sobota, 23 maja 2015

Od Rene - Do Azusy

Otworzyłem oczy, widząc biały sufit od razu obróciłem się w lewo, żeby zobaczyć cokolwiek innego.. mimo że już prawie wszystko w tym pokoju wydawało się takie znane i monotonne, co dzień to samo miejsce, ten sam sufit, a do tego te same osoby, treningi. Zsunąłem nogi dotykając nimi chłodnej podłogi, od razu przeszedł mnie dreszcz. Podniosłem mą tłustą dupę z łóżka i rozejrzałem się po pokoju, już drugi raz. No popatrzmy, nadal wszystko na swoim miejscu.
- Atheris! - krzyknąłem podchodząc do drzewa w kącie. Po chwili obserwacji wąż wypełzł zza gałęzi, jak prawdziwe zwierzę domowe, niczym pies reagujący na swoje imię. Uśmiechnąłem się do niego i wysunąłem rękę, aby mógł na nią swobodnie spełznąć. Gdy już tego dokonał (poproszę o brawa) poszedłem do kuchni, on szukał sobie odpowiedniego miejsca na blacie a ja za ten czas kroiłem pomidora. Potem wrzuciłem wszystko na patelnię, także rozbijając jajko. Kilka minut później w całym apartamencie roznosił się piękny zapach jajecznicy. Po przełożeniu jej na talerz usiadłem na krześle przy blacie. Wąż przyglądał mi się z zaciekawieniem, badał najpierw talerz swoim językiem, a potem dotknął nim jajek. Zaśmiałem się przy tym, wyglądał jakby się przestraszył jajka, bo natychmiast odsunął głowę.
- Niebezpieczna jajecznica, co? - zapytałem ze śmiechem, skierował na mnie głowę zupełnie jakby rozumiał moje słowa. Dojadłem jajecznicę, po tym przyszedł czas na śniadanie barwnego gada. Wyciągnąłem dwa martwe szczury z lodówki, potem włożyłem je do terrarium, no i przyszedł czas na węża, zaniosłem go do „klatki” i pozwoliłem spałaszować dwie ofiary. W tym czasie zrobiłem sobie herbatę, ubrałem się i jakoś tam uczesałem(śmieszne, co?) Wyszedłem z mojego apartamentu, w celu egzystowania z ludzkością. Gdy opuściłem na dodatek budynek mieszkalny poczułem się nawet lepiej. Obdarowywałem uśmiechem prawie każdego mijanego człeka(lub nie człeka). Tryskałem..Heee, radością. Szedłem w samotności dopóki nie zauważyłem Azusy stojącego pod drzewem, nie wiem co on tam robił, ale to nie ważne! Podszedłem do niego od tyłu i zarzuciłem ręce na je jego ramiona zbliżając usta do jego ucha.
- Co tam My Mint Boy ? - zapytałem mu do uszka z uśmieszkiem. Odwrócił się do mnie w trymiga i chyba chciał już wymierzyć jakiś cios, w moim kierunku, jednak złapałem jego rączkę.
- Nie bądź taki spięty, bo ci żyłka pęknie – wskazałem na czoło drugą ręką nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. Uśmiechnąłem się promiennie i puściłem jego nadgarstek.
- Nie pęknie – pokazał swoje równiutkie zęby w uśmieszku.
- Nie byłbym tego taki pewien, robisz coś ważnego? Nie? To chodź ze mną – znów złapałem go za rękę i poprowadziłem nie wiadomo gdzie. Gdy byliśmy już całkiem dalej od miejsca, gdzie go „spotkałem” puściłem mu rączkę. Oczywiście, jak wędrowaliśmy to wzrok większości przechodniów skupił się na nas. [...]
- Co ty właściwie robisz? - zapytał Azusa, gdy WRESZCIE go puściłem.
- Sam nie wiem, chciałem gdzieś wyjść – ruszyłem beztrosko ramionami. Spojrzał na mnie jak na idiotę, odpowiedziałem mu tylko znowu uśmieszkiem.
- Ale czemu akurat jaa? - jęknął opierając się o poręcz. Nie dodałem czegoś bardzo ważnego, w takim razie teraz będzie na to czas. Znajdowaliśmy się już na dachu budynku, właśnie z tego budynku był najlepszy widok na zachód słońca. Opierałem się o poręcz wpatrując się w nicość przede mną, wiatr delikatnie muskał moją twarz. Azusa najpierw stał tyłem do poręczy i wgapiał się w swoje buty.
- Napatoczyłeś mi się pod ręce – zachichotałem patrząc na niego kątem oka. Zauważyłem,że nie jest wielce zainteresowany więc złapałem go delikatnie za dłoń i obróciłem w kierunku słońca.
- Pięknie, co? - zapytałem,a może bardziej szepnąłem z wesołym uśmiechem. W tym samym momencie poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, odwróciłem się a tam Hachi.Rozdziawiłem tylko usta ze zdziwienia.
- Witaj, panie - zamruczała melodyjnym tonem - Jaki przystojniaczek - powiedziała patrząc wprost na Azusę. Zmrużyłem oczy i złapałem za tę prawie przezroczystą halkę ciągnąc ją do tyłu.
- Nie pozwalaj sobie - mruknąłem stanowczo.
- Chcę go tylko dotknąć - jęknęła Oni. Azusa wyglądał na nieco zdziwionego.Hachi wyrwała mi się spod ręki i podeszła do chłopaka. Zaczęła go oglądać ze wszystkich stron niczym dziecko nową zabawkę, któą dostało na urodziny. Unosiła się lekko ponad podłożem co trochę zbliżając zadarty nos bliżej Azusy,była coraz bardziej wścibska.
(Zapomniałam co miałam napisać i już nie jest słodko xDD. My Mint Boy?*z c-cudownym akcentem*)

