środa, 14 października 2015

Od Cinii - C.D Riuki`ego

- Nie będę Ci niczego nastawiała Riuki, nie znam Ci na tym… a już wystarczająco narobiłam dzisiaj szkód. Jak chcesz jeszcze kiedykolwiek się ruszać… to ja tego może lepiej nie będę nastawiała. Naprawdę, uważam… że powinieneś iść do jakiegoś lekarza.
- Jasne, żeby nas gdzieś pozamykali. Mnie… tak dla bezpieczeństwa, a Ciebie za to, że pokiereszowałaś jeden z projektów.
Prychnęłam i wstałam w poszukiwaniu jakiejś szmaty. Wzięłam też miednicę z wodą, żeby móc w każdej chwili ją opłukać z krwi której była tutaj cała masa. Zaczęłam wpierw oczyszczać podłogę, ale po chwili zaczęłam także jego skórę. Jednak przy każdym moim dotyku on zwijał się z bólu.
- No nie mogę tak – z drżącymi dłońmi odrzuciłam szmatkę. – Riuki nie mogę ci pomóc kiedy jesteś w takim stanie… po prostu nie jestem w stanie.
- Nie przejmuj się tym… naprawdę, ten zapach mnie już dobija.
Przytaknęłam niechętnie ponawiając swoją pracę, starałam się ignorować jego krzywienie się i ciche pomruki niezadowolenia. Chociaż było ciężko, jakoś się udało. Po skończonej ‘’pracy’’ wyniosłam misę pełną krwi. Teraz wszędzie pachniało jakimiś chemikaliami, co też nie za dobrze mi się kojarzyło.
- Pokaż mi to… - powiedziałam podchodząc do niego.
I co niby chciałam z tym zrobić? Nie znam się na tym, mogłam mu tylko wszystko bardziej uszkodzić… a mimo tego chciałam to chociaż zobaczyć. Myjąc go, starałam się na to nie patrzeć, sama nie wiem czemu. Pomogłam mu się odwrócić i po chwili omal nie wrzasnęłam z przerażenia. Zakryłam usta dłonią, a w oczach zebrały mi się łzy. To wyglądało… okropnie. Nie wiem czy jestem w stanie to nawet opisać, gdybym miała się za to zabrać… sama nie wiedziałabym od czego zacząć.
- Riuki, ja nie umiem, naprawdę, przepraszam. – rozpłakałam się
- Umiesz, no chociaż spróbuj… proszę.
Miałam ochotę się dalej opierać, ale zwyczajnie nie miałam ochoty. Nie chciałam się z nim kłócić, nie kiedy był w tym opłakanym stanie. Złapałam za nasadę skrzydła i zaczęłam je jakby naciągać. Riuki wrzasnął z bólu a z jego oczu poleciało kilka łez.
- Odgryzę sobie język…
I w tym momencie zrobiłam coś, za co powinien mnie zabić. Wsadziłam mu jakąś szmatkę, ścierkę (nieważne xd) do ust. Zagryzając wargę znowu złapałam za skrzydło. Nie wiem ile to trwało, musiało go cholernie boleć – i będzie jeszcze bolało przez jakiś czas. Ale chyba było już lepiej. Z ran powyciekała nowa krew, brudząc moje palce na intensywną czerwień. Powstrzymałam odruchy wymiotne z wielkim trudem. Naprawdę, nie miałam nic do krwi. O ile nie była to krew zwierzęca lub kogoś na kim mi zależy… jeśli to była krew człowieka, którego w ogóle nie znam, albo moja własna… to ten widok mi się nawet podobał. No ale mniejsza… Wydawało mi się, że wszystkie kości jako tako wróciły na swoje miejsce… ale nie byłam pewna. Teraz tylko to zabandażować… i znaleźć przede wszystkim coś, co to usztywni.
- Poczekaj chwilę, zaraz wrócę… obiecuję.
Kiedy wyszłam pierwsze co zrobiłam tak naprawdę, to nie było szukanie czegoś odpowiedniego na opatrunek, tylko umycie swoich rąk. Patrzyłam na krew powoli mieszającą się z wodą z wielką odrazą. Dopiero kiedy już od jakichś trzech minut nie było już ani śladu krwi, jedynie sama woda – zakręciłam kran. Straciłam jednak zbyt dużo czasu na takim bezsensownym zajęciu. W końcu coś udało mi się znaleźć, z bandażem nie miałam problemu… chociaż nie jestem pewna, czy mi go nawet starczy. Wróciłam do Riuki`ego, taszcząc to wszystko. Kiedy popatrzyłam się na niego, przypomniałam sobie o tym, że on nadal ma tą szmatkę w ustach. Wyjęłam mu ją, unikając jego wzroku. Czułam się winna temu wszystkiemu, ciekawe czy kiedykolwiek jeszcze spojrzę mu w oczy. Nawet jeśli, pewnie będzie to coś w rodzaju współczucia. Po raz tysięczny dzisiaj dotknęłam tych jego biednych, pokiereszowanych skrzydeł. Wpierw je ‘’usztywniłam’’ a następnie obwinęłam bandażem. Po tym wszystkim, odsunęłam się od niego.
- Pomożesz mi wstać?
- Co..? A.. tak, jasne. – powiedziałam
Jakoś tam udało mu się wstać z moją małą pomocą i dojść do miejsca gdzie mógł już sobie spokojnie usiąść.
- Riuki… Tobie może się wydawać, że już będzie w porządku… ale ja nadal uważam, że powinieneś pójść do specjalisty i to już nie chodzi tylko o złamanie… twoja Arcana… znowu będzie szaleć, prawda?
- Może… więc może na razie sobie pójdziesz?
Spojrzałam na niego zaskoczona, jeszcze mnie wygania? Rozumiem, że po poprzednim razie nie chce, żeby coś mi się stało… ale umiem o siebie zadbać. W tym momencie to on jest ważniejszy. To nie ja połamałam sobie kilka kości, to nie mnie powoli zabija Arcana…
- Nigdzie nie pójdę, nie ma nawet takiej opcji – powiedziałam cicho, ta… zaraz pewnie się na mnie jeszcze wydrze, że jestem uparta i w ogóle. Temat przerabiany na okrągło.

(Riuki?)

Od Vanilli - C.D Heaven'a

-Potrzebujesz…. Mnie? – zadałam bardzo proste i jednocześnie skomplikowane pytanie. Teraz mnie potrzebuje, kiedy ja mam zamiar odejść tak? Kiedy wszystko spieprzył i myśli, że słodkimi słówkami naprawi przeszłość. Nawet kiedy mówił takie miłe i słodkie słowa…. To one już nie były dla mnie wystarczające. Nie udawało mu się już wybłagać mnie o to bym została. – A gdzie ty byłeś, kiedy to ja …. Potrzebowałam ciebie? – czułam jak po moich policzkach spłynęły kolejne łzy. Po prostu nie mogłam już tego pohamować, i jak mniemam… on tez już nie. Płakał jak małe dziecko, chociaż mężczyźnie w takim wieku już nie wypada. Przez swoją Arcanę on rani i będzie mnie ranił. Czy tego chce czy nie. Nie będzie mógł nad tym zapanować…. Pytanie teraz czy ja aby na pewno podołam temu zadaniu, i czy sama nie ucierpię na tym. Miałam zamiar jeszcze mu coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko otworzyłam usta. Ponownie zachwiałam się na nogach, choć teraz udało mi się jeszcze wypowiedzieć cichutkie „Heaven”.  Zanim osunęłam się na kolana: chłopak chwycił mnie tak jakby nigdy nie zamierzał puszczać. Czuła jakby cała energia ze mnie ulatywała. Nie mogę się teraz jeszcze bardziej denerwować niż jestem, bo może się to skończyć jeszcze dłuższym pobytem w szpitalu.
-Vanilla… co…. – zaczął dokładnie tak jakby nigdy nie widział co dzieje się ze mną pod wpływem stresu.
-Proszę…. Zabierz mnie stąd…. – nie zdołałam powiedzieć nic więcej bo wręcz straciłam świadomość. Z jego ust nie wyszedł już żaden inny wyraz, jedynie ciche westchnięcie. Czułam jak jego ręce się trzęsą tym razem nie z podniecenia, a ze strachu. Przed tym, że znowu mi coś zrobi, że znowu się coś stanie. Podniósł mnie delikatnie i zaniósł do siebie tak jak księżniczkę. W sumie to nawet jeśli tak to wyglądało, to w ogóle się tak nie czułam. Było mi niedobrze, gorącą i właściwie jednocześnie zimno. Oczy same mi się zamykały. Te ataki były na tyle dziwne że zdarzały się tylko kiedy byłam w obecności Heaven’a, bądź była to sytuacja związana z nim. Normalnie nic innego mnie na tyle nie ruszało. Po tym wszystkim można było stwierdzić, jak bardzo ten chłopak jest dla mnie ważny. Co dziwniejsze, kiedy już zamknął za nami drzwi i myślałam, że położy mnie na kanapie… to on… po prostu usiadł razem ze mną. Ułożył mnie delikatnie na swoich kolanach po czym delikatnie przytulił. I tak nic tym nie naprawi, ale miło, że chociaż raz chce być ze mną.
-Dlaczego ty tak wiele rzeczy uczysz się dopiero po jakimś nieszczęściu… Baka…. – szepnęłam odchylając główkę i spoglądając głęboko w jego jeszcze szklące się czerwone oczy.
-Nie mam pojęcia, ale tak cholernie… jest mi ciężko. Chciałbym cofnąć czas..- westchnął ponownie wpatrując się tym razem w biały sufit. Ciężko mu było nawet zerknąć w moje niebieskie oczy.
-Podobno dopiero, gdy pokłócisz się z drugą połówką dowiadujesz się o sobie najwięcej. Tych złych rzeczy…… - ześliznęłam się z jego kolan i usiadłam sobie obok. Nic nie odpowiedział.  Zauważyłam, ze wtedy kiedy przyznawał mi rację, tylko po to by nie przyznawać się do własnego błędu – nie odzywał się. W ogóle. Milczał jak grub. – Heaven… jak ty sobie to wyobrażasz? Że znowu będziemy „razem” i będzie wszystko pięknie? A potem znowu zmieszasz mnie z błotem jak coś ci się nie spodoba…. To jest okropne jak bardzo potrafisz złamać osobę ci tak bliską jak ja.
-Ja…. Nie wiem. – pokręcił jedynie główką to w prawo i w lewo. Jego wzrok wbity był w podłogę. Może rzeczywiście była taka interesująca? Lub po prostu bał się spojrzeć w moje oczy. Westchnęłam załamana jego odpowiedzią. Skoro on nic nie wie, to w takim razie ja tez nie będę więcej nic mówiła. Tak będzie dla nas obojgu lepiej.
-Zostanę ostatni raz z tobą. Chyba, że chcesz, żebym sobie poszła już teraz? Wolałabym jednak nie być sama kiedy mam takie dzikie objawy anemii..
-Ja chce… żebyś ze mną została… ale na zawsze… - złapał mnie za rękę kiedy powolutku kierowałam się do łazienki. To tak bolało. Zarówno mnie jak i jego. Pragnęłam jego dotyku, tak bardzo go chciałam, a jednak nie mogłam dostać.
-Puść mnie Heaven. Twoje słowa już niczego nie zmienią. – wyrwałam rękę z jego uścisku i tym razem weszłam tam gdzie chciałam. Musiałam trochę odpocząć, a gorąca kąpiel bardzo dobrze mi zrobi. Nalałam wody prawie po sam brzeg. Po nad to było tak dużo piany, że praktycznie gdy się zanurzyłam – nie było mnie widać.
-Vanilla…
-Tak wiem zboczeńcu że stoisz przy drzwiach. –mruknęłam – Możesz wejść jeśli chcesz… - było mi to wówczas obojętne bo i tak byłam zanurzona w wodzie i pianie po samą szyję. Tak jak zaproponowałam tak tez zrobił. Usiadł sobie obok wanny i przyjrzał się mi. – Nie patrz tak na mnie… - zarumieniłam się lekko i odwróciłam się do niego plecami.
-Dlaczego unikasz mojego wzroku… mojego dotyku. Staram się to naprawić a ty ode mnie uciekasz..
-Chyba nie zdajesz sobie sprawy jak wiele zniszczyłeś mówiąc, że nie możesz na mnie patrzeć…. – głos znów zatrzymał mi się w gardle, a po policzkach spłynęły gorące łzy. Skapywały tak do wanny przepełnionej przeźroczysta cieczą i rozpływały się, pozostawiając po sobie tylko coraz to większe okręgi. Zakryłam oczy dłońmi cicho chlipiąc, pociągając noskiem i jednocześnie próbując stłumić płacz.
-Nie miałem pojęcia… że właśnie o to ci chodzi. Ja…. Naprawdę tak nie myślę… nie chcę, żebyś ode mnie uciekała….
-To już nie ważne. Powiedziałeś to.  Nie rozumiem cie Heaven dlaczego jeszcze pragniesz mojego widoku skoro stwierdziłeś, że budzę w tobie jedynie obrzydzenie. – załkałam znów – Nawet sobie nie wyobrażasz jak ja chcę twojej uwagi. Jak bardzo chcę się do ciebie przytulić…. Jak bardzo cie potrzebuje… jak bardzo chciałabym, żebyś przy mnie był….. a ty tak po prostu powiedziałeś, że nie możesz na mnie patrzyć. Co ja mam teraz zrobić? Wtedy… jak ci to powiedziałam… wstałam z płaczem nie dlatego, że bałam się twojej reakcji. Tylko dlatego, ze śniło mi się, że mnie zostawisz. Że mnie zostawisz samą i nigdy nie wrócisz. Myślałam, że ty…
-Już.. wystarczy…. Już rozumiem. Wszystko… tylko już nie mów jak bardzo… beznadziejny jestem. – usłyszałam teraz cichy szloch zza swoich pleców. On płacze. Przez to co powiedziałam Heaven płacze? Aż bałam się odwrócić. Jednak zrobiłam to i spojrzałam kontem oka na sylwetkę chłopaka, który opierał się głową o kant wanny i patrzył w ziemie. –Przepraszam…. – usłyszałam ponownie z pod sterty srebrnych włosów. Nie wiem dlaczego, ale to przepraszam wydawało mi się bardziej szczere od tych poprzednich.
-Heaven…. –uwielbiałam powtarzać to imię, chociaż teraz sprawiało mi to wiele bólu. – Czy jak wyjdę to… mógłbyś mnie jeszcze ten ostatni raz przytulić… ? – wytarłam wierzchem dłoni ponownie napływające łzy.


( Heaven ?)

Od Akiry - C.D Grimmjow'a

Piękny słoneczny dzien. No i czemu by się gdzieś nie przejść skoro i tak nie mam nic ciekawszego do roboty? Szybko naszykowałam się, upięłam fioletowy włosy w kitkę i wyparowałam z apartamentu. Zatrzymałam się dopiero obok klubu. Usiadłam sobie wygodnie i z braku zajęcia zaczęłam przeglądać jakieś czasopismu. Oczywiście do czasu, gdy jakiś wielki, niebiesko włosy facet nie przysłonił mi światła. Od razu gdy się odezwał i oznajmił mi, że mu się śniłam… już wiedziałam kto to. Na początku go nie poznała nie powiem. Minęło dość sporo czasu.
-Śniłam? Znowu te twoje zboczone i zbereźne wyobrażenia ze mną? – mruknęłam odkładając gazetkę z powrotem na stolik i odchylając głowę nieco do tyłu by spojrzeć w oczy chłopakowi.
-Co!? Nie no coś ty…. – chyba się lekko speszył, bo przez to wszystko nawet odwrócił główkę. Słodziak z niego jak zawsze. Szkoda tylko, że nie wiem gdzie podziewał się przez te parę miesięcy.
-Ooo w takim razie co robiłam w twoim śnie? – wstałam z krzesła i podeszłam do niego na tyle blisko by prawie stygnąć się nosami. Robiłam to specjalnie. Moja obecność zawsze go prowokowała do tego stopnia, że nie mógł utrzymać łapek z dala. Jak to jest kiedy teraz nie może mnie dotknąć tak gdzie by chciał.
-No nic! Po prostu przypomniałaś mi się…. Chciałem cie zobaczyć.
-Tęskniłeś? – szepnęłam cicho, prawie nie dosłyszalnie. Tym razem nie zamierzałam z tego zażartować. Ciekawa jestem czy naprawdę za mną tęsknił – Gdzie byłeś przez ten cały czas? – od razu zmieniłam temat, nie pozwalając mu nawet odpowiedzieć na to wcześniejsze. Po co? Byłabym tylko jeszcze bardziej zawiedziona niż jestem do tej pory.- Czemu mnie zostawiłeś samą? – moja bezpośredniość chyba wprawiła go w jeszcze większe zakłopotanie. Gestem poinformowałam go, żeby poszedł ze mną. Lepiej będzie kiedy będziemy z dala od reszty cywilizacji, bo coś czuje, że ktoś dostanie po policzku. Lepiej będzie jak nikt tego nie zobaczy.
-Wywieźli mnie na jakiś czas z Rimear. Nawet nie wiem z jakiego powodu, ale…. Nie chce żebyś myślała, że zostawiłem cie dla własnego kaprysu, na dodatek nic ci nie mówiąc! – od razu zaczął się tłumaczyć, na co ja odpowiedziałam tylko głośnym westchnięciem. – No Akira… dlaczego ty mi nie wierzysz?
-Wierzę ci, tylko trochę tak ciężko mi do tego wszystkiego wrócić, kiedy tak po prostu o tym wszystkim zapomniałeś. Zapomniałeś o mnie….. – ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco ciszej.
-Nie zapomniałem o tobie… - stanął naprzeciwko mnie i już miał zamiar wyciągnąć dłoń i zetknąć ją z moim policzkiem. Niestety. Nie pozwoliłam mu na to i bardzo szybko odsunęłam się o krok do tyłu.
-To się okaże. Ile lasek przeleciałeś podczas twojej nieobecność w Rimear ? – ruszyłam powolnym krokiem przed nim, w stronę swojego apartamentu.
-Czy to takie ważne?- westchnął – To znaczy… nie przespałem się z żadną….. żeby nie było! Nie krzycz na mnie…. Ale to chyba w tym momencie nie ważne tak? Nie miałem jak się z Toba zobaczyć i choćby powiedzieć ci dlaczego …
-Dla mnie jest ważne to co robiłeś kiedy cie nie widziałam. Nie wiem czy mam do czynienia z tym samym człowiekiem, którego znałam kiedyś..- nie dałam mu do kończy, bo nie do końca wierzyłam we wszystko co mi mówił. Może faktycznie nie miał wpływu na to gdzie zabierali go naukowcy, ale nie wierzę, ze nie znalazł 5 minut, żeby choćby się ze mną pożegnać. To takie przykre, kiedy myślisz, że osoba która jest dla ciebie ważna okazuje się kimś komu w ogóle nie zależy na wspólnych relacjach.
*Kilka godzin później*
W sumie to nic się nie zmieniło. Nasza rozmowa cały czas szła własnym tokiem i raczej nie zamierzała zejść z pierwszego tematu. Kiedy mi tak to wszystko tłumaczył to nawet zaczęłam rozumieć, ale coś wewnątrz mnie nadal nie pozwalało mi tego wszystkiego zaakceptować. Wpuściłam go do swojego apartamentu i pierwsze co zrobiłam to skierowałam się do kuchni. Zamierzałam zaparzyć kawę, a kiedy tak stałam sobie przodem do blatu, poczułam jak ktoś zachodzi mnie od tyłu. Oczywiście nie mógł być to ktoś inny niż Grimmjow. Oparł się swoją klatką piersiową o moje plecy, a ręce oparł po obu stronach o blat. Chciał, żebym mu w tym momencie nie uciekła?
-I co? Teraz jak już mnie uwięziłeś to mnie zgwałcisz, i uznasz za kolejną zaliczoną? – mruknęłam biorąc do ust czekoladową pałeczkę Pocky.
-Głupia jesteś. To boli kiedy mówisz ciągle o mnie tak jakbym chciał ci wykorzystać. Dobrze wiesz, że tak nie jest, więc daruj już sobie te wszystkie wredne rzeczy kierowane do mnie co? Zależy ci w ogóle na mnie jeszcze….? –nachylił się przez co poczułam jego niespokojny oddech na swojej szyi.
-Może… - westchnęłam, słysząc jak woda w czajniku buzuje i powoli syczy z powodu wrzącej wody. – A tobie? – teraz zniżył się jeszcze bardziej. Na tyle by czubkiem nosa dotknąć mojej szyi.
-Hmm… może..? Pewnie tak samo jak i tobie…. Ale teraz.. odwróć się do mnie..
-Po co?
-Bo chce sprawdzić, czy nadal używasz tego słodkiego, truskawkowego błyszczyku do ust.
-Nie wierze ci, że ci zależy skoro nawet nie potrafisz tego powiedzieć wprost. Nie baw się mną… - zacisnęłam rączki w piąstki i spuściłam nieco głowę w dół. Jego dotyk był taki przyjemny, tylko… dlaczego coś cały czas nie pozwalało mi się odwrócić?


( Grimmjow ?Nie spierdziel tego xD)

Od Natsume - C.D Savii

Zazwyczaj jestem spokojny, spokojny... o ile do apartamentu nie wpadnie jakaś Gamma, nie zrobi zamieszania i wręcz nie zmusi cię do powitania ''nowej'' za niego. Nie chciałem zbytnio protestować, więc przytaknąłem, przeklinając duszę. A gdyby tak jeden z moich duchów rzucił na niego klątwę...
- Znowu gdzieś idziesz? - zapytał kot wychylając łeb spod sterty koców.
Nie odpowiedziałem co było równoznaczne z potwierdzeniem. Zakładając kurtkę usłyszałem głośny chichot Madary, zaczyna się.
- Tylko nikogo nie sprowadzaj znowu - zaśmiał się.
Posłałem mu zmęczone spojrzenie i wyszedłem na korytarz. Kilka pięter w dół i po chwili byłem już na mroźnym powietrzu. Ruszyłem pustą drogą, naciągając bardziej sweter, znajdujący się pod czarną kurtką. Wiedziałem, że będzie zimno, ale że aż tak? Mniejsza, teraz liczy się to, żeby jak najszybciej dojść na miejsce. Właściwie to już jestem spóźniony, mam nadzieję, że badania tej nowej się jeszcze nie skończyły. Ośrodek nie zrobiłby na niej chyba dobrego wrażenia, gdyby już pierwszego dnia została sama bez ''opieki'' chociaż nie jestem oczywiście nikim w rodzaju opiekuna. Kiedy stanąłem przed wejściem całkiem sporawego wnętrza, już po chwili ze środka wyszła całkiem wysoka dziewczyna. Całkiem... była wyższa ode mnie. W ciemności widać było, że jej włosy są jasne... ale jaki konkretnie miały kolor... nie byłem w stanie stwierdzić. Podeszła do mnie z jakimś takim dziwnym spojrzeniem.
- Kim ty jesteś? - zapytała.
Wręcz mnie zatkało kiedy usłyszałem jej ton. No i balon o nazwie ''pewność Natsume'' pękł. Potrzebowałem kilku długich chwil, żeby w ogóle móc się wypowiedzieć.
- Na.. Natstsume. Natsume Takashi - powiedziałem niepewnie - Ty jesteś tą nową?
- A co? Nie widać? Savia jestem. Niski jesteś tak w ogóle.
Niezły charakterek. Pozostawiłem to bez komentarza, uśmiechnąłem się jedynie.
- I do tego cichy - uśmiechnęła się - Właściwie nie rozumiem, czemu mam się z tobą spotkać... DELTO.
Na dźwięk słowa ''Delta'' parsknąłem głośnym śmiechem. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, widocznie zastanawiała się, czemu się śmieję.
- Wybacz, ale nie jestem Deltą. Jestem Sigmą. - wydyszałem śmiejąc się dalej.
- Sigma? A co to takiego?
- Dużo by tłumaczyć, z czasem się tego dowiesz - powiedziałem w końcu prostując się - plus odpowiadając na wcześniejsze... nie wiem czemu ktoś miał się z tobą spotkać. Fakt, to miała być Delta... ale coś mu wypadło.

(Savia? Weną nie grzeszę sorka)

Od Grimmjow'a - Do Akiry




Zdaje mi się, że minęły wieki, nim znowu ujrzałem znajomą twarz otoczoną pięknymi, fioletowymi włosami. Z daleka czułem namiętność jej truskawkowych ust, a także pełne troski oczy spoglądające na mnie.
- Olśniewająca jak zawsze.
Pamiętam, że podszedłem do niej, dotknąłem jej delikatnego policzka, ale nie obdarowałem czułym, głębokim pocałunkiem. Potem rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając za sobą suche, jesienne liście. Naokoło ciemność rosła, zabierając i mnie do otchłani mroku. Budzę się. Znowu ten cholerny sen, i wszystko wraca do... normy. Promienie słońca zaczęły nękać moje oczy już po ich otwarciu. Odwróciłem się na drugi bok i znów zamknąłem oczy, jednak sen nie powrócił. Wstałem na równe nogi, słysząc przy tym nieprzyjemne skrzypnięcie materaca. Powrót do szarej rzeczywistości wcale nie sprawiał, że czułem się lepiej. Z minuty na minutę czułem narastającą samotność, której nie rozumiem. W jednej chwili poczułem chęć wyjścia na świeże powietrze, a najchętniej wyżyłbym się na innych. W tym celu nie pozostaje mi nic innego, jak skierować się do klubu treningowego. Zupełnie zapomniałem, jaką przyjaciółką i sympatią była moja wierna katana. Trochę ją... zaniedbałem, choć w prawdzie nie jest człowiekiem. Leżała samotnie powieszona na dwóch gwoździach, idealnie nad obrazem. Chwyciłem ją jedną dłonią i wykonałem parę podstawowych ciosów w powietrze, przy czym uśmiechnąłem się do siebie szczodrze.
*W klubie*
http://33.media.tumblr.com/tumblr_m81s1jElHR1r5oz0p.jpg To, co robiłem, dało mi pewien kontekst do myślenia, a to, że za szybą spotkam Akirę, było kompletnym przypadkiem.

Zobaczyłem, jak usiadła na krześle, biorąc ze stolika czasopismo. Jakże mógłbym zapomnieć o chwilach spędzonych z nią? Spoglądałem na dziewczynę z myślą, że mnie nie widzi. Ale przecież mogłem po prostu do niej podejść, nie tak? W jednej chwili usunąłem z siebie wszelkie wątpliwości i pozbyłem się wahań. Wyszedłem z budynku, siadając na przeciwko. Wciąż była wpatrzona w czasopismo, które zawzięcie czytała.
- Śniłaś mi się dzisiaj - oznajmiłem, opierając się o stolik.
Wtedy Akira ze znużeniem odłożyła magazyn, wpatrując się we mnie z nieukrywanym zdziwieniem, na co ja tylko posłałem jej tylko mały uśmiech.

< Akira? >

Od Savii

Wysiadłam z czarnej limuzyny o pancernych szybach. Dwóch lekko przerażonych strażników zatrzasnęło drzwiczki pojazdu i umknęli gdzie pieprz rośnie. Uśmiech satysfakcji zagościł na mej twarzy - niespotykane, nastolatka straszy dorosłych. Po tej chwili zastanowienia ruszyłam dalej, zastanawiając się kto na mnie czeka. Podobno jakaś "Delta". A ja podobno jestem niewiadomoczym. I właśnie ta cała "Delta" ma mnie do labolatorium zaprowadzić, żeby sprawdzić to wszystko... Kogo może interesować moja zdolność manipulowania ogniem? Zaczęłam chichotać złośliwie, zastanawiając się, co mogę spłatać tym laborantom. Nie zauważyłam nawet kiedy doszłam do szklanej kopuły. Zupełnie odruchowo przyłożyłam do niej rękę, a tu wyrwa się pojawia. Weszłam do środka i obróciłam głowę - dziury nie było. Dotknęłam dłonią - nie otworzyło się tak jak wcześniej. Wzruszyłam tylko ramionami i ruszyłam dalej w ten nowy świat. Majaczący dotychczas na horyzoncie budynek powiększał się stopniowo, aż stanęłam w ogromnym, przeszklono - pomarańczowym holu. Chyba jednak ta cała "Delta" się nie pojawiła, ale jakiś gość w białym kitlu skropionym jakimiś niepokojącymi substancjami złapał mnie bez słowa za rękę i wprowadził do pokoiku. Był on biały i pusty, z wyjątkiem szpitalnego łóżka i kilku sprzętów lekarskich. Naukowiec zamkną za mną drzwi na klucz i posadził na łóżku. Zrobił mi kilka bzdetów w rodzaju pobierania krwi i tak dalej, a potem mrucząc coś pod nosem wprowadził do innej hali. Była przestronna i wyłożona metalem. Nudziło mnie to wszystko, więc, zaczęłam się bawić ognikami. Wtedy mężczyzna okazał jakieś żywsze zainteresowanie tym co robię i zaczął pospiesznie coś notować.
- Savia, tak?
Kiwnęłam głową potakująco.
- Dziękuję, już możesz iść. Dla twojej informacji jesteś Gammą.
Nic z tego nie zrozumiałam (ani jak on to wywnioskował) i wyszłam z sali. Tam czekał na mnie ktoś.

<Ktosiu tajemniczy?>

Od Riuki'ego - C.D Cinii

Teraz kiedy mnie tak zatrzymała, zacząłem mieć niepohamowane wrażenie, że jednak ogarnęła dlaczego moje zdrowie jest takie a nie inne.  Dlatego nie pozwoliła mi ściągnąć maski. Wiedziała co stanie się kilka godzin potem. Zerkając na nią jednak nieco zdziwiony kontem oka próbowałem ogarnąć tego jej „kotka”. Nieźle pokiereszował oba youkai co było dosyć dziwne, bo nie należały one do jakichś słabych Chowańców.
-Nie ściągaj jej proszę…. – powtórzyła kiedy zapatrzyłem się na akcje rozgrywającą się za jej plecami. Nie kontrolowała go.  Na moment spuściłem wzrok z dziewczyn i spojrzałem na blondynkę przed sobą.
-Nie unikniesz tego. Ja ją będę ściągał, kiedy będzie taka potrzeba, a…. nasz pojedynek się jeszcze nie … - zamarłem. Stanąłem w miejscu jak wryty. Kurona leżała na ziemi trzymając się za krwawiące ramię. Nieźle oberwała, a jako iż to właśnie ja jestem ich panem czułem jak moc mojej Arcany powoli słabnie. Między innymi tak niezbędne było ściąganie maski w takich momentach. Bez swojego „szóstego zmysłu” nie byłem w stanie dużo zrobić. Właściwie to zawiesiłem się tak z tego powodu, że ten „kociak” Cinii właśnie podnosił ogromną łapę na czarną. Wystarczyło, że by ją tylko opuścił…. Zgniótł by ją. Nie wiem dlaczego, ale przed moimi oczami od razu pojawił się straszny scenariusz. Wyrwałem rękę z uścisku ukochanej i natychmiast (zrywając przy tym maskę) znalazłem się przy Kuro. Druga z bliźniaczek odsunęła się na bezpieczną odległość, bo o to tez ją prosiłem (a raczej kazałem jej). W tempie natychmiastowym za mną pojawiły się ogromne czarne skrzydła wyrastające  z moich pleców. Złapałem dziewczynę leżącą przed lwem i zamknąłem nas w (jak myślałem) szczelnej klatce ze skrzydeł. Nie minęło dużo czasu jak zwierzak zamachnął się i za moment potraktował nas silnym ciosem. Na tyle, że zatrzymaliśmy się dopiero na ogradzającej całą arenę ścianie. Uderzenie było tak silne, że czułem jak pewna część moich pleców się łamie. Straszne uczucie i jeszcze większy ból. Nadal trzymając swojego youkai zsunąłem się w dół po ścianie ze skrzydłami tym razem opuszczonymi bezwiednie ku dołowi. Moje lewe skrzydło było całe pogruchotane i chyba nawet nie chce wiedzieć ile kości jest złamanych.
-Wra…caj…. – wymamrotałem coś przez zaciśnięte zęby. Oba Youkai znikły. Boli. Bardzo boli. Chyba tylko Cinii udało się mnie tak szybko wyeliminować. Lew zaraz po tym zniknął a blondynka znalazła się tuż przede mną.
-Jaki ty jesteś durny! Dlaczego się tak poświęcasz… mogłeś zginąć!- krzyczała cała roztrzęsiona. Nie za bardzo jej słuchałem. Zawsze to samo. To jej wina. Gdyby go pilnowała…
-Gdybym tego nie zrobił on by ją zabił…- warknąłem. Pierwszy raz od dłuższego czasu powiedziałem coś do niej takim tonem. Takim jakby w ogóle nie obchodziło mnie to co do mnie powiedziała. Nasze relacje z każdym dniem tylko się pogarszały. Było coraz gorzej i oboje to dostrzegaliśmy. Moje skrzydła zniknęły, a ja z wielkim bólem i trudem podniosłem się z ziemi. Pozostało tylko mnóstwo krwi i czarnych piór. Zdziwiło mnie również to, że w ogóle się już nie odezwała. Chyba zaczęła dostrzegać jak bardzo zdenerwowany jestem. Ruszyłem z powrotem do domu już bez słowa, trzymając się tylko za lewe ramie. Prawie go nie czułem, za to potworny ból dawał o sobie znać aż za bardzo. Wszedłem do apartamentu i pierwsze co udało mi się zrobić to oprzeć się o ścianę obok.
-Riuki… ja nie… - wyciągnęła w moim kierunku dłoń.
-Nie dotykaj mnie…. – mruknąłem nieco oschłym tonem. To nie miało zabrzmieć tak jak zabrzmiało. Po prostu każdy najmniejszy dotyk teraz sprawiał mi ból – To nie twoja wina… ale nie dotykaj mnie bo umrę z bólu…. – zacisnąłem zęby. Teraz już wiem, że moim najczulszym organem są teraz skrzydła. Nigdy nie czułem podobnego bólu. A nie no czułem… ale to i tak nie jest porównywalne z moim stanem podczas kiedy moja Arcana się na mnie wyżywa. Cinia nic więcej nie mówiła tylko zaciągnęła mnie do łazienki. Mówię jej, że ma nie dotykać a ta i tak swoje. Kazała mi ściągnąć koszulkę, ale kiedy tego nie zrobiłem bo nawet nie mogłem ruszyć lewą ręką, od razu wzięła do ręki nóż i ją rozcięła. Lewa strona moich pleców była cała sina. Zaraz po tym powiedziała bym rozłożył skrzydła. Zrobiła to tak stanowczo, ze nawet nie śmiałem protestować chociaż rozłożenie ich teraz sprawiło mi jeszcze więcej bólu. Tyle, ze zwinąłem się i nie zamierzałem rozwijać.
-Powinieneś iść z tym do medyka, on..
-Nie baw się w psychologa. Zrosną się prędzej czy później….
-Masz poprzestawiane przynajmniej 4 kości! Oszalałeś !? Jak tak to zostawisz to nigdy więcej ich nie użyjesz… - warknęła na mnie i usiadła tuż przede mną – Przepraszam. Nie miałam kontroli nad nim. Ponad to nie wiedziałam, że oddałbyś za kogoś życie. Za kogoś kto nie jest mną.. – wprowadzając w to nieco humoru chyba uśmierzyła mi ból.
-Cóż za skromność. – prychnąłem – W takim razie nastaw mi je i przy okazji powycieraj tą krew bo znowu zrobię ci krzywdę jak się nie opanuje.


( Cinia ?)
Layout by Hope