sobota, 29 sierpnia 2015

Od Cathrine

*Prolog*

Opierałam się o okno jednego z barów w mieście o świetnie dobranej, choć skromnej, nazwie, Wooden. Raz po raz zaglądałam przez okno próbując odnaleźć jakieś ciekawe zdarzenie... bójkę czy kolejnego śmiałka usiłującego pobić rekord Rasley'a, który wynosił osiem kieliszków trunku Gerdy. Niezwykle silny jest to napój... ja sama próbowałam go raz w życiu, i więcej nie miałam odwagi choćby zamoczyć w nim języka. Być może to dlatego, że odleciałam już po tym jednym małym łyczku?
   W każdym razie nikt, jak do tej pory - i wciąż - nie pobił rekordu Lorcana Rasley'a. Był to facet o naprawdę odpornej głowie. Niestety nic ciekawego w środku się nie działo, tak więc pozostawało mi obserwować przypadkowych przechodniów mijających mnie na chodniku. Kiedy w kocu tu przyjdzie spytałam sama siebie w myślach, wypatrując w tłumie wysokiego bruneta o bladobłękitnych oczach, który niezwykle często brany jest za mojego brata - mylnie, oczywiście, choć niewiele mu brakuje, bym sama go za swojego krewnego uznała. Horo jest moim najlepszym, i właściwie jedynym, przyjacielem... a teraz się spóźnia. Pewnie coś go zatrzymało, ale mój umysł juz zaczyna układać niestworzone historie. Uparcie sie im opieram, ale jak długo jeszcze uda mi się je tłumić, skoro nie ma go tu już od pół godziny? Nigdy wcześniej nie spóźniał się aż tak. Nagle poczułam na prawym ramieniu ucisk i ciepło dłoni. Oczywiście podskoczyłam i gwałtownie się odwróciłam w stronę...
- Horo, jesteś w końcu! - Moja twarz od razu się rozpromieniła. Ofiarowałam przyjacielowi powitslny uścisk.
- Cześć, Ruby. Mi też miło cię widzieć. - Powiedział wciąż będąc w moich ramionach. - Dusisz mnie. - Oznajmił po chwili. Puściłam go, choć na jego twarzy, mimo odznaczających się oznak chwilowego braku tlenu, wciąż znajdował się szeroki i szczery uśmiech. - Masz? - Spytał od razu, gdy odczuł, że znów może oddychać.
- Tak. - Powiedziałam gwałtownie wypuszczając przy tym powietrze, jakbym za moment miała zacząć się śmiać - choć to wcale nie miało nastąpić. Sięgnęłam do kieszeni kurtki, wyciągając z niej dwa srebrne łańcuszki, na których zawieszone były niewielkie szklane buteleczki szczelnie zamknięte korkami, w których znajdowało się po kilka kropel gęstej szkarłatnej cieczy, krwi. jeden z nich przekazałam Horo, drugi zawiesiłam sobie na szyi.
- Dzięki. Czyja to krew?
- Moja. - Oznajmiłam. - Nie martw się, na nic nie choruję. - Zaśmiałam się, chowając wisiorek pod szalikiem. - Gdzie idziemy? - spytałam.
- Do Ciotki Launge. Matka prosiła mnie abym coś od niej odebrał... a potem pójdziemy tam, gdzie zechcesz. - Tak więc zaczęliśmy iść do sklepu zielarskiego Henrietty Launge. Jest to stara, lecz mimo swego wieku, bardzo miła kobieta. To w jej sklepie poznałam Horo, i właśnie dzięki niej się zaprzyjaźniliśmy...
   Gdy dotarliśmy na miejsce, otrzymaliśmy od niej torebkę ziół dla matki Horo oraz olejek - wyciąg z jakiegoś kwiatu, którego nazwy za nic w świecie nie potrafie wypowiedzieć. Zaniesienie tego do jego domu zajęło nam dosłownie chwilę.
- Dzień dobry, Pani Harvysto. - Przywitałam matkę Hor'ego.
