piątek, 31 lipca 2015

[QS Team 1] Od Stein'a - C.D Ace'a

Rene machnął mi na znak, abym już dał sobie spokój i zleciał na dół. Byłem zdziwiony tym jak szybko zdobył przydatne informacje. Nie zastanawiając się nad tym dłużej wylądowałem na dachu zaraz obok Rene i Levi'a. Spojrzałem tam gdzie ostatnim razem widziałem nasze " przynęty ":

-Gdzie oni są? - spytałem niepewnie.

-Odciągają go gdzieś, ale świetnie sobie radzą. - zapewnił Rene. Skrzywiłem się na tą odpowiedź. To przecież nie są ćwiczenia! Tu liczy się każda decyzja. Jeden zły ruch i już ktoś z nas zginie. W całej okolicy słychać było tego mutanta... charczał jakby miał coś nie tak z rurą wydechową no, ale... czego się spodziewać po takim niewypale. Mruknąłem coś pod nosem i obserwowałem otoczenie dookoła. Mało wiedziałem... cholernie mało wiedziałem o tym ustrojstwie. Żadnych słabych punktów czy chociażby odniesień, z których możnaby wywnioskować słabości. Nie chciałem tego nikomu mówić, ale... byłem bezsilny w tej sytuacji tak samo jak w innych. Nadawałem się tylko do biadolenia o równaniach czy reakcjach ludzkiego organizmu na różne bodźce. Tak poza tym... byłem bezużyteczny. To przecież maszyna, która no... jest mechanizmem, a na dodatek myśli, mówi i może wybuchnąć kiedy chce. Ba, może sprowadzić wybuch tam gdzie chce, a wybuch równa się śmierć łamane na trwałe kalectwo. Ta sztuczna inteligencja jest w stanie wyciągać wnioski z pewnych rzeczy i na dodatek planować. Nie wiadomo czy też nie przewidywać, więc mieliśmy szansę jak żółw przy zającu. Znikomą. Teraz żałowałem, że się porwaliśmy na tego cholernika. Cóż... skoro się powiedziało A to trzeba też powiedzieć B:

-Dobra... co wiemy na jego temat? - zapytałem Rene.

-No to tak... gdzieniegdzie jest pełno wystających kabli. Za uszami, przy nogawkach, karku i nadgarstkach. Jego słabymi punktami może być klatka piersiowa i kark. Widać na pierwszy rzut oka, że już próbowali się z nim rozprawiać. Ma pełno rys, zadrapań i uszkodzeń, ale nigdzie ani śladu jakiegoś miejsca gdzie ewentualnie mógłby być panel sterowania. - westchnął. No to pierwszy plan już spalił na panewce. Jak chcieliśmy majstrować przy kablach to mogliśmy go jedynie wyłączyć, a za to by nam się dostało od naukowców. Patrzyłem w jeden punkt, mrużąc oczy:

-Za cicho. Idzie za łatwo. Coś będzie źle. - powiedziałem chyba nawet nie świadomie. Mężczyźni spojrzeli na mnie, krzywiąc się.

-Chcesz żebyśmy mieli trudno? Przecież skoro idzie dobrze to co w tym złego? - zapytał oburzony Rene. Jak oni nic nie rozumieli. Złapałem się za głowę:

-To sztuczna inteligencja, która myśli, mówi, planuje, wyciąga wnioski, a na dodatek jest żywą bombą. Co jeszcze... hmm... jest opancerzona i wściekła. To po prostu nie normalne, żeby wszystko było tak ciche i spokojne. - stwierdziłem już na granicy złości, kiedy nagle ziemia zatrzęsła się pod naszymi stopami. Nagle budynek zawalił się, a my razem z nim. Przysypały mnie resztki gruzu i konstrukcji dachu, ale jako iż byliśmy na samej górze mogliśmy się łatwo wydostać spod ruin... przynajmniej ja. Kopnąłem wściekle jakąś balę, która najbardziej mi przeszkadzała i próbowałem jakoś przecisnąć głowę, która znalazła się miedzy dwoma glazami. Po długich próbach udało mi się wyciągnąć łeb jak sklep ze szpon okrutnych kamieni. Otrzepałem się z nadmiaru kurzu, wypatrując Rene i Levi'a. Zobaczyłem tylko dwa miejsca unoszące się nieznacznie. Podbiegłem do jednego z nich starając się jakoś odkopać osobę będącą pod stertą gruzu i desek. Okazał się nim być Levi i... był cholernie wściekły:

-Wiem... to było złe, ale co poradzić. Ace najwyraźniej nie ma za grosz kultury. - zażartowałem.

-Pobrudziłem się. - mruknął. Zdziwiłem się na takie " wyznanie ", ale stwierdziłem, że każdy ma swoje dziwactwa i trzeba je jakoś uszanować. Opuściłem mężczyznę podchodząc do drugiego unoszącego się punktu. Ku mojemu zdziwieniu Levi też przyszedł i jakoś pomagał odkopać Rene. Po tych czynnościach jedyne z czym się spotkaliśmy to tyłek chłopaka, krzyczącego:

-Utknąłem... wyciągnijcie mnie! - nie mogłem po prostu się nie śmiać. Po chwili śmiania się pod nosem po prostu wybuchłem ku złości Rene:

-Stein... jak się tylko stąd wydostanę to skopię ci tyłek, rozumiesz?! - co ja mogłem poradzić? To było tak śmieszne zrządzenie losu, że nie dałem rady pozostawić tego bez komentarza w formie śmiechu, ale i tak najlepsza była złość Rene.

-Ty go odkop. - zwróciłem się do Levi'a śmiejąc się – Ja nie dam rady. - odszedłem nieco od miejsca ciągle śmiejąc się pod nosem. Nagle moim oczom ukazała się postać z króliczymi uszami. Stała parę metrów tuż przede mną wpatrując się we mnie nienawistnym wzrokiem. Stałem tak bez ruchu, aby go nie prowokować:

-Chłopaki... - powiedziałem nieco przyciszonym głosem -... pospieszcie się i uciekajcie! - wrzasnąłem używając jednej ze swoich mocy, by stać się niewidocznym. Po gruzach snuł się tylko mój przerażający cień. Przyłożyłem potworowi falą mojej duszy co o dziwo... dało jakiś skutek, ale na pewno nie taki jaki dałby on na zwykłej Arcanie. Ace zachwiał się nieco, ale zaraz zaczął mnie atakować. Na początku mozolnie szedł mu atak, ale po chwili zorientował się jak mniej więcej działam. Kiedy chciałem ponownie zaatakować go falą duszy, ten zrobił unik i pchnął mnie na resztki ściany:

-Chcesz zginąć pierwszy? Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - zaśmiał się szyderczo chcąc przyłożyć mi w twarz. W porę jednak przesunąłem głowę w prawo i złapałem się jego ręki. Wywołałem spięcie w jego łokciu, na które bardzo czule zareagował cofając ręke za siebie. Zdążyłem przekoziołkować się za niego, ale to i tak nie dało mi za wiele czasu. Ace atakował bez wytchnienia... nie męczył się, a ja tak. Coraz trudniej było mi go blokować. Z czasem zaczął zadrapywać mnie w różnych miejscach tepymi kantami swojej zbroi. Cała moja twarz i ręce były podrapane przed części jego stalowego pancerza. Niewiarygodnie mi to przeszkadzało tym bardziej, że toksyczny dym zaczął wnikać w moje rany wywołując poparzenia. Brakowało mi już tchu i zacząłem już trochę odpływać z tego bólu. W pewnym momencie straciłem czujność. Ace przyłożył mi z całej siły w kolano. Ugiąłem się przed nim. Myślałem, że moja noga zaraz eksploduje. Omicron zaczął bawić się moim poczuciem honoru:

-O! Tak szybko padasz przede mną na kolana. No dalej! Proś o łaskę! - rozkazał. Nie wiem co się ze mną stało, ale w błyskawicznym tępie Kishin zadziałał. Wdarł się do mojego ciała. Widziałem tylko co się dzieje, ale nie mogłem nic zrobić. Moja Arcana zaczęła szaleńczo napierać na Omicrona ciągle atakując go moimi falami duszy. Nie wiem jak to robił, że to teraz Ace bronił się coraz trudniej. W końcu uszkodził go w jakiś słaby punkt. Widząc chwilowe rozkojarzenie przyłożył mu z całej siły w twarz, odrzucając go gdzieś w gruzy. Tym samym bardzo zranił mnie w rękę. Czułem tylko rozchodzący się po moim ciele ból i zmęczenie. Jedyne co mnie cieszyło to pewność, że Rick i Takako żyją. Ace wspomniał " Chcesz zginąć pierwszy? ". Przynajmniej to było dobre. Po chwili moja dusza na powrót znalazła się w moim ciele. Nie namyślając się dłużej pobiegłem przed siebie... gdziekolwiek byle by daleko. Jeszcze chwila i bym tam zginął, a na dodatek... byłem poważnie ranny. Teraz tego nie czułem... zbyt się bałem, by cokolwiek czuć. Nie wiedziałem, dlaczego moja Arcana opuściła mnie skoro mogła mną łatwo zawładnąć i pozabijąć wszystkich wkoło. Martwiło mnie to bardziej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Odbiegłem parę metrów starając się jakoś uspokoić, gdy po chwili upadłem z wielkim bólem w kolanie. Mruknąłem coś wściekle próbując podczołgać się pod pierwszą lepszą ścianę. Schowałem się za jakimiś gruzami próbując jakoś dojść do pełni rozumu. Resztkami sił, których nie pozostało mi wiele ukryłem widok swojej duszy, gdyby ten potwór jednak miał możliwość widzenia dusz. Drżącym rękami sięgnąłem do kieszeni wyciągając z niej pepierosa i zapalniczkę ( magiczne kieszenie, z których nigdy nic nie wypada :v ). Klnąłem pod nosem nie mogąc zapalić z powodu drżących rąk. W końcu mi się jakoś udało. Spokój powoli wracał. Nie wiedziałem co się dzieje z resztą. Miałem nadzieję, że żyją i nic im nie jest. Wystarczy, że już ja jestem ranny. Nie mogłem teraz pozwolić na to, abym stał się bezużyteczny. Postanowiłem robić coś żeby usłyszeli mnie, gdyby byli w pobliżu. Zacząłem cicho nucić coś pod nosem... sam nawet nie wiem co. Jakąś melodię, którą od jakiegoś czasu miałem w głowie. Przy okazji umilałem sobie tym czas, któremu towarzyszył ból. Starałem się nie myśleć o tym, co się stało. Najważniejsze było wrócić do trzeźwości umysłu. Postanowiłem coś ze sobą zrobić... opatrzyć rany czy coś. Przecież nie pozwolę na to, aby mój team zobaczył mnie w takim stanie. Odruchowo sięgnąłem w bok po torbę, która teraz była w opłakanym stanie. Na szczęście nie straciła żadnej zawartości. Wyciągnąłem leki przeciwbólowe, opatrunki i jakiś odkażacz. Na szczęście wziąłem najsilniejsze leki jakie miałem w swoim zapasie i już po chwili czułem przyjemną ulgą... można powiedzieć, że nawet otumanienie, ale w moim stanie był to raczej spokój. Zacząłem po trochu opatrywać swoje ręce, którymi teraz mógłby się pochwalić nie jeden emo. Zupełnie skupiłem się na tym co robię... odrzuciłem myśli związane z misją. Trzeba było się na razie doprowadzić do porządku.