Od Yuriko - C.D Levi'a

Mężczyzna był przerażający, jego spojrzenie, postawa i sam sposób w jakim wypowiadał słowa, przyprawia mnie o drżenie całego ciała. Przez jakieś kilka minut, siedziałam na ziemi wpatrując się bez zbędnego wyrazu twarzy w krwawiącą rękę. Dopiero po upływie nieokreślonego dla mnie czasu, podniosłam się z ziemi. Ból tak jak szybko przyszedł, tak i szybko minął. Krwawienie niemal już ustało, więc nie ma sensu, abym kierowała się do swojego apartamentu. Braciszek może jeszcze chwile na mnie poczekać. Zamiast tego postanowiłam dalej ruszyć za tym dziwnym gościem, totalnie nie obchodziło mnie to, co przed chwilą do mnie powiedział. Ponieważ przez czas, w którym siedziałam jak bez życia na ziemi zdołał się oddalić, miałam ogromne problemy ze znalezieniem go. Jednak kto jak kto, ale byłam osobą bardzo dobrą w szukaniu innych. Nie bawiłam się nawet w podchody, tylko od razu podbiegłam do niego.
- Podejrzewałem, że jesteś głupia i cię jeszcze zobaczę, ale nie sądziłem, że jesteś tak durna żeby przychodzić tak szybko. Naprawdę chcesz żebym cię zajebał? - spojrzał na mnie morderczym wzrokiem, który miał mnie przeszyć na wskroś ale coś za bardzo mu chyba nie wyszło.
- Chyba się troszkę jeszcze mylisz. - spojrzałam znudzona na swoje paznokcie.
- Ostrzegałem, żeby nie było. - Powiedział po czym złapał mnie za ramię, wykręcając mi rękę. Krzyknęłam upadając z bólu.
Upadłszy na kolana, uniosłam nieznacznie głowę do góry, spoglądając na niego kątem oka. Za to jedno, bezkarne spojrzenie zostałam obdarowana kopniakiem w brzuch. Musiało to wyglądać żałośnie, zważywszy na to, że już byłam poniżona, wcale nie musiałam się przed nim płaszczyć jeszcze bardziej...
- Naprawdę musiałem się do tego posuwać? - przekręcił głowę, pochylając się nade mną - No odpowiedz! - wymierzył mi cios w policzek.
Spojrzałam na swoją bezwładną rękę, a potem na jego twarz. Niby nie zmienił swojego wyrazu twarzyczki, a jednak wydawał się być poirytowany i to bardzo. Powoli zaczynało mnie to już denerwować, to całe darcie się na mnie, bicie mnie i jeszcze to złamanie ręki. Było mi to potrzebne jak dziura w moście. Teraz to ja się zdenerwuję. Posłałam mu groźne spojrzenie, po czym wstałam odpychając go delikatnie zdrową ręką. Kiedy już się wyprostowałam i miałam wystarczająco dużo wolnego miejsca, dotknęłam swojej pokaleczonej ręki. Spojrzałam na nią tak, jak zwykły człowiek spojrzałby na porzuconego szczeniaczka. Totalnie ignorując tego wypłosza, który coś do mnie mówił, zaczęłam sobie nastawiać połamaną kończynę. Nie minęła minuta, była już jak nowa.
- No proszę, teraz działa idealnie - powiedziałam sama do siebie z szerokim uśmiechem na twarzy. Kiedy jednak spojrzałam w jego kierunku, mina od razu mi zrzedła. - Czemu się tak na mnie patrzysz? Masz jakiś problem?
Szkoda, że nie mogę teraz zrobić zdjęcia jego minie, była ona bezcenna. A jednak coś czuję, że będę musiała za moją zuchwałość zzapłacić nieziemską cenę...