- Witaj, słonko. Co tam u ciebie? - Spytała widocznie szczęśliwa widząc mnie. Można nawet powiedzieć, że sama jest dla mnie trochę jak druga matka... własnej rodziny nie mam, pewnie nie żyje, zmarła prawdopodobnie gdy byłam jeszcze mała bo nie pamiętam jej, ani nikogo ze swojej rodziny. Ona mi ją czasem zastępuje.
- Świetnie, a pani?
- Podobnie. - Powiedziała. - Dziękuję, Horo... a teraz zmykajcie. - Zaśmiała się pod nosem i zamknęła drzwi. Widocznie nie miała dla nas więcej zadań, tak więc reszta dni jest nasza.
- A więc... - zaczęłam.
- Co powiesz na Grati Hoek? - Przerwał mi, lecz nie mam mu tego za złe. Wyskoczył z na prawdę świetnym pomysłem. Grati Hoek nazywamy dachem pobliskiego budynku. Najwyższego w mieście. To jest taki "zakątek Hor'ego i Cat", gdzie nikt prócz nas nigdy nie zagląda. Niektórzy mają domki na drzewie, których w mieście brak - my mamy Grati Hoek. Tak więc nie trzeba było mnie nawet namawiać, po prostu pobiegliśmy do wspomnianego budynku, należącego do sieci hotelów "Mortelly".
- Siemasz, Matt. - Zawołałam do recepcjonisty gdy tylko wkroczyliśmy do hallu. O tej porze główna sama na parterze hotelu była zupełnie pusta, tak więc jedyną żywą istotą na co dzień był właśnie on. Kiedyś miałam okazję sobie z nim pogawędzić... nawet więcej niż raz. jest co prawda starszy ode mnie o piętnaście lat, ale mimo to jesteśmy na ty. Wraz z Horo wbiegliśmy do windy i wjechaliśmy nią na najwyższe piętro. W jej wnętrzu panowało przyjemne ciepło, czyli temperatura miło odmienna od tej na zewnątrz, i grała tradycyjną dla tego typu "pomieszczeń" muzyka. Gdy tylko otworzyły się drzwi windy, runęliśmy w stronę schodów pożarowych, a stamtąd już prosta droga na dach...
   Odłączyłam się od przyjaciela i pobiegłam w kierunku krawędzi. Stanęłam na samej granicy dachu i pustej przestrzeni, tak blisko niej, że prawie spadłam, lecz nie bałam się tego. Nawet Horo wie, że nic mi się nie stanie. Znam granice tego dachu, na innym być może bym się bała, ale nie tu. Tu czuję się swobodnie, jakby przede mną nie było pustki, a zwykły trawnik, jakbym stała przed kałużą po deszczu i zastanawiała się, czy warto wskoczyć do niej i zabrudzić sobie spodnie, czy też lepiej zostać przed nią i nie musieć prać ubrać po powrocie do domu. Wybrałam opcję bez błota na ubraniach. Cofnęłam się o krok i obróciłam na pięcie. Jeszcze szczęśliwsza niż chwilę temu.
- Zrobić herbaty? - Zaproponował Horo stojący przy niewielkim namiocie, który rozłożyliśmy sobie zeszłej jesieni.
- Pewnie. - Powiedziałam, ponownie odwracając się ku krawędzi. Rozejrzałam się dookoła. Widok z ziemi nigdy nie będzie w stanie oddać piękna naszego miasta w tak cudowny sposób, w jaki robi to widok z najwyższego w nim budynku. Z oddali widać zmniejszające się stopniowo wieżowce, z czasem przechodzące w zwykłe domy, aż w końcu przeobrażające się w niewielkie budowle, jakby zwykłe figury, a nawet mrówki w porównaniu z drapaczami chmur z centrum. Dziś jest cudowna pogoda, czyste niebo i słońce grzejące kark, którego światło jest dodatkowo wzmacniane przez biel sypiącego wszędzie śniegu, dlatego blisko horyzontu można dotrzeć wzrokiem nawet do oddalonych pól, o... jak ja bardzo bym chciała spędzić dzień na takiej farmie! Choć jeden! Może kiedyś się tam wybiorę... 
   Podczas gdy ja podziwiałam widoki, Horo zdążył zalać herbatę dla nas obojga, a także przygotować różnokolorowe kanapki. "Bo czymże jest herbata bez jedzenia?"