( Ace? Kochany Team'ie :3 ? Troszku się rozpisałam :v Shy kazał na żywioł i jest na żywioł XD )

Od Stein'a - C.D Yuriko

Mój dzień zaczął się dość nieprzyjemnie. Obudził mnie wielki ból głowy i powiedzmy sobie szczerze... przez to byłem wściekły jak osa. Wstałem niechętnie z ciepłego łóżka i postanowiłem się przewietrzyć. Liczyłem na to, że złe samopoczucie jakoś przejdzie. Nie lubiłem być nie w formie. Ubrałem się ciepło i opuściłem mieszkanie kierując się na zewnątrz. Już z okien na korytarzu widziałem pełno ludzi, ale nie przeszkadzało mi to. Włożyłem słuchawki do uszu i puściłem pierwszą lepszą piosenkę z mojej MP3. Opuściłem budynek Rimear. Spokojnie spacerowałem sobie ścieżkami w parku, ale niestety... spacer nie pomagał. Stwierdziłem, że przejdę się w bardziej ustronne miejsce. Zboczyłem ze ścieżki i wszedłem do lasu. Śnieg skrzypiał dość wyraźnie pod moimi stopami co dawało przyjemne uczucie. Byłem sam na sam ze sobą i własnymi myślami. Po paru krokach poczułem dziwne uczucie w klatce piersiowej... jakieś pulsowanie. Skrzywiłem się i uważnie rozejrzałem dookoła. Nie zauważyłem nic prócz spadającego śniegu. Wywołałem widzenie dusz i właśnie wtedy przekonałem się, że naprawdę nie byłem w lesie sam. Zobaczyłem bardzo słabo pulsującą duszę gdzieś obok drzewa. Podszedłem tam szybko i nie zobaczyłem nic prócz śnieżnej zaspy. Zdmuchnąłem trochę śniegu i zobaczyłem czarną czuprynę. Tak jak myślałem... ktoś był w zaspie. Szybko odkopałem ową osobę i okazała się nią dziwna dziewczyna z cierniowym wieńcem na głowie. Jej drobne ciało było całe sine od zimna. Nie dziwiłem się temu stanowi rzeczy. Ubrana była tylko w cienką sukienkę. Nie namyślając się długo wziąłem na ręce jej wątłe ciało i szybko wróciłem do budynku. Starałem się na nikogo nie wpadać, aby nie było zbędnych pytań i komentarzy. Otworzyłem mieszkanie i niezwłocznie zaniosłem nieprzytomną dziewczynę do swojej sypialni. Położyłem ją na łóżku i przykryłem pierzyną, którą trzymałem na wypadek, gdyby naukowcy zechcieli sprawdzić naszą odporność na zimno. Pobiegłem do łazienki po ciepłą wodę i kilka ręczników. Jej palce mogły być narażone na odmarznięcie i ciepło kołdry nic by tu nie dało. Kiedy wróciłem do pomieszczenia owinąłem jej stopy i dłonie w wilgotne, ciepłe ręczniki. Przez pewien czas siedziałem tam, by wymieniać ręczniki do czasu aż jej stopy i ręce odzyskają prawidłową temperaturę. Po godzinie stróżowania stwierdziłem, że już wszystko jest w porządku i można pozostawić dziewczynę w spokoju. Posprzątałem i wyniosłem się z pokoju. Zastanawiałem się co tej młodej strzeliło do głowy, aby na taki mróz wychodzić w takim stroju. Przecież gdyby jej ktoś nie znalazł mogłaby nawet umrzeć. Te dzisiejsze dzieciaki.
~~~
W czasie kiedy dziewczyna odzyskiwała siły w mojej sypialni, ja postanowiłem się czymś zająć. Puściłem w telewizji National Geographic i wyjąłem spod stołu krzyżówkę. Od czasu do czasu spoglądałem na ekran odrywając oczy od drobnych literek, których nie lubiły moje oczy. Wielkimi krokami zbliżała się wizyta u okulisty, ale to na pewno nie dzisiaj. Głowa dalej mi nie przeszła, ale udało mi się przywyknąć do tego bólu. Rodzynki umilały mi czas spędzony przed telewizorem, więc dało się żyć. Nagle usłyszałem szybkie kroki dochodzące z sypialni. " Czyżby mój gość się obudził? " - zapytałem się w myślach. Wstałem od stolika i ruszyłem w stronę pokoju, w którym pozostawiłem dziewczynę. Już miałem sięgnąć do klamki i otworzyć drzwi, gdy nagle moja osoba została zaatakowana przez domniemanego gościa. Jej ciężar, a raczej atak z zaskoczenia sprawiły, że upadłem razem z nią na ziemię. Nieco psychiczny uśmieszek na twarzy dziewczyny bardzo mnie zdziwił a zarazem zainteresował. Czarno-włosa ulokowała się wygodnie na moim brzuchu i zaczęła mi się uważnie przyglądać. Po chwili zaśmiała się przekrzywiając głowę w lewo:
-Jak ty dziwne wyglądasz... prawie jak ten Franken Stein z horrorów tylko, że jesteś... hmm... ładniejszy i prawdziwszy. - dźgnęła mnie na potwierdzenie swoich słów.
-Miło mi to słyszeć. Widzę, że już ci lepiej. - stwierdziłem na razie nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów.
-A było ze mną gorzej? - spytała jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
-No... poza tym, że o mało nie zginęłaś to nic złego ci nie było. - odpowiedziałem ironicznie, podnosząc się nieco. Dziewczyna jeszcze przez chwilę myślała po czym spojrzała w stronę pokoju, w którym przed chwilą siedziałem. Zerwała się na równe nogi i pobiegła w stronę owego pokoju. Niezwłocznie udałem się za nią i zastałem ją siedzącą na kanapie zaraz przed telewizorem. Spojrzałem na ekran i okazało się, że tak przyciągnął ją program " Drapieżniki Świata ". Akurat był moment pożerania jakiejś sporej ryby przez rekina. W wodzie pojawiła się krew ofiary na co dziewczyna zaraz się rozpromieniła. Aha... czyli lubi widok krwi. Te wspaniałe czasy kiedy robiło się sekcje na lekcjach dla młodych naukowców... wspaniałe. Ile bym dał, żeby na chwilę cofnąć się do tych czasów, ale teraz było teraz i musiałem się z tym pogodzić. Na razie miałem w domu gościa rozsiadającego się na kanapie i z uwagą oglądającego program o " morderstwach " w świecie zwierząt.


( Yuriko? )

Od Reladii - C.D Riuki'ego

Poszło łatwiej niż myślałam. Obstawiałam, że będzie się dłużej bezcelowo miotać... Pewnie to wpływ tej dziewczyny. Trzymała Riuki'ego za rękę, z morderczą miną. Uśmiechnęłam się pod nosem z pogardą na ten widok.
"Kochać to niszczyć, a być kochanym to być zniszczonym"
Do rzeczy, bo zaraz znów będę "unieruchomiona". Zabawne to bardzo, jakby dziecko próbowało Cię zatrzymać ciągnąć za nogawkę. Może teraz ja też się trochę rozerwę? Podeszłam powolnym dostojnym krokiem do dziewczyny. Psychopatyczny uśmieszek pojawił się na moich ustach. Wolno uniosłam palec, dotknęłam skrawka materiału pod kokardą dziewczyny.
- Masz coś tutaj - powiedziałam beznamiętnym tonem. Dziewczyna fuknęła cichutko i nawet nie spojrzała w dół. Wbiłam w nią swoje poważne spojrzenie. Zdecydowany i zacięty wyraz twarzy na dziewczyny, zaczynał się lekko mieszać z niepewnością. W końcu jednak dziewczyna spuściła wzrok na mój palec. Przewidywalne. Standardowa zagrywka, oczywiście dostała prztyczka w nos. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie wyleciała drzwiami do pokoju. Wylądowała rozwalona na kanapie.
Zanim brat czy dziewczyna zdążyli zareagować skoczyłam do drzwi. Złapałam za klamkę.
- Pani już dziękujemy - powiedziałam z uśmiechem. Zamknęłam drzwi kłaniając się. Nagrzałam rękawice i stopiłam zamek w drzwiach. To by było zbyt nietuzinkowe, by po prostu usiadła na kanapie i posiedziała z rączkami na kolankach nie wpieprzając mi się w rozmowę.
Trwało to zaledwie chwilę, więc Riuk jeszcze się nie ogarną. Za wolny przerób informacji, pff. Korzystając z ostatnich sekund jego dezorientacji w zamieszaniu, podeszłam po niego i spojrzałam mu przenikliwie w oczy.
Skoncentrowałam się na Yukim. Delikatnie włożyłam swój głos między jego myśli.
"Myślisz, że tak po prostu możesz zniknąć?"
Wytrzeszczył oczy, kompletnie nie wiedząc co się dzieje. Przewidywalne, wyszczerzyłam się na te cudowne wyrazy zdziwienia.
Cios za ciosem,a co ja będę się z nim pieścić. To szuja nieruchawa, od co. Ja jestem jeszcze gorsza. Posłałam kolejną wiadomość do głowy brata.
"Naprawdę uważasz, że możesz mnie z dnia na dzień, opuścić na zawsze?" - poszła kolejna. Z krótkim śmiechem pogardy na deserek.
<Riuki? >

czwartek, 30 lipca 2015

[QS Mistrz Gry] Od Ace'a


Ah więc teraz wysłali do nas naturalne i sztuczne Arcany ? Bardzo odważne posunięcie zwłaszcza, że wysłali je na pewną śmierć. Czy oni na prawdę myślą że zwykłe plany coś tutaj pomogą. Ich plany mogą nie wypalić już na samym starcie. To jest właśnie genialne układanie planu przez Arcany będące na randze 1. I od razu wszyscy wiedzą, że plan będzie do bani. Wyszczerzyłem stalowe kły przy czym usłyszeć dało się tylko donośny zgrzyt. Kochałem ten dźwięk. Kiedy już udało mi się znaleźć calusieńki jeden Team byłem spełniony. Wreszcie będę mógł porozrywać kilka ciałek tak jak w przypadku tamtych ochroniarzy. Tu nóżka, tam rączka, a tam połamany nosek i to wszystko nie robi różnicy. To jak ich strategia rozpadała się z każdą chwilą dostrzegałem od razu. Ale wisienka na torcie musi być. Wołali mnie tak z jednego konta na drugi. Bawią się ze mną w kotka i myszkę ? Czy może czekają, aż pierwszy wykonam swój ruch. W takim razie jak chcą się bawić to ja nie mam nic przeciwko. Z tego co zdążyłem zauważyć było ich pięciu w tym jedna dziewczyna. Otworzyłem stalowe szczęki, a z nich zaraz zaczął wydobywać się szary dym. Tak gęsty i wręcz nie do rozproszenia. To nie była jakaś tam para. To był prawdziwy dym, którego same wdychanie było niebezpieczne.  Chodziłem tak sobie pomiędzy gruzami już mało reagując na ich krzyki czy nawoływania. W dodatku nie podobało mi się jak próbowali mnie monitorować. Podniosłem wyżej rękę, a kiedy to małe latające coś podleciało zbyt blisko: zamachnąłem się tak by uderzyć stworzenie. Z zawrotną prędkością uderzyło w ścianę już walącego się budynku po czym opadło na ziemię. Dym zalał prawie cała okolice na taką wysokość że nawet niektóre ptaki z trudem wytyczały swój tor lotu. Ja nie posiadałem zwykłych oczu co pozwoliło  mi na lepsze widzenie we własno stworzonej mgle. Zamknąłem swą paszcze i wtedy tez uświadomiłem sobie, że przecież cała grupa się rozdzieliła. Jedyne co mi przeszkadzało to zbyt słaby słuch. Nie byłem w stanie ich usłyszeć, a co jedynie wyczuć swoimi wyostrzonymi zmysłami czy zobaczyć.  Pierwsza rzuciła mi się w oczy dziewczyna stojąca z wysokim mężczyzną. Tylko oni na razie się napatoczyli. Och jak mi przykro nikt im nie pomoże. Reszta chyba znajdowała się na dachu, ale nie byłem w stanie ich zobaczyć. Tak samo jak i oni nie byli w stanie zobaczyć nas. Mimo iż słyszeli dźwięk zbliżającej się kupy metalu stali spokojnie i obserwowali otoczenie dookoła. Zawarczałem jak prawdziwy silnik samochodu a wtedy obie naturalne Arcany obróciły się w moją stronę.
- Zostaliście tu wysłani na pożarcie… - wystawiłem stalowy język i podniosłem nieco błyszczące ślepia. – Nie myślcie sobie, że z nami pójdzie wam tak łatwo…
Wtedy też chłopak poruszył się w moją stronę jakby chciał zaatakować. Warknąłem ponownie przez co zatrzymał się – Jeżeli zaatakujesz. Zginiecie oboje… - powiedziałem cicho jak taki psychiczny dzieciak, po czym rozłożyłem ręce na boki a cała okolica gdzie unosił się dym powoli zaczęła eksplodować zasypując tych dwoje gruzami, odłamkami i innymi rzeczami. Jeden ruch i sami znaleźli by się w wybuchowej strefie. Kilka silniejszych eksplozji spowodowało, że budynek z którego wcześniej mnie monitorowali powoli zaczął się walić. – Bawmy się dalej… - machnąłem stalowym językiem po czym znów zniknąłem w gęstym, wybuchającym dymie…

( Team 1 ? )

środa, 29 lipca 2015

[QS Team 1] Od Rene - C.D Steina



No więc wszystko ustalone, pięknie. Rick i Takako pobiegli odciągnąć robota, a ja ruszyłem w bezpiecznej odległości za nim, znaczy... Wydawało mi się, że była bezpieczna. Wysłałem Letchku i Netchku, żeby obserwowały go z góry. Usiadłem w jednym z wyższych punktów i obserwowałem dwie sowy. Po woli zbliżały się do Omicrona obniżając loty. Zamknąłem oczy, a gdy ponownie je otworzyłem widziałem wszystko oczami jednej z sów. Druga obserwowała Ricka i Takako w razie czego, żeby mogła na cokolwiek się zdać. Ten mechanizm zatrzymał się na chwilę, a potem w mgnieniu oka odwrócił się łapiąc Letchku za szyję. Czułem jego uścisk także i na swojej szyi. Zobaczyłem jednak wszystko to czego potrzebowałem na tamten moment. Ace obserwował konającego „ptaka” jak ciekawskie dziecko, które nie wie, że życie to kruche tworzywo.
- Odejdź – mruknąłem skupiając się na tym,żeby oszczędzić cierpienia demonowi.Chociaż może się wydawać,że nie czuje nic, a nic to jednak..Człowiek, który nie zawarł kontraktu z demonem nie dowie się co to za uczucie, gdy jeden z kontrahent umiera w naszym świecie. [...] Ace wydawał sie być zdziwiony tym jak szybko Letchku rozpłynął się w powietrzu. Westchnąłem tylko przechodząc na drugiego chowańca. Leciał tuż przy naszych przynętach, a raczej usiadł na jednej ze zniszczonych ścian laboratorium tuż obok nich.
- Zatrzymał się – mruknęła Takako obserwując robota. Rick kiwnął tylko głową, zaczął machać rękami i krzyczeć.
- No chodź tu ty pierdolony robocie! – krzyknął,a wtedy Ace odwrócił się w jego kierunku i ruszył po woli mijając gruzy. Chodzenie po tym terenie najwyraźniej nie sprawiało mu żadnego problemu, poruszał się zgrabnie omijając lub przeskakując co większą przeszkodę. Ale czegóż innego spodziewać się po „idealnym” robocie? Chociaż to i tak nadal robot, coś zgrzytnie i koniec ideału, apotem dzieją się takie rzeczy i my kochane Arcany musimy sprzątać ^^. Zanim się obejrzeli robot był już tuż przy nich. Rejestrując ich jako zagrożenie, podniósł jakiś mniejszy kawał gruzu i rzucił w ich kierunku. Odłamek leciał wprost na Takako. Rick zareagował w dobrym momencie i popchnął Takako za „skałę”,na której siedział Netchku. Odłamek uderzył o resztkę ściany i nieco się pokruszył.. Silny. Pokazałem mu,żeby to on tym razem zbliżył się do bestii i poobserwował. Nasze przynęty (hehehe jak to brzmi :’D) Pozbierały się w trymiga i zaczęły zwracać na siebie uwagę. Ace zaczął na nowo zbliżać się do nich, coraz bliżej i bliżej. Netchku podleciał na tyle, żeby przyjrzeć się dokładniej całemu pancerzowi tej maszyny,wyglądał zupełnie jak jakiś żakiet założony na gołą , bladą, gdzieniegdzie sinawą skórę.Uszy jak u królika, a za nimi wystające przewody. Tak wyglądał także jego kark oraz nadgarstki. Wyglądał na nieco podniszczonego, ale też przypominał..Hm, zwykłego człowieka po jakichś naprawdę dużych przeżyciach. Zauważyłem także kilka odkrytych miejsc mogących przydać się w sprawie. Kilka pęknięć w pancerzu znajdowało się na karku oraz z przodu na torsie Omicrona. Potem już tylko kilka pojedynczych kabli wystających spod nogawek metalowych spodni czy też z butów. Moją uwagę przykuły także „włosy” i tro co znajdowało się pod nimi. Najwyraźniej ktoś już do niego strzelił bądź uszkodził jakąś inną bronią w próbie złapania. Uznałem, że dowiedziałem się wszystkiego co może się przydać, więc przywołałem sowę do siebie z powrotem. Po wypowiedzeniu „Odejdź” demon rozpłynął się w powietrzu jak jego poprzednik. Ja zaś ruszyłem w kierunku wyższego piętra,żeby dać znak Steinowi. Zobaczyłem jeszcze tylko na Ricka i Takako czy jakoś sobie radzą, nie radzili sobie jakoś tylko naprawdę dobrze, odciągnęli go dosyć daleko.Tylko, żeby potem chciał jeszcze wracać (xD). Machnąłem do Steina, gdy akurat leciał w kierunku moim i Levi’a. Ten zleciał do nas z zaciekawieniem wypisanym na twarzy.
(To jak dalej? )

[QS Team 2] Od Riuki'ego - C.D Cinii

To stworzonko było jeszcze bardziej straszne niż sobie wyobrażałem. Nie żebym się bał czy coś w tym stylu. Po prostu nigdy nie spodziewałem się, że będzie mi dane spotkać się z prawdziwym potworem. Na dobrą sprawę, to oni nas tutaj wysłali, żeby co ? Żeby sprawdzić ilu z nas uda się przeżyć ? Zastanawia mnie kiedy naukowcy przestaną stawiać na szali nasze życia i wreszcie sami posprzątają to co nabroili. Bardzo mało prawdopodobne, że kiedyś wezmą pod uwagę nasze własne odczucia. Westchnąłem głośno widząc to całe zamieszanie. Chyba tym razem będę musiał się dostosować do rozkazów naszej pani kapitan…
Skoro super mocny Omicron zmierzał w stronę ciemnego ślepego zaułka to coś musiało być nie tak. Mimo iż one nie myślą i nie mają jakichś takich instynktów, to przecież nie zostały zaprojektowane po to żeby zachowywać się jak takie jeżdżące pokojówki, które potrafią tylko sprzątać. Skoro jest już tak super mocny to chyba nie kierował by się w stronę ślepego zaułka. Nagle zatrzymałem się i przestałem na moment uczestniczyć w tej chorej pogodni. To wszystko otworzyło mi oczy.
-Chwila.. skoro on niszczy wszystko co popadnie… to jeśli rozwali jakąś ze ścian… to wszystko..
-…. Się na nas zawali… - Cinia spojrzała na mnie przestraszona i nagle zatrzymała cała grupę. Zażądała natychmiastowy odwrót i wyjście na powierzchnię, no bo przecież byliśmy w jakiejś piwnicy. Nie ma nic lepszego na grób. Sami go sobie wykopiemy jeżeli zostaniemy tutaj z tym Omicronem..
Tak jak myśleliśmy. Bonnie rozwalił sobie ścianę przed nami i na dodatek kawałek sufitu tylko po to by stąd wyjść. Cały budynek chodź w większości zniszczony zaczął się trząść i rozsypywać. Ogromne płaty betonu spadały na nas z góry. Dlaczego tutaj wszystko musi być tak cholernie wysokie !? Wszyscy bardzo szybko wybiegliśmy przed budynek i jeszcze patrzyliśmy jak najwyższe piętra spadają na sam dół.
-To nas wszystkich… zabije… - mruknęła zdruzgotana Misaki. Dziewczyny to jednak delikatne istoty… nie biorąc pod uwagę Cinii. Ona nie jest dziewczyną. To coś gorszego jeszcze od tych Omicronów.
-Nie panikujcie, bo wszystko szlag trafi. Tyle chyba ta kupa złomu zauważy. Jeżeli będziemy się bać to on to wykorzysta… - mruknęła Sigma będąca z nami w Team’ie, a ja westchnąłem słysząc to – Oo… pan stalowe oczko również się przestraszył.. – spojrzał na mnie z góry kiedy usiadłem na jakimś kawałku gruzu. To było durne i nierozsądne, bo przecież z każdej strony mogło przyjść niebezpieczeństwo. No, ale przecież po co mam się tym przejmować ? I tak prędzej czy później zginę. Zerknąłem na niego z pod lawiny srebrnych włosów i podniosłem kącik ust.
-Wszystkie Sigmy to takie pewne siebie szczury laboratoryjne ? – warknąłem wstając i mało co nie robiąc krzywdy Haruce.
-Ej, ej… spokojnie ! – zaprotestowała Cinia takiemu tokowi wydarzeń i podbiegła czym prędzej. Chwyciła mnie za jeszcze do niedawno przeciętą dłoń i nieco odciągnęła. – Nie denerwuj się..
-Nie mam zamiaru słuchać zarozumiałych sigm.. – prychnąłem cicho, ale tym razem pod naciskiem jej przerażającego wzroku, ani mi się śniło odwrócił główki. Bitwa na spojrzenia ? Dotychczas Cinia była w tym lepsza.
-Ale on jest na razie naszym jedynym oparciem… musisz to zaakceptować. Musimy działać wspólnie… - wytłumaczyła uśmiechając się rezolutnie.
-Jakoś nie jest mi to na rękę, ale… niech ci będzie.. – wzruszyłem ramionami, a mój entuzjazm zabicia kogoś z mojego Team’u jakby się uspokoił. Kiedy pył trochę opadł weszliśmy na gruzy budynku, z którego ledwo udało nam się ujść z życiem. Wypatrywaliśmy stąd tego zepsutego Omimcrona. W sumie nie było ciężko, bo z odległości kilku metrów udało się usłyszeć charakterystyczny dźwięk stali. Teraz powolnym krokiem szedł w naszą stronę, na dodatek zarzucając srebrnym językiem (jeśli tak to można nazwać). Widział nas prawda ? Te jego fioletowe świecące ślepia przerażały. Nadawały by się do nie jednego horroru.
-Jakieś pomysły, pani Kapitan ? – szturchnąłem lekko obiekt swoich westchnień tylko po to by wyrwać jej z chwilowego zamyślenia. Była w szoku. W tej piwnicy było ciemno więc nie dokładnie mogła go sobie obejrzeć. Na serio wyglądał przerażająco. – Boisz się.. – zachichotałem, ale przez o wszystko za chwilę dostałem w brzuch z łokcia.
-Policzymy się, jak już się stąd zabierzemy.. – prychnęła poprawiając blond włosy.
-Jak przeżyję. – zachichotałem poprawiając maskę i w tym tez momencie cały Team wyszedł na spotkanie fioletowemu projektowi…


( Team 2 ? Bonnie ? )

[QS Team1] Od Steina - C.D Ricka[+12]

Cała ta akcja coraz bardziej działała mi na nerwy. Brak doświadczenia niektórych wprost mnie osłupiała. Całe to spotkanie wszystkich grup stało się jednym wielkim nieporozumieniem. Nie dziwiłem się, że wszystkim nie dopisywał humor, ale nie można działać w takich sprawach pod wpływem emocji tym bardziej, że czasu było naprawdę nie wiele. Najbardziej wkurzało mnie to, że co chwila ktoś zwracał uwagę na brak Sigmy w naszej drużynie. " Po co wam jakaś cholerna Sigma skoro macie samych kretynów w drużynie! " - cisnęło mi się na usta za każdym razem kiedy temat owego braku Specjalnej Arcany w naszym teamie był poruszany. Szczerze powiedziawszy to wśród całej tej zgrai byłem najstarszy ( przynajmniej jeśli chodzi o wygląd :v ) i wiedziałem najwięcej. Nie żebym się wywyższał czy coś, bo czasami wolałbym cofnąć się w czasie i jakimś sposobem uniknąć stania się tutejszym naukowcem, ale moje doświadczenie i informacje mogły być przydatne, zaś w tych grupach liczyło się tylko to czy się jest Sigmą czy nie. No ja pierdolę... tak bardzo mi przykro, że mam dwie Arcany, z której jedna z nich wiecznie buntuje się przeciwko mnie i próbuje mnie zabić... true. Na moje szczęście miałem tak donośny głos, że byłem jednym z tych, który darł się najbardziej, ale dzięki temu wygrałem sprawę. Niestety... straciliśmy na to zbyt wiele czasu, ale za to wszyscy wiedzieliśmy jak mniej więcej mamy działać. Walczyłem o to, aby został nam przydzielony Ace. " Skoro Sigmy są takie potężne to niech wezmą sobie te najsilniejsze roboty "... każdy mógłby tak pomyśleć. Mnie zależało na Ace, ponieważ możemy załatwić go na dwa sposoby – mechaniczny i duchowy. Poprzez mechanikę można było wgrać mu wirusa, który pozwoliłby przejąć nad nim kontrolę na jakiś czas, zaś poprzez duchowy to tylko ja mogłem się tutaj popisać. Jako iż ma najwięcej zalążków człowieczeństwa mogłem ranić jego duszę, a z czasem nawet nią zawładnąć, ale tylko na krótki czas. Tak czy siak... mieliśmy dwa plany, a to już plus. Po chwili pozostałe teamy opuściły pomieszczenie udając się na indywidualne narady. My zostaliśmy w tym pokoju. Wszyscy zaczęli traktować tę sprawę coraz poważniej, co bardzo mnie cieszyło. Nie miałem zamiaru nikogo tutaj niańczyć i pouczać. Oczywiście duma niektórych nie spadła nawet o stopień, więc nie mogło się obejść bez drobnych sprzeczek ( pamiętajmy... rzucanie talerzami w kumpli z drużyny wcale nie jest oznaką wściekłości :3 ). W końcu skończyło się na tym, że mieliśmy jeden niezawodny plan i całą listę następnych ( nawet wylanie wiadra wody :v ). Stwierdziliśmy, że najlepszym sposobem na załatwienie tego o to robota będzie zwykła próba przeprogramowania go. Gdyby to nie wypaliło to po prostu zawirusowalibyśmy go czymś i tyle. Tylko problem w tym, że chcąc go zawirusować trzeba wiedzieć gdzie ma odpowiednie wtyczki i oczywiście należy podejść dostatecznie blisko, by to zrobić. Gdzieś tam również była opcja powierzenia mi całej walki i zniszczenia duszy robota na tyle, aby po prostu nie był w stanie robić czegokolwiek. Na liście było również ucinanie kończyn, zamrażanie obwodów, polewanie wodą z wiadra no i oczywiście w wypadku bardzo poważnym całkowite pozbycie się Omicrona. Rozdzieliliśmy tylko role i już można było iść na akcję. Rick i Takako mieli służyć jako przynęta, Rene miał walczyć jako zwiadowca i sprawdzić gdzie Ace może mieć ukryte obwody, zaś ja miałem podejść do Omicrona na tyle blisko, by móc go przeprogramować poprzez przepięcie różnych wtyczek. Co miał robić Levi? Levi miał czekać na znak, gdyby jednak trzeba było przejść do planu B co było poniekąd możliwe. Po tym całym ględzeniu opuściliśmy budynek i udaliśmy się na teren gdzie gościł nasz przyjaciel Ace. Zawiesiłem sobie kosę na ramieniu, by spokojnie sięgnąć po papierosa i zapalniczkę.
-Nie mów, że będziesz palił w takiej chwili... - spojrzał na mnie zszokowany Rene.
-A czemu nie? Nie wiadomo czy to nie będzie mój ostatni dzień, więc wolę zrobić coś przyjemnego. Wam też radzę to zrobić lub chociaż się pomodlić. - mruknąłem, śmiejąc się szyderczo. O cho... Kishin się odezwał. Jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie. Coś czułem, że mogą być z nim problemy, ale... co mogłem poradzić. Taki już mój nędzny żywot. Usłyszałem szyderczy śmiech w mojej głowie na co tylko wzruszyłem ramionami. Spojrzałem już będąc w pełni sobą na grupę i zauważyłem nieufne spojrzenia:
-No co? Sprawdzałem tylko czy wszystko okey. - stwierdziłem spokojnie, nucąc sobie coś pod nosem i bawiąc się w puszczanie kółeczek z dymu.
-No to co? Na stanowiska. - rozkazał Rene. Takako i Rick pobiegli w stronę robota. Rene czekał na nich na pustym placu. Levi zaraz pojawił się na jednym z dachów, a mi nie pozostało nic innego jak tylko wzbić się w powietrze na tyle wysoko, by Omicron mnie nie zobaczył. Nie wierzyłem w to, aby wyczuwał obecność jak pozostałe, ale przecież ja również miałem na to widok. Nagle poczułem jak coś sunie po mojej ręce. Na mojej dłoni znalazła się czarna strzała. To nie wróżyło najlepiej:
-Nie dość, że Kishin to jeszcze ona. - mruknąłem myśląc o odziedziczonej Wektorowej Arcanie. Miała teraz świetną okazję do zemsty.
-Po moim trupie. - warknąłem wściekły, zaciskając pięść. Nie mogłem pozwolić na to, aby załatwili mnie teraz... po prostu nie mogłem.
( Reszta Team'u? <3 )

[QS Team 2] Od Cinii - C.D Misaki

Gdyby nie Bonnie, w piwnicy nie byłoby widać nic a nic. Z tymi wyładowaniami robił za taką lampkę, która oświetlała malutką część korytarza. Kiedy zrobił jeszcze kilka kroków, oświetlił pękniętą rurę z której wypływała woda. A więc mamy już odpowiedź czemu jest tu powódź. Jak widać jego mechanizm jest tak skonstruowany, że woda nie wyrabia mu najmniejszych szkód, to źle. To oznaka, że jest silny i nie rozwalimy bo byleczym. Można się było tego spodziewać po tym, kiedy wciągnęli w to Sigmy. Zazwyczaj nie spotykało je się od tak, no chyba, że na BG...
- To jaki mamy ten plan? - pospieszyła Misaki spoglądając to na mnie to na oddalającego się Omicrona - szybko się przemieszcza...
- O Boże - złapałam się za głowę, jednak powinnam być ostatnią osobą w kolejce na Kapitana, kompletnie sobie nie radzę z grupą - Najważniejsze jest to, żebyśmy się nie dali rozdzielić. To nie jest Battle Group gdzie wszystko jest "zabawą" tu każdy może zginąć, więc nikt nie atakuje sam. Podejdźmy do niego jak najszybciej i równocześnie najciszej i zaatakujmy równocześnie...
- Wielce twórczy plan - parsknął Haruka
- Może masz lepszy? Panie Sigmo? - spojrzałam na niego kątem oka zastanawiając się przez chwilę.
Podeszłam do połamanego prętu, może mi się w sumie przydać. Dotknęłam chłodnego metalu i już po chwili zamterializował się obok mnie wielki, stalowy lew. Powstrzymał się od głośnego ryknięcia i zamiast tego zaczął groźnie wymachiwać ogonem w powietrzu. Wyjęłam także swój ulubiony miecz i byłam gotowa, reszta tak samo. Riuki trzymał ogromną kosę, Haruka wywołał sobie jakąś broń a Misaki... ona raczej zda się na swoją Arcane. Z takim ekwipunkiem ruszyliśmy, pierwszy dobiegł metalowy kot zaskakując Omicrona. Bonnie zachwiał się jednak sprawnie odrzucił lwa, zupełnie jakby ważył tyle co malutki kotek. Z tego co widziałam mojemu "pupilowi" nic się nie stało więc odrzuciłam od siebie wszystkie zbędne myśli. Skupiłam je na swojej broni, na tym żeby dobrze wycelować i nie rozluźnić uścisku. Kiedy uderzyliśmy w niego równocześnie, usłyszałam tylko szczęk stali o stal. Coś zaklekotało i upadło na posadzkę powodując plusk. Bonnie szybko się okręcił odrzucając nas od siebie. Jego uszy poruszyły się tak, jakby nasłuchiwał jednak chyba musiał być już głuchy, bo przy każdym poruszeniu przeraźliwie zgrzytały. Znowu zaczął się kręcić jak jakiś bączek a z jego otwartych dłoni poleciały wielkie kule ognia, zaskoczyło mnie to tak bardzo, że w ostatniej chwili odskoczyłam. Kilka iskier i tak poleciało mi do oczu przez co pisnęłam i wylądowałam krzywo. Przeturlałam się pocierając przy tym oczy, zamrugałam kilka razy a kiedy mój wzrok powrócił do normy szybko wstałam. Najlepiej z nas to radził sobie Haruka, widać było wyraźnie różnicę naszych poziomów, ale nie równał się też z Omicronem.
- Tam jest koniec korytarza! - krzyknęła Misaki unikając ciosów Bonnie'ego - Nie ucieknie!
Przynajmniej tyle, musimy go po prostu zatrzymać w tym miejscu...

(Team 2? Braken weny :/)

Od Heaven'a - C.D Vanilli

Wyobrażanie sobie Vanilli jako mojego wroga była chyba jedną z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Kiedy zimna, hatrowana stal dotknęła mojej skóry, popatrzyłem na nią naprawdę dziwnie. Jeszcze nigdy nie musiałem walczyć z nikim „dla zabawy”, zazwyczaj pojedynki w których uczestniczyłem były jak najbardziej poważne i wyjątkowo zażarte.
- Tego akurat nie mogę ci w pełni zagwarantować. – mruknąłem trochę niepewnie, dzierżąc w dłoniach bogato zdobioną rękojeść katany bliźniaczej siostry Atshushi.
Myślałem, że wystarczyłoby jedynie mocniejsze  uderzenie o jakąkolwiek twardszą rzecz, a ostrze japońskiego miecza rozleciałoby się na miliony małych kawałeczków. Zdawała się być niesamowicie krucha, jednak chowając w sobie cząstkę magii Chiyo była praktycznie niezniszczalna: z pewnością ktoś kto posiada drugą rangę raczej nie zdołałby wyrządzić większej szkody poza paroma głębszymi rysami na powierzchni metalu.
- A teraz się skup. – powiedziała dziewczyna, unosząc swoją Katanę lekko ponad głowę i wolniutkim ruchem kierując ją w moją stronę – Teraz powinieneś ustawić swoją broń w poziomie i unieść tak, aby odseparować mój atak. Inaczej prawdziwy przeciwnik przetnie cię w pół. – uśmiechnęła się, a ja posłusznie poszedłem za jej śladami.
Nie byłem przyzwyczajony do potwarzania czyichś ruchów. Jako wiecznie narwany, podążający za instynktem niczym zdziczałe zwierzę, działałem według samodzielnie stworzonego, wewnętrznego systemu walki.  Mimo to udało mi się wykonać ten manewr poprawnie. Po chwili Vanilla zamahnęła się z boku, kierując ostrze prosto na moje żebra.
- To jeden z najczęściej wykonywanych ruchów: przecinanie z ukosa. Przed tym już nieco ciężej się obronić, jednak trzeba być szybkim, a tego ci raczej nie brakuje. Teraz powinieneć odskoczyć trochę do tyłu i zablokować Katanę przeciwnika swoją własną, tak jakby zbić ją z toru lotu, którym podąża. Chyba nie muszę tłumaczyć co się może stać, gdy nie zdążysz na czas.
Stanąłem w rozkroku po kolejnej wytłumaczonej wskazówce, po czym zamahnąłem się wolno w kierunku dziewczyny, kierując miecz prosto na miejsce troszę powyżej jej pasa.
- A co się stanie, gdy ktoś zaatakuje się w taki sposób? – zapytałem, ona w odpowiedzi odseparowała atak w taki sposób, że rękojeść znajdowała się na górze, a ostrze zjeżdżało ku dołowi przez całą długość jej ciała.
- Wtedy trzeba zrobić tak. I, jeśli przeciwnik jest tak silny jak w tym przypadku – naprawde silne ręce bądź dużo magicznej mocy.
Po tym postanowiliśmy nieco wszystko przyśpieszyć, a ona wciąż poprawiała mnie i tłumaczyła co powinienem zrobić w danych sytuacjach. Ten „trening” był naprawde przyjemnym doświadczeniem – to, kiedy każdy „cios” oddawałem z wyraźną ulgą i przy którym nie musiałem walczyć o swoje własne życie. Nieraz magiczne, japońskie cudeńko wyślizgnęło mi się z rąk, upadając na podłogę z metalicznym, głuchym dźwiękiem. Zwłaszcza wtedy, gdy akurat miałem odeprzeć kolejne natarcie na moją osobę, a tu nagle zostawałem z pustymi rękami. Vanilla zanosiła się wtedy śmiechem, tak bardzo nie miałem pojęcia jak prawidłowo trzymać w dłoniach ową broń. Sprawniej radziłem sobie z bronią palną podczas gdy o białej nie miałem choćby najmniejszego pojęcia. W pewnym momencie po prostu zaśmiałem się bezradnie, prosząc o chwilę przerwy.
- Na dzisiaj mam już dość. Może jutro trochę poćwiczymy. – powiedziałem, siadając na krawędzi łóżka.
Te wszystkie ruchy po dobrej godzinie zaczęły mieszać mi się w głowie. Dziewczyna dobrze o tym wiedziała, dlatego bez zbędnych słów tylko mi przytaknęła. Spojrzałem na nią – wyglądała już o wiele lepiej, oddychała normalnie i ogólnie wreszcie zaczęła przypominać obraz dawnej siebie.
- Co się tak we mnie wpatrujesz? – spytała po chwilce, poprawiając wpadającą jej do oczu, przydługawą grzywkę.
- Zastanawiam się czy już czujesz się dobrze. Naprawde bardzo się o ciebie martwiłem, nie miałem pojęcia co się z tobą dzieje, a żadne zimne okłady nie pomagały zbić wysokiej gorączki.
- Racja, nie powinnam robić z tego takiej tajemnicy, ale niezwykle rzadko zdarza mi się zapomnieć wziąć leki, dlatego uznałam, że nie będę cię jeszcze dodatkowo zamartwiała swoją chorobą.
Nie odpowiedziałem od razu. Najpierw wlepiłem zamyślony wzrok  w podłogę, a następnie znów przeniosłem go na Vanille. Myślałem nad jakąś sensowną wypowiedzią, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Było mi ciężko, nadal w pełni nie wydobrzałem po wydarzeniach z tego ranka.
- Będę pilnował, żebyś zaczęła bardziej na siebie uważać. Postaram się jak mogę, by przestać sprawiać ci tyle przykrości. – odparłem po dłuższej chwili, doskonale wiedziąc, że to właśnie ja jestem odpowiedzialny za jej wsześniejszy, opłakany stan.
Obracałem niespokojnie spoczywającą na moich kolanach i schowaną w czarnej pochwie Katanę, co chwila odrobinę wysuwając, a następnie z powrotem wsuwając ostrze czemu towarzyszył charakterystyczny, metaliczny hałas. Chciałem uśmiechnąć się do Sigmy, niestety w tym momencie nie potrafiłem się na to zdobyć. W tej kwestii byliśmy tacy sami: bolesne wspomnienia zbyt często nie pozwalały nam poczuć pełni szczęścia, które towarzyszyło nam przy każdym wspólnym spotkaniu, rozmowie czy spoglądaniu na siebie. Uniosłem delikatnie jeden z kącików ust ku górze, myśląc o tym jak bardzo prawdziwe jest to o czym właśnie pomyślałem. Zanim dziewczyna zdążyła o cokolwiek zapytać czy zareagować, odłożyłem miecz na bok, pośpiesznie wstałem z łóżka i zamknąłem swoją ukochaną w mocnym uścisku.
- Tak bardzo się cieszę, że to właśnie mnie pokochałaś. – wyznałem, gładząc ją delikatnie dłonią po plecach. – Nie zdajesz sobie sprawy jak chciałbym ci za to podziękować... a nie potrafię tego poprawnie zrobić. Dlatego chciałbym się stać lepszy chociaż w czynach, skoro mowa nie chce mi w tym pomóc. – odparłem już nieco śmielej, po czym odgarnąłem grzywkę z jej czoła i ucałowałem je.

<Vanilla?>

[QS Mistrz Gry] Od Lily


Lily, jeden z tajnych projektów Rimear nie miał pojęcia o znajdujących się na drugim końcu budynku, czwórce Arcan które miały go zatrzymać. Wpatrywał się beznamiętnie swoimi czerwonymi oczyma w pobojowisko które sam tutaj spowodował. Jego lewe oko, co chwilę przygasało i ponownie rozbłyskało, usterka została spowodowana na samym początku ucieczki. Tak samo jego twarz, wyglądała zupełnie inaczej. Teraz jedynie go szpeciła, gruby jęzor zwisał sięgając do połowy jego szyji. Jedynie od czasu do czasu go zwijał za swoje ostre, stalowe zęby. Ostatni raz ogarnął wzrokiem pobojowisko i ruszył dalej, ociężałym i leniwym krokiem. Zdawać by się mogło, że Lily utykał było o jednak spowodowane tym, że kiedy Omicron demolował to pomieszczenie najzwyczajnej zaplątał się w drut. Przeszedł jeszcze kilka kroków, które były prawdziwą męczarnią przez ten jeden, mały drucik. W końcu zmęczony taką wędrówką skupił swój wzrok na metalowym sznurku. Po może sekundzie lub dwóch drut się roztrzaskał na kilka mniejszych odłamków. Teraz ruszył już pewniej, głośno potupując, na tyle głośno, że nie słyszał skradającej się za nim czwórki. Pierwsza zaatakowała dziewczyna o długich, kremowych włosach. Zdołała jedynie wspiąć się na plecy Omicrona i zadać płytki cios i już poleciała do tyłu. W tym samym czasie inna dziewczyna wystrzeliła w jego kierunku sporą kulę wody. Kilka trybików w ciele robota zaklekotało a on sam wyglądał jakby się przepalił. Zastygł na chwilę w bezruchu a jego oczy zgasły, białowłosa uśmiechnęła się pod nosem i do niego podeszła. Jednak za blisko. Oczy błysnęły krwistą czerwienią, poruszył się nagle, tuż obok niego rozległ się ogromny wybuch. Dziewczyna nie zdążyła nawet  krzyknąć, leżała kilka metrów dalej trzęsąc się. Z jej lewego ramienia ściekała sporo strużka krwi, barwiąc zakurzoną podłogę. Lily podbiegł do niej, pod jego ciężarem malutkie kamyki podstakiwały. Zatrzymał się tuż obok jej głowy i podniósł ją za włosy, tym razem krzyknęła. Niestety w pobliżu było dwóch mężczyzn, zareagowali szybko starając się zwrócić na siebie uwagę. W pewnym sensie im się udało. Maszyna ryknęła, był to odgłos nieprzyjemnym, wręcz paraliżował. Brzmiał zupełnie jak dwa, zardzewiałe kawalki metalu które z wielkim uporem się o siebie ocierają. Zazgrzytał srebrnymi zębami i ruszył w ich kierunku, spomiędzy jego palców przeskakiwały iskierki. Zaparł się prawą nogą i po chwili wystrzelił jak z procy, padło na siwka. Może i był silny ale zwykłe mięśnie nie zastąpią siły którą posiada ten potwór. Uderzył z taką siłą, że normalna osoba byłaby spisana na straty, po prostu zwijałaby się z bólu. O dziwo wstał szybko, przetarł czoło które było zlane potem i posłał maszynie wrogie spojrzenie. Tym razem cała czwórka zaatakowała równocześnie, byli zgrani i silni ich Arcany były zadziwiające ale dla niego to było nic. Kiedy odparowywanie ataków stało się już dla niego uciążliwe, szybko przykucnął i dotknął obiema, metalowymi dłońmi podłogi. Eksplozja była tak duża że wszystko runęło, podłoga, ściany, sufit. Ponieważ Omicron nie posiadał żadnych uczuć, nie obchodziło go jak oni skończą. Zanim cokolwiek na niego spadło, ruszył w kierunku wyjścia z budynku. Gdyby miał ich już zwyczajnie z głowy, mógłby ponownie zacząć rozwalać cały ośrodek. Nie wybiegł jednak, ponieważ drogę zagrodził mu ogromny zwierz, najpewniej kot, ryknął wskakując na jego klatkę piersiową. Przeorał pazurami po torsie maszyny, rozrywając materiał koszuli na strzępy. Łapa, wyposażona w kilku centymetrowe pazury uderzyła w resztki szczęki Lily'ego która teraz już kompletnie zwisała, języka nie mógł już w jakikolwiek sposób wsunąć go do środka. Światło dzienne rzuciło promienie na jeszcze większy bałagan. Drobinki śniegu opadały na rozwalony budynek, co jakiś czas opadając na gęstą czuprynę Omicrona. Złapał upierdliwego zwierza za kark i odrzucił go w bok, zwinnie wylądował na czterech łapach. Pozostali członkowie zespołu też sobie jakoś radzili, uniknęli zwalonych kamieni i teraz Lily był otoczony przez czwórkę, gotowych do walki Projectów.

(Ktoś z tej drużyny? Przepraszam, że kiepsko ale pisane w pośpiechu)

Od Mary - C.D Natsume

- Puść mnie - krzyknęłam szarpiąc się na wszystkie strony, niestety nie udało mi się wydostać z jego uścisku. Zawiesiłam wzrok na ręce chłopaka, którą po chwili ugryzłam.W tym samym momencie gdy ugryzłam chłopaka w rękę zostałam gwałtownie odepchnieta i przeturlawszy się z dwa razy znalazłam się na środku pokoju. Zanim zdążyłam zareagować leżałam na podłodze nie zdolna do ruchu będąc pod wpływem znaku. Dzięki temu ze leżałam na boku miałam cały czas widok na Natsume, ten trzymając się za ugryzioną rękę powoli ja puścił przenosząc dłoń do nosa by zatamować krew. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana jak czerwona substancja ląduje na podłodze zostawiając po sobie ślady. Mogłam się doliczyć już z dziesięciu takich czerwonych okręgów na panelach i jednej dużej plamy przy kanapie, która powstała na skutek gdy chłopak spadł na podłogę i nie ruszył się przez dobre kilka chwil. Chciałam przesunąć ręką po podłodze jednak nawet to było niemożliwe, a przez to ze nie mogłam się ruszyć czułam się jeszcze gorzej. W ostateczności najwyraźniej znak który miał mnie powstrzymać przed ponownym atakiem odrobinę osłab bo mogłam ruszyć jedną ręką. Zaczęłam szurać po panelach paznokciami i melodyjnie zaczęłam stukać nimi mocno zaciskając oczy, a gdy ponownie je otworzyłam zaczęłam panikować. Kilka razy musiałam wołać chłopaka po imieniu zanim ten ponownie znalazł się na moim polu widzenia, miał cały brudny nos od krwi jednak ta już była zaschnięta. Krwotok opanowany, ale ja zaraz tutaj przekręcę się na drugi świat. Natsume najwyraźniej wyczuł ze wróciłam do normalności więc gdy znalazł się koło mnie mogłam się poderwać na siedząco i przez chwilę rozglądałam się błędnym wzrokiem po pokoju. Poczułam dłoń chłopaka na głowie i przeniosłam wzrok ponownie na jego twarz, lecz gwałtownie opuściłam wzrok i odepchnęłam jego rękę.
- Nie znoszę widoku... - nie dokończyłam gdy szybko poderwałam się z miejsca i udałam się czym prędzej do łazienki
No tak, nudności na widok dużej ilości krwi. Sam zapach wywołuje u mnie obrzydzenie. Spuściłam wodę w toalecie i powoli podniosłam się do umywalki by przepłukać usta. Wyplułam wodę, po chwili gdy dało się usłyszeć nacisk na klamkę a następnie skrzypniecie drzwi.
- Nie wchodź... - wydukałam opuszczając głowę nad umywalką zażenowana tym co się stało, przetarłam usta ręką i dalej mając opuszczoną głową skuliłam się koło umywalki
Natsume przykucnął koło mnie i podał mi mokry ręcznik a ja od razu położyłam sobie co na głowie
- Raz na jakiś czas - powiedziałam wyprzedzając pytanie Sigmy, chłopak jedynie kiwnął głową po czym podniósł się - Przepraszam za wszystko i dziękuję za opiekę nade mną
Jakoś było mi miło mając kogoś kto (spija i wykorztsuje) się martwi o mnie w jakimś stopni, a z jednej strony było to uciążliwe. Ale czy się martwił o mnie? Pewnie czuł się dalej winny o to co się stało i dlatego teraz jak wyszłam z Madarą wyszedł za nami i też był przy mnie gdy miałam gorączkę. Natsume po moich przeprosinach i podzięce zrobił wielkie oczy, no ja to umiem idealne momenty wybrać. Miałam jeszcze coś powiedzieć gdy drzwi uderzyły o ścianę. Oboje spojrzeliśmy w kierunku drzwi, a w nich stał nikt inny tylko Madara. W jego skołtuniałym futrze mogłam zauważyć kilka patyków, jedna szyszkę przyczepioną do łapy i zasuszone liście. Ciekawe gdzie poleciał gdy dostał kopniaka.
- Ej Madara - musiałam kilka razy go zawolac zanim przeniósł wściekły wzrok z chłopaka na mnie z miną &quot;Czego?&quot; - Jakby co mogę być twoja towarzyszką w sprawach picia. Jakoś tak wyszło że zaczęłam Cię lubić - podniosłam się z kafelek i podchodząc do kota wzięłam go na ręce mimo szarpania się zaczęłam mu wyciągać patyki z futra - No co? - spytałam się odwracając w stronę Natsume
- Czy na pewno dobrze się czujesz? - chyba bardziej przerażało go moje aktualne zachowanie niż poprzednie, gdy go ugryzłam
- Przewspaniale! - oznajmiłam tuląc do policzka kota (jego mina w stylu moim "help me"), wyszłam z nim do pokoju i odstawiłam go na stół, a sama usiadłam koło niego tarmosząc ręcznik

<Natsume?>

[QS Team 2] Od Misaki - C.D Haruki

Wpadający kurz do pomieszczenia wskazywał na to, że coś się zawaliło, najprawdopodobniej dzięki Omicronowi. Możliwe, że to był ten, którego nam przydzielili naukowcy. Po chwili dało się usłyszeć ogłuszający dźwięk tarcia stali, co tylko potwierdzało nasze przypuszczenia. Dalej nie było słychać nic - albo się uciszył, albo uciekł.
- Dlaczego on musi wydawać takie dźwięki? - powiedziała Cinia, była trochę niezadowolona.
Racja, nie dało się tego słuchać. Po prostu gratulacje dla tych, co go montowali i programowali. Na pewno miał jakiś błąd w oprogramowaniu, który powodował, że się zbuntował.
Poszliśmy śladami Bonniego, a przynajmniej prawdopodobnie jego. Nie było trudno rozpoznać gdzie przechodził, zniszczenia wskazywały drogę lepiej niż mapa czy drogowskazy. Część budynków była zniszczona w dość sporym stopniu, naprawdę nieliczne były po drodze bez choćby zniszczonej ściany czy rozbitej szyby. Po drodze leżały kulki gradu, kałuże, a nawet śnieg. Ślady prowadziły do budynku, więc weszliśmy tam, chociaż mieliśmy wątpliwości, czy dobrze robimy. W sumie można było go łatwiej złapać, ale jak rozwali ścianę nośną czy coś to po budynku. Weszliśmy grupą na pierwsze piętro, a tam pojawił się dym.
- No świetnie... Pewnie ogniem się bawi - powiedział Haruka z lekkim niezadowoleniem.
- Nie szkodzi, złapiemy go - powiedział Riuki. - Czego by teraz nie robił.
Przeszliśmy przez korytarz. Temperatura rosła, czyli ogień gdzieś był na pewno. Od czasu do czasu było słychać wyładowania elektryczne, tak, jakby tutaj była burza. Dym unosił się z niższych kondygnacji, więc może nasz delikwent był gdzieś niżej. Może w piwnicy? Jeśli tak, musimy się pospieszyć, bo ucieknie. I uważać na pożar, w końcu kremacja bez zgonu nie jest przyjemna.
- Chodźmy do piwnicy, tam powinien być - zadecydowała Cinia.
Przechodząc przez w większości zniszczone pomieszczenia weszliśmy do piwnicy. Na podłodze była woda, w niektórych częściach mnóstwo ognia i zauważyliśmy Bonniego, który rozsyłał wyładowania elektryczne wokół siebie, ale odchodził od nas idąc głównym korytarzem.
- Na pewno ktoś źle go zaprogramował. Dobra, jaki mamy plan? - zapytałam rozglądając się. Jeśli nie będzie drugiego wyjścia z piwnicy, to możemy go złapać, ale jak, aby nas nie załatwił?

<Ktoś z 2 teamu?>

[QS Team 3] Od Heaven'a - C.D Vanilli

Stałem nieruchomo przez tą chwilę, gdy jedna z jej stóp wciąż spoczywała na moim ramieniu. Mój wysoki wzrost pozwalał na takie manewry, chociaż nie byłem zadowolony, że to właśnie Vanilla tam wchodzi. Może i była Sigmą, ale już chyba sam wolałbym tam wejść pierwszy. Wyobraziłem sobie taką scenkę z taniego horroru: nieświadoma niczego dziewczyna zagląda na zakazane piętro, doskonale świadoma niebezpieczeństwa, aż tu ni stąd ni zowąd przed jej twarzą wyskakuje spragniony mordu Omicron. Nosz kurwa... ja to jednak jestem psychiczny.
Otrząsnąłem się ze swoich chorych myśli, kątem oka zauważając zaniepokojoną minę Azusy, zauważającego jak nieznacznie się wzdrugnąłem. Odkaszlnąłem tylko nieco głośniej, starając się odwrócić jego uwagę od mojej osoby.
- Jakoś podejrzanie tu cicho, nie uważasz? – zwróciłem się do chłopaka, lecz pytanie było skierowane także do rozglądającej się wokół Inoue.
- A co, jeżeli one porozumiewają się między sobą? – zapytała białowłosa, bawiąc się wytworzoną w dłoniach, bezkształtną masą wodną.
Rzeczywiście, w naszej Drużynie także panowała niewytłumaczalnie pokojowa atmosfera. Powinienem dostać osobiste gratulacje od Mistrza Gry za to, że tym razem udało mi się z nikim nie pokłócić.
- Każdy z Omicronów został stworzony w różnych odstępach czasu, z czego tylko Ace potrafi mówić czy myśleć. Tak więc ich wspólne porozumiewanie się jest teoretycznie jak i praktycznie niemożliwe. – odpowiedziała Vanilla, wystawiając główkę przez jedno z cementowych ram wielkiego okna.
Spojrzałem raz jeszcze na Miętowego i  Mitsui – byli identyczni wzrostem, a Azuska nawet minimalnie mniejszy. Mimo to, był on chyba jedynym osobnikiem płci męskiej w tym ośrodku, którego naprawde polubiłem. To był też chyba pierwszy raz, kiedy byłem tak niesamowicie wyczulony na każdy, najmniejszy dźwięk. Co chwila automatycznie zastygałem z bezruchu, słysząc gwałtownie osuwające się skały czy odpadający z głośnym hukiem tynk ze ścian. Wszystko się sypało, wydawało mi się, że wystarczyłby jedynie silniejszy podmuch wiatru, aby caly budynek runął. Po krótkiej chwili wszyscy byliśmy już w jego wnętrzu, przechadzając się po usianej dziurami podłodze, a każdy wykonany pojedynczko krok odbijał się głośnym echem, jakby starając się zagłuszyć martwą ciszę otaczającą nasze kroczące niepewnie sylwetki. Rubinowe oczy mojego towarzysza uważnie obserwowały przestrzeń przed sobą, a Vanilla po chwila wychylała się leciutko przez kolejne ubytki w ścianach, starając się ustalić lokalizację poszukiwanego Projectu. Lily wprost przepadł jak kamień w wodę...
Inoue wraz ze mną zabezpieczała tyły na wypadek, gdyby owy przeciwnik miał zaskoczyć nas od tyłu. Przez chwilę jeszcze panowała błoga cisza przerywana od czasu od czasu niespokojnymi oddechami, gdy nie przerwał jej niespodziewany, zagłuszający wręcz huk pochodzący od zawalającej się budowli stojącej tuż obok naszej. Cała ziemia zatrzęsła się, a powietrze stało się ciężkie od maleńkich kawałków prochu i pyłu, które dostając się do płuc wywoływały ciężki, suchy kaszel.  Wtedy go zobaczyłem... mieniąca się szkarłatem czupryna wraz z karminowymi, martwymi oczami, uparcie wpatrzonymi w nieznany mi obiekt. Hałas zdołał zagluszyć powstające przez nas dźwięki przez co na krótki czas udało nam się jeszcze pozostać niezauważonymi. Z tej istoty buchała istna nienawiść i żywa chęć destrukcji, jakiej nic ani nikt nie był w stanie powstrzymać. Stał na popękanej od olbrzymich głazów ulicy, warcząc oraz charcząc jak zepsuta bądź przegrzewająca się maszyna. Dziwny, metalowy, ruchomy organ przypominający język bez przerwy wysuwał się z jego odpychającej paszczy usianej rzędami ostrych, stalowych zębów. Czym prędzej wycofaliśmy się na drugi koniec budynku, poza zasięg wzroku Lily. Musielismy wymyslic jakiś plan działania, który miałem nadzieję, wkrótce otrzymamy od naszego wspaniałego Kapitana.

<Team 3?>

[QS Team 3] Od Vanilli - C.D Inoue

Siedząc sobie tak wygodnie na jakimś kamieniu i przyglądając całej sytuacji stwierdziłam, ze nie będzie łatwo. Naturalne Arcany nie zdawały sobie sprawy jaka to jest potężna siła. Dodatkowo wkurzało mnie jak wygórowali swoje umiejętności. Przez to wszystko nawet się lekko uśmiechnęłam. Wiatr, który wiał przynosił tylko zapach spalenizny, pyłu i kurzu. Wstałam na równe nogi i spojrzałam na cały Team 3.
-Jeżeli myślicie, że sama woda coś tutaj da to jesteście w ogromnym błędzie. – westchnęłam na momencik przymykając oczy. Kiedy je otworzyłam spojrzałam na naszą towarzyszkę i przyjrzałam się jej.  Była taką szarą myszką, zwłaszcza stojąc koło Heavena wydawała się taka… malutka i nie tylko pod względem wzrostu. – Nie macie o nich kompletnego pojęcia. I bardzo mało Arcan doświadczyło mocy Omicrona, przez co tym bardziej powinniście być ostrożni. Trafił nam się najsilniejszy Omicron z tych trzech. Oczywiście pod względem siły. Jednak musicie pamiętać, że on nie myśli nad tym co robi więc musimy być od niego sprytniejsi.
-Ciągle się zastanawiam, dlaczego to ty nie zostałaś nasza panią Kapitan. – westchnął z chytrym uśmieszkiem miętowo włosy. Sigma to nie ktoś od odwalania brudnej roboty, a raczej bardziej wykwalifikowany przyjaciel z drużyny, czy tez nauczyciel. Westchnęłam widząc ich niezbyt pogodne miny.
-Nie chce was straszyć, ale nawet Sigmy… nie są w stanie pokonać Omicrona tak więc chce was uświadomić … że łatwo nie będzie. – wzruszyłam ramionami. Właściwie to żadnego konkretnego planu nie mieliśmy, a wręcz liczyliśmy na to, że cos nam przyjdzie do głowy w trakcie walki z Lily’m.
-To, że mamy tak małe pojęcie o tych Arcanach jeszcze bardziej mnie dołuje.. – mruknął przybity Heaven drapiąc się po karku. Zerknęłam na niego kontem oka, by za moment przenieść  wzrok na dziewczynę z wodną Arcaną. Ciężko będzie jakoś zmusić ich do współpracy.
[…]
Po jakichś dziesięciu minutach bezcelowego kręcenia się w kółeczko nasz Kapitan stwierdził, że i tak ich nie znajdziemy i że lepiej było by zagłębić się gdzieś w jakieś ruiny. Niby sieją taki zamęt, ale pewnie dowiedziały się o tym, że chcemy je w jakiś sposób wyeliminować i dlatego teraz siedzą cicho. Nie … przecież tylko jeden z nich myśli to jakim cudem teraz się nic nie działo ?
-Podejrzane nie ? – mruknął siwowłosy, na co Azusa tylko skinął.
-Przez chwilę myślałam, że może nas obserwują, ale przecież… - zaczęła Inoue
-Ale przecież one nie myślą…. – dokończyłam za nią. Już wychodziło na to, że mamy podobny tok myślenia. Miło. Może jakoś się dogadamy. Chyba po raz pierwszy widziałam Heaven’a tak wyluzowanego. W naszej grupie nie było nikogo kto by mu zalazł za skórę, a z Azusą raczej dobrze się dogadywał. Całą czteroosobową drużyną weszliśmy do zrujnowanej chaty. Zrobiłam krok w przód i właśnie wtedy coś się zatrzęsło. Zaraz za mną szła Inoue, a jeszcze dalej Heaven i Azusa. Zamiast jednak się odsunąć kiedy betonowy płat spadł centralnie przed moimi oczami ja stałam jak sparaliżowana. W tym też momencie ktoś chwycił mnie i pociągnął do tyłu. Otworzyłam oczy i zerknęłam za siebie….
-Zrobisz sobie krzywdę za nim jeszcze spotkamy Omicrona. – zachichotał Heavy i nachylił się lekko.
-Cicho. To przecież samo nie spadło… - mruknął Azusa wyprzedzając nas i spojrzał w górę. Dom miał trzy piętra. Był tak zniszczony co po wybuchu bomby atomowej co najmniej.
-Podsadź mnie… - mruknęłam do szaro włosego i złapałam za jakieś wystające kawałki betonu z góry.
-Oszalałaś ?
-Jeszcze nie tak bardzo jak ty na moim punkcie. – puściłam do niego oczko i podniosłam jedną nóżke z zamiarem wejścia na wyższe piętro.


( Team 3 ?)

Od Riuki'ego - C.D Cinii

I, że to niby moje odpowiedzi są dwuznaczne ?No na pewno. Bez jakiejkolwiek odpowiedzi zbliżyłem się i już miałem ją pocałować, kiedy to w drzwi trzy razy walnął ktoś o nie małej sile. No myślałem, że drzwi rozwali. Zatrzymałem się dosłownie kilka centymetrów przed twarzą Cinii i westchnąłem głośno. Przez moją głowę przeleciały właśnie myśli coś w stylu „Ale ktoś zaraz sobie nagrabi”. Wstałem niechętnie z kanapy i leniwym krokiem skierowałem się w stronę donośnego pukania. Robiąc trzy kroki w przód poczułem jakiś znajomy zapach. No tak bo przecież mam wyczulone zmysły przez to oko i tak dalej. Normalnie jak pies…. Beznadzieja.  Zamiast od razu otworzyć drzwi: zawahałem się i stanąłem centralnie przed stalową ścianką. W końcu jednak ciekawość wzięła górę i otworzyłem rozsuwane drzwi. Podnosząc wzrok zdążyłem tylko zobaczyć chmurę srebrnych włosów. Dokładnie takich samych jak moje, tylko że były o wiele dłuższe.  Nawet nie mogłem zareagować, bo dziewczyna (jak zdążyłem zauważyć po dość skąpym ubiorze) wparowała do środka i przygniotła mnie brutalnie za szyje do jeden ze ścian korytarza. Cinia mało nie spadła z kanapy widząc to, i słysząc huk spowodowany moim zetknięciem ze ścianą. Włosy teraz to już totalnie przykryły mi zdziwioną twarz. Pierwszy raz tak bardzo zdziwioną. Do tego stopnia, że nie byłem w stanie nic z siebie wykrztusić.
-Znalazłam cie… braciszku. – spojrzałem w oczy dziewczynie. Były tak samo czerwone jak moje, tylko ze bez heterochromi i nieco większe.  Przez chwilę widziałem w nich taki zapał… wręcz ogień. Wyglądała jakby chciała mnie zabić. W dodatku to „braciszku”. Jakbym miał tak powiedzieć do Rene to chyba bym zwymiotował tęcza kilka razy….
-Kim… ty jesteś ? – ogarnąłem się nieco i zmieniłem swój wyraz twarzy na ten bardziej groźny. (Rawr~). Nie otrzymałem odpowiedzi tak więc podniosłem jedną rękę, żeby ją złapać i jakoś odciągnąć od siebie, ale w tym samym momencie dziewczyna wyciągnęła nóż i wbiła mi go w sam środek dłoni tym samym przyszpiliła ją do ściany. Krzyknąłem z bólu. Po ścianie polała się wąska strużka krwi. Chyba teraz nie co przegięła bo Cinia zerwała się z miejsca i odepchnęła tą siwowłosą ode mnie. Wyciągnąłem drugą ręką nóż i od razu złapałem za jakąś szmatkę. Zawiązałem ją sobie na dłoni żeby zatamować krwawienie a gry zwróciłem Cinia mało nie rozniosła naszego „gościa”. Wkurwiłem się. Podlazłem do niej i chwyciłem ją za szyje. Tym razem to ja ją podniosłem i mało nie wyrzuciłem przez okno.