(Levi? )

Od Eyeless Jack'a

Pada. Jak zawsze. Zawsze gdy akurat mam dobry humor, musi padać. Eh...
Mijając główne drogi, kieruję się do lasu. Któż wie, może spotkam jakąś zbłąkaną duszyczkę? Hehe... byłoby ciekawie... Słońce zbliża się ku zachodowi, a chłodny wiatr strąca pożółkłe już liście. Typowa jesień. W oddali widzę już las. Przyśpieszam kroku. Przynajmniej pod koronami drzew tak nie zmoknę, jak na otwartej przestrzeni.
Ostatnio coraz mniej ludzi przychodzi w te okolice. Ale nie tacy zwykli ludzie. CI, którzy są inni. Mają umiejętności, różniące się od innych. To dziwne, że od jakieś czasu zaczęli tak po prostu znikać. Kilkoro z nich obserwowałem, a potem POOF i pustka. Nikt nie przychodzi w te okolice. Chociaż z drugiej strony, im mniej świadków, tym lepiej.
Między szumem drzew dało się usłyszeć .. śmiech? Chyba tak. Uśmiechnąłem się pod maską i ruszyłem w kierunku dźwięku. Stąpajac delikatnie po ziemi, skradam się między krzakami, nasłuchując. Widzę w oddali pewnego człowieka. Mężczyzna. Koło trzydziestki. Rozmawia przez telefon, co jakiś czas się śmieje. Wyjmuję skalpel, i wciaż ukryty w krzakach, podchodzę w miaro blisko. 
- Jest tam kto? - mężczyzna odwraca się dookoła, rozglądając się. Z jego komórki wciąż słychać głosy, i mężczyzna znów wraca do rozmowy. Jego pech. Wychodzę z krzaków, i w chwili gdy moja ofiara odwraca się do mnie, uderzam go w tył głowy, pozbawiając go częściowo świadomości. Podniosłem komórkę i przerwałem trwającą rozmowę. Wyrzucam ją w krzaki, i kucam obok pół przytomnego mężczyzny. Uwielbiam ten widok. Przerażenie w ich oczach... 
- Zobaczmy co ciekawego dla mnie masz... - mówię i podwijam jego bluzkę, po czym rozcinam mu brzuch. Powoli z jego ciała wypływa krew, a mężczyzna zanosi się jękiem. Chowam skalpel i przygladam się mu chwilę.
- Proszę proszę, co my tu mamy... - uśmiecham się chytrze i jednym ruchem wyjmuję jedną z nerek mężczyzny. Tym razem krzyknął. Uchylam lekko maskę, i zlizuję krew z ręki. Biorę kęs jego organu i nieco się krzywię.
- Niecierpię alkoholików... - mówię niezadowolony i odrzucam "posiłek". Znów zakładam maskę i patrzę na mężczyznę - I pamiętaj... Następnym razem nie idź sam do lasu... - szepczę do niego, po czym wydłubuję mu oczy. Zasłoniłem mu usta by tak nie krzyczał. Nie lubię krzyków. 
***
Ciemność. Znowu ta przeklęta ciemność. Co się dzieje do cholery...? Uh, boli mnie głowa. Ktoś mnie trzyma. I...jedziemy czymś...samochodem...? Chyba tak... 
No tak.. już pamiętam. W lesie...ktoś mnie zaszedł od tyłu... Chyba mi coś wstrzyknęli... Nie wiem.. Nie mam siły się nawet poruszyć, a co dopiero domyślać się, co się dzieje. Lężę po prostu w ciszy, i czekam na dalszy ciąg wydarzeń... Ale jestem okrótnie zmęczony...
***
Zrywam się na równe nogi. Cholera. Znów zasnąłem. Nieco rozkojarzony rozglądam się po pokoju. Pokoju? Właśnie, pokoju... Jestem w jakimś pokoju. Wstaję z łóżka. Wszystkie moje rzeczy są... Nawet sklapel. O co biega... 
Sprawdzam pokój. Wszystkie szafki, szuflady, zakamarki. Cóż, pokój jak pokój. Jakieś ubrania, kilka drobiozgów. Jedzenie w kuchni i lodówce, jakieś radio. No i ogromne okna. Podchodzę do nich i rozglądam się. Jestem w budynku. Dość sporym. Cały ten teren jest spory... Ogrody, dziedziniec, lub coś w tym stylu, a to wszystko jest otoczone ogromną kopułą. Nie mam pojęcia co się dzieje i gdzie jestem. Odszedłem do okna i idę do drzwi. Gdy tylko je otworzyłem, zobaczyłem przed sobą postać. Można uda mi sie czegoś dowiedzieć?

Ktoś coś ;u; ?

Od Abla - C.D Izayii

Srebrnowłosy spojrzał na szyld kawiarni, zaciekawiony.
- Jasne, czemu nie. - odpowiedział z uśmiechem, kierując się w stronę budynku. Izaya już po chwili zrównał z nim krok.
- Świetnie. - odparł otwierając drzwi kawiarenki. Obrzucili puste stoliki, po czym skierowali się do lady.
- Co podać? - spytała ekspedientka uśmiechając się miło do klientów.
- Dla mnie lody truskawkowe, a dla kolegi obok...- zaczął czarnowłosy pytająco patrząc na Abla.
- Miętowe. - rzucił srebrnowłosy kładąc na ladzie pieniądze wyjęte z kieszeni. - Zajmę nam stolik. - rzucił do Izayii
ruszając do stolika postawionego w kącie sali przy oknie. Oparł się o oparcie obitego miękką tkaniną siedzenia, patrząc na plecy znajomego. Sprzedawczyni najwyraźniej udała się zrealizować zamówienie. W tym samym czasie, rozległ się brzdęk dzwoneczka przy drzwiach, zwiastujący wejście nowych gości. Abel odkleił wzrok od okna, aby obejrzeć nowo przybyłych. Dwóch mężczyzn, zdecydowanie starszych od nich, a także lepiej zbudowanych. Lightwood przesunął się bardziej w stronę okna, szukając dłońmi znajomego kształtu jednego z pistoletów. Uśmiechnął się lekko, czując pod palcami zimny metal. Z zamyślenia wyrwał go dopiero Izaya siadający obok niego. Srebrnowłosy przyjął od niego swoje zamówienie, nadal nie spuszczając wzroku z dwóch mężczyzn, rechoczących przy ladzie.
- Nie podobają mi się ci ludzie. Czuć od nich problemami. - mruknął ściszonym głosem.
- Tak sądzisz? - odburknął Izaya, patrząc na coraz głośniej i pewniej zachowujących się gości lokalu.
- Tak. - odparł Abel, grzebiąc przez chwilę w kieszeni. W końcu wyciągnął z niej niewielką, podłużną buteleczkę. Płynnym ruchem wyjął koreczek, po czym zatkał wylot palcem i wstrząsnął płynem. Potem schował rękę pod stół.
- Co to było? - zapytał czarnowłosy unosząc brwi.
- Nic takiego. Tylko środek ostrożności. - zaśmiał się cicho, zaczynając jeść swojego loda.

[ Izaya? ]
Layout by Hope