- Gotowe, chmurko. - Zaśmiał się, wyrywając mnie ze świata rozmyśleń. Zawsze nazywa mnie tak, gdy odpływam tam, gdzie myśli innych nie docierają - do swery marzeń. Raz stwierdził nawet, że jedynym sposobem na wyrwanie mnie z tego transu jest właśnie nazwanie mnie chmurką, bo na nic innego nie reaguję... mogłabym sprzeczać się z nim o to, ale właściwie po co? W żaden sposób to przezwisko mi nie ubliża, jest nawet dość miłe.
- Dzięki. - Powiedziałam z życzliwym uśmiechem przyjmując od niego gorący napój i chwytając z talerza sznytkę chleba wyłożoną serem.

***

   Nadeszła wiosna. Za miesiąc minie rocznica mojego wyniesienia się z domu dziecka i przeniesienia się na swoje. Otworzyłam powoli oczy, by ujrzeć nad sobą biały sufit mojego mieszkania - nie apartamentu, a zwykłego kilkupokojowego mieszkania wyposażonego w podstawowe przedmioty codziennego użytku takie jak szafa i inne meble czy telewizor - choć nie taki zły, bo 50-o calowy, czyli nie zaraz taki mały, choć i nie gigantyczny. W każdym razie, wiedzie mi się dobrze. Nie mam problemów finansowych, żyję na luzie, głównie dla tego, że nigdy nie miałam tendencji do głupich decyzji. Z początku oczywiście nie było mi łatwo zaklimatyzować się w nowym życiu - z dnia na dzień stałam się wolna, nie byłam juz pod opieką wychowawców z domu dziecka, ale tez musiałam poradzić sobie sama, Na start nie dostałam właściwie nic, poza paroma groszami, które nijak się mają do potrzeb współczesnego przetrwania w mieście. Z pomocą przyszła mi rodzina Horo... pomogli mi się odnaleźć w życiu. A teraz jestem członkinią społeczeństwa, jak każdy inny człowiek w tym wielkim, a jednocześnie tak pięknym z góry, mieście.
   Westchnęłam głęboko i poderwałam plecy ku górze, by po chwili siedzieć na krawędzi łóżka. Wyjrzałam przez okno. Słońce dopiero zaczynało wysuwać się zza budynków. Przeciągnęłam się najlepiej, jak potrafiłam i po chwili stałam już przed szafą i wybierałam dla siebie strój... nie musiałam długo się rozglądać. Zdecydowałam się na krótką czarną spódniczkę  mundurek w tym samym kolorze z czerwoną chustką w zestawie. Do tego ciemne podkolanówki i gotowe. Tradycyjny dla mnie ubiór.
   Pozostało już tylko rozczesać się - co w moim przypadku nie sprawia nadmiernych problemów - i wpiąć we włosy ulubioną parę rubinowych spinek.
- Mogę wychodzić. - Zaśmiałam się do siebie, lecz nim spełniłam swoje słowa, przygotowałam dla siebie skromne śniadanie - kilka kanapek i tradycyjna herbata, czyli śniadanie idealne na każdą okazję. Gdy tylko ostatnia sznytka chleba zniknęła w moich ustach, wstałam z krzesła przy barku w kuchni, zasunęłam je i pozmywałam od razu naczynia, by nie musieć robić tego później. Widząc jednak, że na dworze zaczyna się lekko chmurzyć - a  wolałabym, by deszcz nie zastał mnie w środku drogi na poranne zakupy - postanowiłam pooglądać nieco telewizji. Coś ciekawego w końcu musi się znaleźć... z rana? Zawsze!. Z uśmiechem na twarzy usiadłam przed ekranem telewizora i w programie zaczęłam szukać programów, które by mnie zainteresowały, gdy usłyszałam dzwonek mojego domofonu, który zaczął wydzierać się w całym moim mieszkaniu, zagłuszając nawet głośniki telewizora. Pobiegłam do słuchawki i nie czekając nawet, aż ktoś się odezwie, wcisnęłam przycisk otwierania drzwi. Pozostało czekać, aż niespodziewany gość zapuka do drzwi... Pewnie Horo przemknęło mi przez myśl. Zaczęłam pełna niecierpliwości stać pod drzwiami wyczekując charakterystycznego odgłosu uderzanie=a w drewniane drzwi mojego mieszkania. W końcu się go doczekałam.
   Energicznie otworzyłam drzwi na oścież, jednak w progu nie ujrzałam swojego przyjaciela, a grupkę zupełnie obcych mi ludzi ubranych co najmniej dziwnie, jakby dopiero co wyszli z jakiegoś laboratorium, a za nimi stało dwóch osiłków, jakby oczekiwali, że spróbuję ich zabić... widać było po nich, że są w każdej chwili podjąć działanie.
- Cathrine Morgan? - Spytał jeden z laborantów, jakby nie wiedział, do kogo przyszedł.
- Tak(?) - Stwierdziłam niepewnie.
- Pójdzie pani z nami. - Usłyszałam lecz reakcją na to był tylko nerwowy śmiech, niesłusznie.

*Koniec prologu*

Zarzekałam się, że nikomu nic nie zrobię, że tyle lat żyłam wśród tych zwykłych ludzi i nikogo nie skrzywdziłam, że jestem bezpieczna, niegroźna... nie chcieli słuchać, Na prośby i błagania byli zupełnie głusi, jakbym milczała, była nieżywą lalką niezdolną do wydawania z siebie jakichkolwiek odgłosów, podczas gdy jednocześnie z tym odpowiadali na każde pytanie Nie związane z wypuszczeniem mnie. W końcu przyszedł czas na ostatnią czynność. Jeden z "lekarzy" podszedł do mnie z gigantyczna igłą. Nie to, żebym kiedykolwiek bała się zastrzyków, ale...
a) ta igła była o wiele większą od tych, do których przywykłam
i b) Nie ufam tym laborantom.
- Co to? - Spytałam wyraźnie nerwowym głosem. Mogą mnie zabrać, więzić, nazywać mnie swoim Projektem, ale wstrzykiwac sobie bliżej nieokreślonych rzeczy nie pozwolę. Nie, żebym miała jakąkolwiek opcje uciec stąd, ale... no właśnie, co ale? Lekarz trzymający w ręku niebezpieczną broń spojrzał się na mnie tym swoim współczującym wzrokiem.
- To tylko chip. - Stwierdził łagodnie. - Taki, jakie wstrzykuje się zwierzętom. - Zaśmiał się... jednak ja najwyraźniej nie zrozumiałam "żartu" bo wcale nie miałam ochoty na choćby uśmiechnięcie się. ktoś z tyłu przytrzymał mnie, by ten drugi mógł w spokoju wstrzyknąć mi "chip". Zabolało, i to bardzo... wtedy usłyszałam w głowie słowo, którego nigdy wcześniej nie słyszałam, jakby COŚ kazało mi je wypowiedzieć. Zdarzyło mi się tak wcześniej tylko raz w życiu, gdy miałam dziewięć lat - bardzo dobrze pamiętam to zdarzenie - Przytrzasnęłam się wtedy drzwiami i usłyszałam w głowie jakieś dziwaczne głosy, a dy powtórzyłam je, palec przestał mnie bolec i wrócił do stanu, w jakim był wcześniej. Tyle tylko, że przy okazji rana, której godzinę wcześniej nabawiła sie moja wychowawczyni, powiększyła się, choć nieznacznie.
   Tym razem słowa brzmiały inaczej. Stwierdziłam jednak, że warto byłoby spróbować...
- Narno. - Powiedziałam przez ból, a po chwili przede mną pojawił się cień jakiejś postaci, a mężczyzna trzymający strzykawkę przepełnił się strachem. Widać było w nim czyste przerażenie, jakby zobaczył prawdziwego potwora... zaczął wrzeszczeć, a potem po prostu zemdlał. Czyżbym zrobiła się dla niego taka straszna? Pierwszy raz od momentu mojego porwania na mojej twarzy pojawił się zarys uśmiechu, choć na krótką chwilę, bo już minutę później moje usta zostały zakneblowane... zupełnie, jakby to miało cokolwiek dać. Dobrze pamiętam, że wcześniej wystarczyło powiedzieć "zaklęcie" w myślach, ale cóż... po następnych kilku godzinach badań - spowodowanych najwyraźniej moim zamachem na laboranta - zostałam zaprowadzona przez kolejnego osiłka do, jak mi to wytłumaczono, do mojego nowego mieszkania. Miałam się rozgościć. Łatwo im, kurwa, powiedzieć! Ktoś ma do mnie przyjść.
<Ktosiu? Powitaj nową wśród Arcan.>

Od Savii - Do Stefki

Otworzyłam oczy.
Ten sen nie był normalny, ale dobrze, niech będzie. Jeszcze moment wpatrywania się w biały sufit i już opuszczone łóżko. Szybko zapomniałam o koszmarze sennym. Ubrałam się i skoczyłam do kuchni zjeść śniadanie. Otworzyłam lodówkę i w ręce natychmiast wpadło mi masło orzechowe. Jeszcze tylko chleb i śniadanie gotowe. Siadam sobie przy barze w kuchni i spokojnie wchłaniam posiłek. Ostatni kęs, zmyty talerz i ... Nagle odkrywam że na dworze jest ciemno. Mój mały móżdżek właśnie odkrył Amerykę. Trudno się mówi. Wyszłam z pokoju, wcisnęłam w uszy słuchawki i przemierzałam korytarze. Co jakiś czas przechodził naukowiec i skrzeczał:
- O tej porze? Lepiej śpij!
Ja na to tylko wzruszałam ramionami i szłam dalej. Nie patrzyłam gdzie idę, byłam skupiona na słuchaniu muzyki i tworzeniu iskierek pomiędzy palcami. Błyskały radośnie, jakby chciały powiedzieć że nie boją się ciemności ani niczego innego. Zacisnęłam dłoń, w której iskierki zaczęły się buntować i obijać o wierzch dłoni. Kiedy je w końcu wypuściłam, zaczęły tworzyć małe płomyczki wirujące wokół mojej głowy i formujące się w różne fantastyczne kształty. Rzucały blade światło na korytarze, a przy okazji odstraszały naukowców. Wszyscy się ich bali, nie pytaj czemu. Właśnie spostrzegłam, że dotarłam do głównej hali na dole, z wiecznie zamkniętym wyjściem. Rzuciłam przelotne spojrzenie na szklane drzwi i ruszyłam dalej. Tymczasem zauważyłam siedzącą nad telefonem osóbkę z mocno skołtunionymi włosami, koloru naprawdę ładnego brązu. Podeszłam do niej od tyłu i spojrzałam na nią zaciekawiona. Jej oczy świeciły lekko w ciemności, z podobną siłą co włączony smartfon. Na jego tapecie widniała chyba jakaś postać z gry. Zerknęłam na zegar w górze ekranu.
- 2:45...dziękuję. - powiedziałam do dziewczyny. Ta zerknęła na lustro i ujrzała mnie, stojącą za nią, z płomykami dookoła główki. Wywołały one podobne zaciekawienie co jej świecące oczy. - Interesująca tapeta...jakaś postać z gry to jest? - spytałam. Nocny marek przytaknął energicznie.W pewnym momencie jednak oczy nastolatki się zamgliły. Ta lekko osunęła się na ziemię, Zamknęła oczy. Chwilę po tym otworzyła już nie zamglone oczy, wstała, otrzepała się i zamrugała. Otwierała i zamykała usta, jakby co mówiła. Tymczasem ja odkryłam że mówi, ale moje słuchawki z których cały czas płynie muzyka wszystko zagłuszają. Schowałam je do kieszeni i powiedziałam:
- Nie jestem głucha, ale słuchawki owszem. - i na mojej twarzy znikąd pojawił się nieodłączny buntowniczy, trochę drwiący uśmieszek.

<Stefka? No jedziesz, Bo Sav się zbuntuje :v >

Od Zendera - C.D Stefki

Patrzyłem jak się oddala i znika w środku. Po chwili ja także zostałem wezwany. Zawołał mnie ten sam facet, który prowadził czarnowłosą. Przekroczyłem próg gabinetu, drzwi zamknęły się za mną. Fartuszek usiadł i wskazał moje miejsce prosząc o to samo. Pokręciłem głową w przeczeniu. Wolałem sobie postać. Musiałem powstrzymywać emocje, gdyż tęczówki na pewno zmieniły by kolor. One zdradziłyby mu co czuję, a tego bym nie chciał. Oczy są oknami duszy, prawda? A nie pozwolę nikomu do niej zajrzeć. Stefce bardzo podobała się ta umiejętność, dla mnie nie była niczym niezwykłym. Ona po prostu była. Kwestia przyzwyczajenia. Tak jak do wszystkiego. Mężczyzna trzymał przed sobą plik moich dokumentów i zerkał to na mnie to na kartki.
- Ciekawy życiorys... - zaczął.
- Też tak sądzę. - przerwałem.
Stałem dość sztywno i rozglądałem się z udawaną ciekawością. Miałem kilka zgrzytów z policją, ale to były bójki i nielegalne wyścigi no i nie raz byłem przesłuchiwany w różnych sprawach. No i znajduje szczytem kilka helikopterów, które leciały za mną. Wcześniej jednak do piętnastego roku życia byłem pod innym nazwiskiem. Później dopiero zyskałem rodzinę. Taką prawdziwą. Mówi się, że rodzina to nie tylko więzy krwi. To prawda, bo miałem o prócz biologicznej też rodzinę składającą się z Sami i rodzinę składającą się z moich przyjaciół. No, ale musiałem jak głupi zamieszkać w mieście... Na skraju jest lepiej. Łatwiej zostać niezauważonym, ale w końcu mnie zestrzelili. Nie mam do tej pory pojęcia czym.
- Masz brata i siostrę, ale nie powiedziałeś nam czy któreś ma Arcanę.
Wzruszyłem ramionami. Był naiwny myśląc, że mu to powiem z własnej woli.
- Nikt mnie nie pytał.
Patrzył na mnie pustym wzrokiem bez wyrazu.
- Panna Revelen została przyłapana na urzywaniu karty, więc została złapana. Jednak zastanawia mnie czy drugi, najmłodszy z waszego rodzeństwa takową posiada?
Zamrugałem udając, że przygłuchłem z lekka. Nie słuchałem, zbyt zajęty sobą lub inną arcy ważną sprawą. Chciałem trochę się z nim pobawić.
- Hm? Może pan powtórzyć?
Zirytował się nieco, ale ponowił pytanie. Spodziewałem się tego. Zawsze chodzi o informację, chcieli by wszystko wiedzieć i nad wszystkim mieć kontrolę. Żyją w kłamstwie jeśli myślą, że wszystkich kontrolują.
- Nigdy nie urzył mocy wzglącem innych. Zawsze był sobą, nie wydawało się żeby coś ukrywał. Nie miał przed nami tajemnic.
To była prawda, ale nie do końca. Seba miał moc sam go trenowałem gdy nie potrafił zapanować nad nią. Tajemnic nie miał bo wiedzieliśmy o tym od początku, a w odwrotności do mnie mni robił obcym na złość za pomocą Arcany. Zauważyliśmy, że uzupełniamy. Ja lód, Rea ogień, a Sebastian ziemia. No i każdy ma coś związanego z powietrzem. Naprawialiśmy szkody po sobie i doskonale dogadywaliśmy.
- Wiedziałeś, że ta pannica ma kartę?
Tu zamierzałem odpowiedzieć wymijająco.
- Może. A jeśli nawet czy to coś zmieni? Nic, bo ja już tu jestem i ona również.
Na jego twarzy pojawił się grymas, z którego nie dało się nic wywnioskować. No chyba tylko tyle, że nie zadowala go taka odpowiedź.
- Wprowadzić! - uniusł głos.
Złotooka weszła, a z nią ochroniarze. Trzech. Gdy mnie zobaczyła wyprostowała się i wzrostem niemal zrównała się ze mną. Była tylko o cztery centymetry niższa i bardzo podobna do mnie. W miętowych spodniach i granatowej bluzie. Spojrzała na mnie i zobaczyłem błysk zrozumienia. Wyciągnęła ręce w moją stronę, a ja bez wahania ją przytuliłem. Nic się nie zmieniła. Spojrzała ze zmęczeniem na naukowca.
- Tak jak mówiłam. Będę rozmawiać tylko i wyłącznie z Zanderem. Na osobności.
Facet wstał i bez słowa wyszedł ze swoimi ludźmi. Odetchnęła z ulgą.
- Czysto.
Pokręciłem głową.
- Nie do końca.
Wyostrzyłem zmysły i przejechałem ręką po półkach. Wiedziałem. Zrobiłem gest w stronę Reachiel. Kilka ruchów palcami i wiedziała o co mi chodzi. Nagle w trzech miejscach - pod fotelem, przy doniczce i na półce - wybuchł sprzęt, który miał za zadanie nagrywać rozmowę. Zaśmiałem się.
- Teraz możemy pogadać.
Odetchnęła po raz kolejny i opadła na krzesło.
- Wiesz, że zrobiłam to specjalnie. Nie mogłam znieść myśli, że stracę kogoś, kogo dopiero co odzyskałam. Zobaczyłam czarne skrzydła przez szkło i już wiedziałam gdzie jesteś. Chciałam za wszelką cenę coś zrobić.
- Aż za dobrze. Co zrobimy z Sebastianem?
Uniosła głowę.
- On też tu trafi. Prędzej czy później. Rozmawiałam z nim o tym. Jak narazie to ogarnia twoją ekipę.
Spojrzałem zaskoczony.
- On z nimi? Jest za młody! To ryzykowne!
Rea pokręciła głową z niedowierzaniem.
- To ostrzegasz go przed czymś co sam zorganizowałeś?
Skinął głową.
- Nie wiesz wszystkiego. Mieliśmy pewne problemy z prawem. Nie chcę by trafił za kratki tylko dlatego, że nie ma umiejętności takiej jak brat.
Zaśmiała się bez cienia wesołości.
- No toż przecież.
Moja ekipa liczy sobie dwudziestu siedmiu ludzi. Najmłodsi mają szesnaście lat a najstarszy dwadzieścia cztery. Nie nadaje się. Przywództwo powinna objąć Samantha lub Luka. Są do tego gotowi i mają predyspozycje. A młodego powinni zostawić w spokoju. Szczerze się o niego martwię.
Zapukali w drzwi.
- Koniec.
Wpadli do środka.
- Stwierdziliśmy, że na razie na czas nieokreślony, będziesz przebywała w celi więziennej. Później jak się trochę uspokoisz, będziesz mogła dołączyć do pana Zandera.
Prychnęła.
- Jasne. Pewne. Oczywiście.
Wyprowadzili ją, ja wyszedłem z nimi. Jeszcze odprowadziłem siostrę wzrokiem, zanim zacząłem szukać Stefki. Przysypiała sobie na jednej z sof. Ruszyłem w temtym kierunku. Co mogłem zrobić? Musiałem ją zbudzić, chociaż zamiast zimnego przysznica, który chciałem jej zafundować, wybrałem mniej drastyczny sposób. Zastanawiałem się czy nie usiąść koło niej, ale gdy zadała mi pierwsze pytanie, to wiedziałam, że będzie ich więcej. Z resztą, nie chciałem jej odpowiadać na cokolwiek tutaj.
- Jestem niewiele starszy od ciebie Stefko. Możemy pójść gdzieś indziej?
Zgodziła się, wiec zacząłem prowadzić ją do pokoju. Ja byłem bardziej gościnny. Przeszliśmy korytarzem i kluczami otworzyłem drzwi. Puściłem ją pierwszą.
- Witaj w moim królestwie. I co? Ujdzie? - powiedziałem zamykając drzwi. - O co więc chciałaś zapytać?
Poszedłem do kuchni i wlałem nam cherbaty. Była ciepła. Może i panuje nad zimnem, ale potrafię go również powstrzymać. Wróciłem podałem dziewczynie cherbatę i usadowilośmy się na kanapie.
Wsypałem sobie trochę cukru i czekałem, aż coś powie.
<Stefka?>
Layout by Hope