebie plecami. Byłem pewny, że on się zemści, że jeszcze go popamiętam. Koniec końców nie tylko ja darzyłem Sigmę tym dziwnym uczuciem, chociaż przez sekundę sam zacząłem wątpić czy w ogóle rozumiem definicję słowa „miłość”. Czy rozumiem cokolwiek…
Wreszcie otrzymaliśmy wiadomość, że dziewczyna się ocknęła i możemy iść ją odwiedzić. Było mi cholernie przykro, chociaż na słowa, iż jest już z nią nieco lepiej naprawde bardzo się ucieszyłem. Weszliśmy do sali, uprzednio dostając ostrzeżenie od lekarza, ze jeżeli usłyszy jakiekolwiek krzyki bądź przepychanki to natychmiast wyrzuci nas z pomieszczenia i każe opuścić teren budynki. Zacisnąłem zęby ze złości, ale nie miałem innego wyboru jak tylko się zgodzić (to działało w obie strony). Staneliśmy po przeciwnych stronach łóżka na którym leżała wciąż lekko nieprzytomna Vanilla. Westchnąłem cichutko, spoglądając na jej pokryte rumieńcem policzki i zmęczony (wykończony) wyraz twarzy. Poczułem się jak śmieć, najgorsze ścierwo uświadamiając sobie, że wygląda tak i leży tutaj tylko i wyłącznie z mojej winy.

<Vanilla? Rick?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope