poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Od Zandera - C.D Stefki

Gdy wręcz wyrzuciła mnie z pokoju, mój śmiech jeszcze długo rozbrzmiewał na korytarzu. Zrobiłem sobie szybką kolację, a potem jak zwykle czytałem. W końcu jak zaczęły mi się oczy zamykać, odłożyłem ją i poszedłem spać.
Jak śnią ci się koszmary,zazwyczaj szybko się budzisz . Za to ja jestem w nim uwięziony do końca. Rzadko się śnią, ale jednak przynajmniej raz na miesiąc. Z resztą nieważne. Koszmar nie może zrobić nic, gdy ty się nie boisz. Dawno wyzbyłem się przerażenia. Przecież, to nie dzieje się naprawdę. Wystarczy przejąć nad nim kontrolę. Tak zrobiłem również teraz. Jest jeszcze śmiech. Wtedy także znika. Otworzyłem szeroko oczy. Znowu to samo. No ile można?Spojrzałem w okno i zapomniałem co mi się śniło. Dobrze. Wstałem i gdy tylko się ubrałem. Urządziłem u siebie całkowite przemeblowanie i to własnym pomysłem. Trochę mi się nudziło, a chciałem ten sztywny pokój przemienić w coś bardziej ciekawego. No bo co robić w takim miejscu? Z sufitu prószył śnieg i znikał na wysokości stu osiemdziesięciu centymetrów, nie osadzając się na meblach. Podłoga była przykryta miękką trzy centymetrową warstwą puchu jako dywan. Była lekko chłodniejsza temperatura, tak jak lubiłem. Ściany pokrywały wzory ze szronu. Dając lekki blask. Samo w sobie to pomieszczenie - dzięki mnie oczywiście - wydawało się jaśniejsze. Powietrze w tym pokoju było żeście i świeże, unosił się aromat wiosny, wykluwających się liści i zamarzniętej ziemi. To taka sztuczka. Z każdą porą roku unosił się inny zapach. Łóżko było pościelone i było nienagannie czysto. Musiałem dostać się do biura. Coś tam ode mnie chcieli i kazali się stawić. Dobrze, nie ma sprawy. Gdy byłem na miejscu, powiedzieli mi tylko, abym poczekał. Jak zwykle. Przecież oni mają tyle do roboty! I wtedy dostrzegłem Ją. Dziewczynę, której pomogłem. Podszedłem do niej bezszelestnie. I się przywitałem... Nie moja wina, że taka strachliwa! Powstrzymałem się przed chichotem, ale nie pozwoliłem, żeby długo mnie ignorowała.
Przeciągnąłem się jak kot.
- Można tak powiedzieć...
Byłem w wyśmienitym humorze. Nic nie mogło go popsuć. Jakże się myliłem... Zobaczyłem dwóch osobników trzymających pod ramiona smukłą postać o czarnych włosach. Za nimi z bronią stał o jeszcze trzech.
- Następna do kolekcji. - mruknąłem do Stefki.
I wtedy podniosła głowę patrząc prosto na mnie. Identyczne złote oczy wpatrzone w moje. Znieruchomiała i po chwili zaczęła się szarpać z jeszcze większą zawziętością, mimo braku sił. Niech to chole*ra! Facet już unosił lufę celując nowej w łeb... Rzuciłem się w ich stronę. Z mojej ręki wystrzelił promień lodu, wybijając z dłoni mężczyzny broń. Upadł na podłogę, a je zyskałem czas, by zasłonić ją sobą.
- Sądzę, że to nie będzie konieczne.
Uniosłem ręce zgięte w łokciach do góry. Do ewentualnej obrony jak i również w geście "Spokojnie".
Powoli odwróciłem się do trzymanej dziewczyny. Musiałem się nachylić i szepnąłem jej go ucha kilka słów które w rzeczywistości były prośbą.
- Dobrze?
Skinęła głową, ale mruknęła jeszcze.
- I tak ci się oberwie.
Uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami.
- Wiem. - odparłem w taki sposób jakbym się nie mógł doczekać i wyprostowałem się. - Nie powinna już sprawiać problemów.
Leżący już wstał i świdrował mnie gniewnym spojrzeniem. Nie zwróciłem na niego najmniejszej uwagi.
- Panie Revelen, zawołam pana za kilka minut. Musimy porozmawiać.
Mówił to naukowiec w białym fartuszku, który prowadził ten pochód i którego nie zauważyłem wcześniej.
- Bez wątpienia.
Wiedziałem, że moje zmieniają kolor. Były czarne. Jak onyks. Wróciłem na swoje miejsce. Zauważyłem, że Złotooka ma ręce w kieszeniach i opuszczoną głowę. Nie musieli jej ciągnąć, ani trzymać. Oblicze była schowana za włosami. Oparłem się obok Stefki. Przetarłem dłonią twarz, usłyszałem jej pytanie.
- Kto to jest?
Musiała zauważyć, że jest dla mnie ważna. Odetchnąłem.
- Mój mały koszmar. - odparłem ponuro. - Niedługo się dowiesz o co mi chodzi.
Zatopiłem się we własnych myślach. Rodził się we mnie gniew. Co ona sobie myślała?! Ma dopiero szesnaście lat?! Jak mogła zostawić tego dzieciaka samego w domu?! Ale cóż to była Lilia. Ona przecież nie myśli. Chociaż... moja siostra zawsze taka była. Lekkomyślna. A co z Sebastianem? Coś przeleciało mi przed twarzą. Spojrzałem w dół. Stefka skakała machając mi dłonią przed twarzą.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Nie - palnąłem prosto z mostu. - Wybacz, zamyśliłem się. O co chodzi?
<Stefka?>

Od Nanami - C.D Juliett

Po chwili poczułam że na czymś leżę. Po chwili poruszyłam uszami i spróbowałam wstać. Upadłam na ziemię i cicho miauknęłam ponownie próbując wstać. Nadal nie miałam wystarczająco siły, aby móc tego dokonać. Spróbowałam otworzyć oczy, ale było to bardzo trudne. Ujrzałam rozmazany obraz jakiejś postaci, która prawdopodobnie mi pomogła. Mrugnęłam tylko, ale byłam dalej bardzo słaba, więc było to wyzwaniem. Nic nie pomogło - wręcz pogorszyło sprawę. Dopiero po chwili usłyszałam jakiś śpiew, ale nie byłam jeszcze w stanie go dobrze usłyszeć. Po chwili wstałam mocno się chwiejąc. Utrzymanie się na nogach było trudne jak chodzenie po cienkiej desce w warunkach zwiększonej grawitacji i po kilku mililitrach mocnego alkoholu. Nagle czułam mocne drgawki. Znowu coś z cukrem? Czy to dalej ta choroba? Dlaczego to nie przeszło? W końcu udało mi się wstać, ale trzymałam się na nogach bardzo niestabilnie. Czym prędzej chciałam znaleźć się w domu, więc poszłam w stronę apartamentowca, gdzie było moje mieszkanie. Nie mogłam się utrzymać na nogach, upadłam bardzo boleśnie na ziemię. Po chwili poczułam, jak ktoś mnie położył na plecy. Ponownie zaczęłam słyszeć jakąś piosenkę, a po chwili poczułam się lepiej. Wstałam i podeszłam do postaci.
- Dziękuję... - ukłoniłam się jej. - Jestem ci bardzo wdzięczna.
Była zaskoczona trochę, ale po chwili odpowiedziała cicho:
- Nie ma za co... To nic takiego...
- Dla mnie to wiele - odpowiedziałam.
Byłam trochę zakłopotana. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z nikim, kto mi uratował życie. Nie wiedziałam jak zareagować, co powiedzieć i tak dalej.

<Juliett?>
Layout by Hope