sobota, 19 września 2015

Od Vanilli - C.D Heaven'a

W sumie to nie miałam o czym z nimi rozmawiać. Ciągle tylko płakałam jakby to cokolwiek dawało. Naprawdę sądziłam, ze on się tym przejmie. Naiwna i do tego w jakim stopniu. Kocha mnie ? Zakochał się w dziewczynie, której praktycznie nie zna, tak więc dlaczego nie miałby się teraz odkochać ? Dokładnie tak samo szybko. Chciałabym zmienić się z nim rolami chociaż na jeden wieczór i pokazać mu jak słowa chłopaka potrafią bardzo zranić. Z racji tego, że jeszcze nie mogłam się odzywać (jeszcze nie miałam an to siły) to tylko spojrzałam na Rick'a. Tak na niego, bo na Heaven'a na razie nie chciałam. W sumie to nie chciałam już w ogóle. Przecież on mówił, że też nie może na mnie patrzeć, czy coś w tym guście.. więc dlaczego teraz tutaj siedzi, przy mnie ?
-Jak się czujesz ? - Rick wstał z miejsca i podszedł bliżej mojego łóżka. Najbardziej na świecie chyba nienawidziłam leżeć w szpitalu. Te białe ściany, i charakterystyczny zapach leków. Już wystarczająco dużo się nacierpiałam podczas wszczepiania Arcany. Przeczekując jakąś chwilkę uświadomiłam sobie, że przecież mój były kochanek nadal tutaj siedzi. Wyciągnęłam więc rękę i bardzo delikatnie ułożyłam ją na policzku Rick'a. Heavy musiał mieć niezłą zazdrość wymalowaną na twarzy, nie żeby mi się to podobało. Po prostu chciałam w jakiś sposób podziękować Rick'owi za to, że nie zostawił mnie tam i chciał pomóc. I teraz chyba znowu zrobiłam taki sam błąd jak wcześniej. Chłopak, który wręcz wisiał nade mną: nagle pochylił się i coraz bardziej zbliżał do mojej twarzy/ W tym też momencie Heaven chyba nie wytrzymał. Zerwał się z miejsca i złapał go za szmaty. Brutalnie odciągnął go do tyłu i wręcz rzucił na ścianę.
-Poczekaj.... tylko stąd wyjdź a własna matka cie nie pozna. - warknął, ale chyba opanował się od tego by kolejny raz uderzyć go w twarz. Chyba wstałabym i bym mu oddała. Ja rozumiem, że jest cholernie zazdrosny i w ogóle, ale sam wybrał coś takiego. Dobrze wiedział o tym, że ja długo samotna nie będę, a skoro już sobie odpuścił to po co walczy.
[...]
Po jakichś kolejnych dwóch godzinach byłam już wolna i pozwolili mnie stąd zabrać. Oczywiście jakimś magicznym cudem wiedzieli, że Heaven i ja tak trochę ten tego kręcimy i musieli mu kazać mnie zabrać do siebie. Po prostu musieli. Nie mogli mnie oddać Chiyo ? Wyszłam z tego pomieszczenia nadal bez słowa i od razu skierowałam się do siebie. W połowie drogi jednak siwowłosy dogonił mnie i zatrzymał łapiąc za ramię, przez które jeszcze kilka godzin temu przeleciała kulka. Skrzywiłam się z bólu i od razu wyrwałam z jego uścisku. Baran. Odwróciłam się na tyle by na niego spojrzeć. Wyglądał jak taki zbity piesek. Nawet na mnie nie patrzył. Tylko w ziemie. Nie chciał się spotkać z mym jakże oziębłym spojrzeniem?
-Vanilla... czy my...
-Zapomnij. Zapomnij o nas, zapomnij o tym co nas łączyło.... Zapomnij o mnie...- mówiłam to z takim bólem, że miałam wrażenie, iż zaraz znowu będę płakać. Od razu odwróciłam się do niego tyłem. Nie wiem czy był zdziwiony, w szoku, czy raczej zły? Nie mam pojęcia i nie zdążyłam tego zauważyć.
-Nie chce o tobie zapominać.... ja cie.... kocham. - chciałam ruszyć przed siebie, ale przed tym gdy zrobiłam choć jeden krok on złapał mnie za dłoń i nie pozwolił na jakikolwiek ruch. - Ja mówiłem te wszystkie rzeczy.... nie panowałem nad sobą. Byłem zły, zazdrosny...
-Tak Heaven, ale...
-Ja nie chce cie dzielić z żadnym innym! Jesteś tylko.... moja... - pierwszy raz słyszałam z jego ust coś takiego. Dlaczego on mówił mi takie rzeczy zawsze po naszej kłótni. Dlaczego zaczynał mówić mi co czuje dopiero po tym jak wielokrotnie mnie zranił. -Nie chodzi mi w takim sensie.... że... jesteś rzeczą. Po prostu.... ja nie chce widzieć cie z innym. Nie zniosę tego. Chcę żebyś była tylko ze mną...
-Ale my nie jesteśmy razem. Nie byliśmy i nie jesteśmy. Nigdy nie mówiłeś, że jestem "twoja". Teraz nagle kiedy wszystko legło w gruzach to ty sobie przypomniałeś o mnie ? O tym, że nie chcesz mnie oddać na przykład Rick'owi? - zapytałam, i już po chwili nie otrzymując żadnej odpowiedzi ruszyłam naprzód. Pewnie nic nie mówił, bo ponownie przyznał mi racje. Dopiero u niego w apartamencie znowu na niego spojrzałam. (No tak bo przecież nie mogę siedzieć sama tak więc kazali mi iść do niego)
-Ktoś uświadomił mi jak bardzo jesteś dla mnie ważna... - mruknął kiedy usiadłam sobie na kanapie.
-Szkoda tylko, że za późno. - westchnęłam kładąc się i wtulając w poduszkę. Po kilku minutach jakby się przemógł i usiadł sobie na podłodze tuz obok mnie. Było mi tak źle z tym, że nie potrafię mu wybaczyć, bo w głębi serca na prawdę go kochałam. I to się chyba nigdy nie zmieni...-Przecież nie możesz na mnie patrzeć więc czemu tutaj za mną siedzisz ? Żałujesz, ze mnie pokochałeś więc po co siedziałeś w szpitalu. W dodatku żałujesz ze ze mną sypiałeś i czujesz obrzydzenie wiec jakim cudem jeszcze mnie chcesz dotykać. Pragniesz mojej uwagi.... ale po co? Ty sam wybrałeś. Nie wybrałeś mnie, wybrałeś swoją dumę, więc dlaczego....- i w tym momencie mój głos zadrżał. Odwróciłam się tyłem do niego (czyli przodem do oparcia kanapy), bo po moim policzku znów spłynęła gorąca ciecz.- Dlaczego chcesz to naprawić?
-Może dlatego, że cie kocham ? - oparł głowę o moje plecy i westchnął głośno
-Niestety te słowa już nie wystarczą. Nie naprawią tego co powiedziałeś wcześniej... Zrozum to i lepiej... daj sobie spokój. Nic z tego nie będzie.... nawet nie wiem jak mógłbyś to naprawić... z resztą straciłam już wszystkie nadzieje. Nawet nie wierze w to, że będziesz próbował to zmienić, co dopiero jakby pokazało to jakieś rezultaty.
Sama nie wiem czemu z nim rozmawiam. Zawsze to kończy się tym samym. Nagle wstałam z kanapy i podeszłam do drzwi. Był lekko zdziwiony tym manewrem. Zaszklone oczy spojrzały w jego stronę.
-Jeśli w końcu czegoś nie stracisz to nigdy się nie nauczysz. A skoro wybrałeś właśnie mnie jako to z czego zrezygnujesz to... - dalej nie mogłam już dokończyć. Po prostu mój głos mi na to nie pozwolił. - Idę do Chiyo.... nie będę ci więcej zawracać głowy, to może w końcu naprawdę zapomnisz..

( Heaven ? )

Od Rene - C.D Reiko

Właściwie to co ja robiłem około trzeciej u jednej z Sigm? Zadałem sobie to pytanie zaraz po tym jak zapukałem. Było już niestety za późno na wycofanie się do siebie. Zmrużyłem oczy, gdy właściciel pokoju wyszedł w szlafroczku. Oh daj Boże więcej wstrzemięźliwości! Potem naszła mnie myśl, że właściwie to dawno nie piłem krwi. Mógłbym posilić się z kogokolwiek właściwie. Z rozmyślań wytrącił mnie głos Sztucznego.
- Haloo..Po co tutaj przyszedłeś? - zapytał machając mi ręką przed twarzą. Gdy spojrzałem nieco w dół, zauważyłem, że nie był zbytnio zadowolony z tego, że odwiedzam go o tej porze. Przekręciłem głowę w prawo i obejrzałem go sobie od stóp do głowy.
- Właściwie to nie wiem.. Może chciałem dowiedzieć się czy to na pewno twój apartament - oparłem się plecami zaraz obok framugi drzwi. Przygryzłem sobie policzek od wewnętrznej strony podnosząc głowę do góry.
- Jestem trochę spragniony - mruknąłem patrząc intensywnie w sufit - Może wezmę się za Azusę..Dawno chyba ostro nie dostał..
Przez chwilę zapomniałem się, kto tu jest większy rangą. Spojrzałem ukradkiem na stojącego nadal w drzwiach chłopaka. Nie wyglądał mi na starszego, chociaż może to i przez ten wzrost.. Chociaż właściwie to ja byłem bardzo wysoki, a nie wszyscy niscy. Dostrzegłem zaczerwienienie na jego policzkach.
- Masz gorączkę, Panie Sigmo? - zapytałem odpychając się od ściany. Zrobił dziwną minę i popatrzył gdzie indziej jakby nie wiedział co powiedzieć. Czerwienił się jak mała dziewczynka. Wyciągnąłem dłoń z krzyża na piersi i dotknąłem jego czoła. No nie było gorące.
- Co ty sobie myślisz, mówiąc takie dziwne rzeczy na głos? - zapytał speszony. Odsunąłem głowę do tyłu jak zdziwiony koń i zrobiłem minę głupka.
- Hm..Nie uważam, żebym powiedział coś nie tak - zaśmiałem się zdając sobie sprawę jak to mogło zabrzmieć - Piję krew.. Wiesz, zupełnie jak wampir - poruszyłem palcami jak w jakimś strasznym filmie, gdy opowiada się paranormalną historię. Zaraz po tym jak powiedziałem wampir, coś za mną strzeliło i sekundę potem cały korytarz był już skąpany w mroku, a jedynym światłem było to księżyca wchodzące przez małe okienka. Zaśmiałem się upiornie, hu hu hu...
- No teraz to już jest kompletnie jak w horrorze.. - zkwitowałem przerywając ciszę panującą między nami - No dobra, ja wracam do swojego pokoju, a ty..A Pan, Panie Sigmo niech sobie siedzi tutaj spokojnie na tyłeczku opatulonym w ten śliczny szlafroczek...Chociaż lepiej by było, gdyby nie było tego szlafroczka, ale nie wszystkie życzenia się spełniają - poklepałem go po ramieniu, ale zanim zdążyłem sobie odejść to poczułem rękę na swojej. Usłyszałem tylko "Jeszcze nie trafisz i co wtedy.. Wejdź do środka", a potem pociągnął mnie delikatnie do siebie. Jeju..I co ja biedny teraz zrobię..Oj, Oj.. Ja biedny..W pokoju także zabrakło prądu więc prowadził mnie po omacku, aż nie walnęliśmy w jakiś mebel..A dokładniej ja nie walnąłem się nogą o stolik.
- Kuźwa.. - warknąłem łapiąc się za nogę. Rozsmarowałem bolące miejsce, a potem usiadłem na kanapie, którą wymacałem..Gdy już się przyzwyczaiłem, widziałem chociaż jakieś zarysy wszystkich mebli, a potem również i sylwetkę Pana Sigmy.
- Czemu tak stoisz? - zapytałem. Zauważyłem,że chyba zaczął się trząść. - Te.. Panie Sigmo - mruknąłem łapiąc go za rękę - Nie mów,że taki wielki pan boi się ciemności - zaśmiałem się. Usłyszałem warknięcie z jego strony, to było coś podobnego do "głupiego pojebusa". Zaśmiałem się głośniej, a potem jeszcze dodatkowo pociągnąłem go do siebie, żeby usiadł... Hah, może i mi się oberwie ale no jak się boi to co.
- Wujcio Rene cię obroni - powiedziałem czule, gdy usiadł obok mnie na kanapie. Potem słyszałem jeszcze tylko jakieś ciche pomrukiwania i w końcu spokojny oddech śpiącego. Odleciał na dobre, a ja będę teraz robił za Matkę Teresę i siedział przez całą noc jak taki dureń.
(Reiko?)

Od Heaven'a - CD Vanilli

Opuszczając apartament Riuki’ego bardzo powoli zaczęło docierać do mnie to co zrobiłem. W dalszym ciągu nie mogąc się otrząsnąć po wypowiedzianych przez chłopaka słowach, szedłem ślepo przez jeden z kilkunastu alejek znajdujących się na terenie Rimear. Przeszedłem je wzdłuż i wszerz chyba z trzy razy zanim me oczy ujrzały widok, który w pełni wybudził mnie ze stanu przygnębienia. Gdy tylko zobaczyłem Rick’a od razu podniosło mi się ciśnienie, to był człowiek nie muszący nic mówić, aby mnie wkurwić (drugi Haruka normalnie). Czym prędzej podszedłem do owego osobnika, trzymającego w objęciach moją ukochaną. Nie mogłem mu pozwolić tak po prostu z nią odejść, ale jak widać on był nie mniej uparty.
Nie mam pojęcia kiedy dokładnie przywaliłem nim o ścianę pobliskiego budynku po czym zaczęliśmy okładać się jak dwie nastolatki zazdrosne o swojego, największego idola. Nagle wszystko znieruchomiało, ucichło... czas zatrzymał w miejscu ciało moje oraz Hampstead’a. Vanilla użyła na nas swojej Arcany, tak naprawde w ogóle nie znałem jej mocy. Skoro teraz będąc na skraju wytrzymałości zdołała użyć takiej umiejętności to aż nie chce myśleć jak wielka siła drzemie w ciele dziewczyny... Czułem strużkę krwi lecącej ciurkiem z mojego nosa, ale nie byłem w stanie choćby poruszyć ręką w celu jej wytarcia. Obaj wpatrywaliśmy się jak zaczarowani w postać blondynki stojącej między nami z rękami rozłożonymi po bokach. Nie chciała naszej walki. Nie chciała naszej kłótni... Musiała nas zatrzymać siłą, żebyśmy to wreszcie zrozumieli.
Uspokoiłem się, pierwsza najgorsza fala zdenerwowania chyba jeszcze nigdy tak pośpiesznie nie opuściła mojego umysłu. Zanim Vanilla upadła na ziemię tracąc przytomność, zdążyłem już całkowicie się ogarnąć. Nie wykonałem początkowo żadnego ruchu, lecz już po krótkiej chwili obaj klękaliśmy obok postaci dziewczyny, obserwując jej opłakany stan. Był wręcz beznadziejny... Nie awanturowałem się już o to kto będzie ją niósł tylko po prostu pozwoliłem na to Rick’owi. Na moment tak jakby zapanował między nami pokój, żaden nawet nie odezwał się słowem do drugiego. Okazałe siniaki pojawiły się na naszej skórze, a odrobina krwi na ubraniach. Wyglądając tak nieziemsko pięknie i do tego mając przy sobie nieprzytomną Sigmę, naukowcy dosłownie złapali się za głowy. Pierwszy raz zobaczyłem ich przeżywających jakiekolwiek emocje. Być może w końcu zauważyli, iż nie mają żadnej kontroli nad tym co wyprawiają ich Projecty.
[...]
Czym prędzej kazano nam udać się do specjalnego pomieszczenia ratowniczego, specjalizującego się w tego typu przypadłości. Właściwie byliśmy najnormalniejszymi na świecie ludźmi, no ale cóż... Dopiero tam Rick w ogóle zdobył się na to, żeby na mnie spojrzeć. W jego oczach dostrzegałem ogromny żal oraz wyrzuty, pretensje do wszystkiego co się wydarzyło. Doskonale wiedziałem, iż Atshushi leży tutaj z mojej winy. Być może miała rację... Może nie umiem robić nic poza darciem mordy i ich obijania innym...
- No i co? Jesteś z siebie zadowolony? – zapytał ostatecznie, poprawiając się na niezbyt wygodnym krześle i krzyżując ręce na piersi.
Był zły, czułem to… Ale nic nie mogłem z tym zrobić, chociażbym chciał. Nie miałem najmniejszej ochoty na kłótnię, dyskusję czy rozmowę. Po prostu pragnąłem jedynie spokoju od niego i reszty świata. Rozpaczliwe zachowanie Vanilli tak mną wstrząsnęło, iż jedyne co potrafiłem w tamtej chwili zrobić to siedzieć i czekać na wyniki jej badań.
- Czy wyglądam jakby było mi wesoło? – odparłem niespotykanie opanowanym tonem, nawet do mnie nie pasującym – Jeżeli chcesz mi oddać to proszę bardzo. Uderz mnie, kopnij, dźgnij nożem czy czymkolwiek innym... Nie chcę już walczyć.
- Oh, teraz nagle nie chcesz!? Trzeba było mi pozwolić ją stamtąd zabrać. Gdybyś nie był takim popierdoleńcem to ta sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. Chociaż raz mógłbyś pomyśleć o tym co sam zrobiłeś zanim polecisz z pięściami na kogoś pragnącęgo jedynie dobra osoby, którą kochasz!
Mówiąc to wszysko aż wstał z krzesła, żeby kopnąć to moje, przez co upadłem na ziemię. Jego argumenty zgaszały mnie jeden za drugim jak lodowata woda rozszalałe języki karmazynowych płomieni mających wrażenie, iż nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Wyższy ode mnie facet wcale nie zamierzał oszczędzać się w słowach czy potwierdzać ich za pomocą uderzeń. Zamachnąwszy się po raz już któryś z kolei, złapałem jego dłoń zwiniętą w pięść prosto przed własną twarzą. Coś we mnie pękło wraz z każdym zdaniem jakie wypowiadał. W ogóle mnie nie znał, lecz dokładnie wiedział co powiedzieć, żeby zranić mnie tak samo jak ja Vanille.
- Jeszcze raz mnie uderzysz... – tu przerwałem, żeby przełknąć łzy napływające mi do oczu – A skopie cię jak psa. Tym razem nie żartuje – dodałem tak chłodnym i ponurym tonem, że Rick ostatkiem sił powstrzymał się od ponownego uniesienia na mnie ręki.
Może i byłem silniejszy fizycznie, ale siła psychiczna pozostawiała jeszcze wiele do życzenia. Przez te dwie, ekstremalnie długie godziny siedzenia w poczekalni, zdążyliśmy pobrzdykać się z milion razy, szturchając się przy tym i chamsko przepychając, dopóki pielęgniarki nie przychodziły znowu nas uspokoić. Potem już do końca siedzieliśmy odwróceni do siebie plecami. Byłem pewny, że on się zemści, że jeszcze go popamiętam. Koniec końców nie tylko ja darzyłem Sigmę tym dziwnym uczuciem, chociaż przez sekundę sam zacząłem wątpić czy w ogóle rozumiem definicję słowa „miłość”. Czy rozumiem cokolwiek…
Wreszcie otrzymaliśmy wiadomość, że dziewczyna się ocknęła i możemy iść ją odwiedzić. Było mi cholernie przykro, chociaż na słowa, iż jest już z nią nieco lepiej naprawde bardzo się ucieszyłem. Weszliśmy do sali, uprzednio dostając ostrzeżenie od lekarza, ze jeżeli usłyszy jakiekolwiek krzyki bądź przepychanki to natychmiast wyrzuci nas z pomieszczenia i każe opuścić teren budynki. Zacisnąłem zęby ze złości, ale nie miałem innego wyboru jak tylko się zgodzić (to działało w obie strony). Staneliśmy po przeciwnych stronach łóżka na którym leżała wciąż lekko nieprzytomna Vanilla. Westchnąłem cichutko, spoglądając na jej pokryte rumieńcem policzki i zmęczony (wykończony) wyraz twarzy. Poczułem się jak śmieć, najgorsze ścierwo uświadamiając sobie, że wygląda tak i leży tutaj tylko i wyłącznie z mojej winy.

<Vanilla? Rick?>


Layout by Hope