-Nie przemęczaj się tak Yuki, bo cie oczko będzie bolało..
-Zamknij się. Co ty możesz wiedzieć..
-No na pewno więcej niż ty. Ah bo widzisz byłam tak zazdrosna o to, że wy z Rene macie Arcany że napatoczyłam się na kandydatkę do Sigmy. I popatrz.. udało się… a teraz mnie puść, bo i tak zbyt dobrze na tym nie wyjdziesz.
Skrzywiłem się i zacisnąłem zęby słysząc jej jakże urzekające przemówienie. Cofnąłem się o dwa kroki do tyłu i zasłoniłem Cinie, która złapała mnie za tą zawiniętą rękę. Pewnie teraz chciała zabić tą dziewczynę co stwierdziłem po jej morderczej imię, ale chyb a po raz pierwszy w życiu wzięła pod uwagę moje zdanie i to co ja o tym sądzę.
-Po co przyszłaś ? – mruknąłem cicho. To brzmiało zupełnie tak jakbym w danej chwili się poddał i stracił całą siłę do walki. Niestety zdawałem sobie sprawę z mocy każdej Sigmy tutaj, a nie należałem tez do osób, które myślą, że mogą wszystko.


( Reladii ?)

Od Vanilli - C.D Heaven'a

Podniosłam się do pozycji siedzącej i zwiesiłam głowę. Tak potwornie bolała. Tak jakbym to ja wczoraj wypiła nie wiadomo ile, a przecież… tak nie było.  Dotknęłam zimną dłonią swojego czoła i przymknęłam oczy. Po chwili dało się również usłyszeć moje głośne westchnienie. Chyba nieco przesadziłam tymi słowami. Zraniłam go do tego stopnia że płakał, ale tak na dobra sprawę to… ja płacze przez niego ciągle.  Siedział tak przede mną i patrzył kiedy zacznę coś mówić i kiedy znowu go opieprzę. Jego zapłakane oczy …. To bolało również mnie, ale w inny sposób nie byłam w stanie uświadomić mu jak bardzo boli mnie fakt, iż tak ciągle się ode mnie odsuwa. Przeniosłam się na swoje kolana i uklęknęłam przed nim. Sięgnęłam jedną dłonią do jego twarzy przejechałam po jego czerwonym od łez policzku, a następnie wczepiłam małe palce w srebrne włosy.
-Już dobrze. Nie płacz. – szepnęłam spokojnie. Chciałam go jakoś uspokoić. Żeby przestał już płakać.  Mimo wszystko moje spokojne i pełne ciepła słowa sprawiły, że z jego zdziwionych oczu znów popłynęły słone krople.  Zbliżyłam się, w jednej chwili przyciągnęłam jego główkę do swojej piersi i przytuliłam. Przymknęłam oczy, by zaraz po tym zacząć go głaskać po głowie. Jak małego chłopca, ale przecież właśnie taki po części był, prawda ? Potrzebował miłości, którą chciałam mu dać. Po kilku minutach trwania w całkowitym bezruchu znów zakręciło mi się w głowie przez co poleciałam do tyłu. Mało brakowało a uderzyłabym o ramę łóżka, jednak Heaven w odpowiedniej chwili zdążył zareagować. Złapał mnie i pociągnął tak bym oparła się o jego tors.
-Od czego to ?
-Nie brałam leków. W dodatku to przez ciebie… - prychnęłam, ale gdy poczułam jak jego mięśnie znów się spinają… - To znaczy… przez to że się kłócimy. Martwię się o ciebie Heaven…. Mam już dość ciągłych kłótni. To mnie… wykończy… Przepraszam za to co powiedziałam… - szepnęłam cichutko i już za chwilę zamknęłam oczy. Zemdlałam…
[…]
Nie wiem ile byłam nieprzytomna, ale obudziłam się na swoim łóżku brzuchem do góry i z ogromnym bólem głowy.  Ciężko mi się oddychało , a co dopiero cokolwiek mówiło. Heaven siedział obok mnie, a gdy ujrzał się obudziłam odetchnął z wielką ulgą.
-Nie rób tak nigdy więcej ! Bałem się, że…. Że się nie obudzisz ! Na dodatek masz straszną gorączkę. Co ja mam robić. – skulił się zacisnął żeby z braku jakiegokolwiek doświadczenia w takich sprawach. Był bezradny i to go tak bardzo męczyło. Podniosłam rękę i dotknęłam delikatnie jego policzka. Ocknął się jakby na chwilę i spojrzał na mnie z pod lawiny srebrnych włosów.
-Spokojnie… nie denerwuj się już. – podniosłam się mimo ogromnego bólu i pocałowałam go w czółko. – Wezmę leki i wszystko będzie okey. – wymusiłam lekki uśmiech na swojej twarzy po czym wstałam z łóżka i chwiejnym krokiem zatoczyłam się do kuchni. Otworzyłam apteczkę i wyjęłam z niej malutkie tabletki. Połknęłam jedną z nich w tym samym czasie gdy Heaven stanął za mną. Odwróciłam się powolutku i oparłam głowę o jego tors. Był taki ciepły.
-Mogę się przytulić ? Z nadzieją, że mnie od siebie nie odtrącisz ? – zapytałam, ale ostatecznie nie czekając na jego odpowiedź wyciągnęłam ręce i lekko go objęłam. Wsunęłam łapki pod jego koszulkę i zaraz ułożyłam je na jego szerokich plecach. – Kocham te szerokie plecy.. twoje umięśnione ciało, ciemniejsza karnację, srebrne włosy…. – uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Teraz patrzył na mnie z taką troską. – I te czerwone, krwiste oczy. To, że jesteś taki czuły, to jak się za mną wstawiasz bez opamiętania i to jak na mnie patrzysz… ale w końcu musisz zrozumieć, że już nie jesteś dzieckiem, i musisz stać się mężczyzną. – kończąc zdanie uniosłam się na palcach i zmoknęłam go w policzek. Stał jak taki misiaczek po narkotykach. Bał się odezwać. Znowu. No, ale przejdzie mu z jakieś 10 minut. Odsunęłam się i podreptałam do salonu. Tabletka bardzo szybko zaczęła działać. To znaczy nie aż tak, ale nie chciałam go już więcej martwić. Otworzyłam szufladę i wyciągnęłam z niej zawiniętą w czerwony materiał katane.
-Co ty zamierzasz…
-Zabić cie… wiesz ? – prychnęłam rozwijając broń. Podałam mu ją do ręki, ale ten najwyraźniej nie wiedział co ma z tym zrobić. – Weź. Skoro nie umiesz się posługiwać taką bronią, to cie nauczę.
-Słucham !? Szybciej zrobię krzywdę sobie i tobie zamiast się nauczyć. – skrzywił się, a ja widząc to nieznacznie westchnęłam.
-Jak będziesz SŁUCHAŁ to nic się nikomu nie stanie. Po za tym jestem w gorszym stanie to może masz jakieś szanse…. – wyciągnęłam tym razem swojego Lunar’a i zerknęłam na przeciwnika. (Heaven tak bardzo mój przeciwnik)
-Ej ! Ja nigdy czymś takim nie walczyłem, tak więc nawet jeśli nie jesteś w formie to nie mam z tobą szans ! To takie nie fair..
-Oj przestań dam ci fory… wyobraź sobie, że jestem twoim wrogiem… Riuki’m…. Rick’iem……Haru ? – zachichotałam widząc narastając w jego ciele złość. Zacisnął rączkę na końcu katany i lekko uniósł ją do góry. – Tylko wiesz, że masz atakować ostrą stroną ? Żeby cie nie skrzywdzić ja będę atakowała tępą. – Wystawiłam broń w przód i podstawiłam Heaven’owi do gardła. – No dawaj. Tylko uważaj co robisz bo naprawdę sobie krzywdę zrobisz. Po za tym to Katana Chiyo więc jej nie zniszcz.


( Heaven ? Walka na śmierć i życie… xD)

[QS Team 1] Od Rick'a - C.D Takako

Rick zerknął tylko na chwilę na dziewczynę z ikrą i zaśmiał się cicho pod nosem. Trochę się zagalopowała.
- Łamanie ci kości nazywasz zabawą?- mruknął, zamyślając się.- Jesteś nazbyt pewna siebie, to nie jest byle jaki robot, którego zatrzyma się za pomocą wiadra wody. Trzeba dobrze przemyśleć każdy ruch. Myślę, że jako robot tak czy inaczej musi mieć wbudowany pewien system przez, który powtarza niektóre ruchy… przynajmniej mam taką nadzieję- skrzyżował ręce na piersi. Chyba pierwszy raz od dawna udawało mu się być mniej aspołecznym niż zwykle. Może w jego głowie nadal gdzieś szumiało wielkie przemówienie Stein’a? W końcu jak nie będą zgranym zespołem nic nie dadzą jakieś potężne umiejętności.
- W pewnym stopniu pewnie masz rację, jednak Omicron’y uczą się na błędach, posiadają dużo człowieczych cech, zwłaszcza Ace- szybko rozprostował Stein. Ten skurczybyk zawsze miał rację, było to irytujące, ale i bardzo za razem dość pomocne.
- Posiadają nadajniki prawda? Nie powinno być problemu ze znalezieniem czegoś, co robi rozpie*dol na pół ośrodka- spytał Set patrząc to na Stein’a to na Rene. Obydwoje byli najbardziej doinformowani jeśli chodzi o Ace’a. Skinęli głowami. Naprawdę żałuje się, że nie można rozwalić czegoś takiego, tylko można to unieruchomić lub spróbować wyłączyć, co tym bardziej nie jest łatwe- naukowcy utrudniają tylko życie- ta myśl przebiegła mu przez głowę i równie szybko zniknęła, co się pojawiła.
- Musimy ustalić jakiś plan- do uszu Rick’a dobiegł stanowczy głos Rene. Oczywiście, nie mogli wyjść bez żadnego planu.
- Czyli nie ma działania na spontan?- niebieskooki zrobił teatralną minę w stylu: „ Obraziłeś moich wielkich przodków >:”, choć przed chwilą sam mówił, że trzeba przemyśleć co się zrobi. Inaczej idzie się na pewną śmierć, ale cóż… Zaczęli ustalać wielki i niezawodny plan. Dobrze mieć geniuszy w zespole i mistrzów planowania. Ma to też wady, ponieważ każdy ma inną strategię i inny każdy proponował inny sposób na Omicron’a
* Po dwóch godzinach kłótni i latających talerzy *
Ace pustoszył ośrodek w południowo-wschodniej części. Team w końcu znalazł złoty środek i udało im się ustalić plan. Obecnie Rick siedział na jednym z dachów obserwując Nie wyglądał strasznie, raczej… sympatycznie. Jak taka zabawka dla dzieci. Misio, który chce ci wypruć flaki, albo zrobić z ciebie żyrafę, ciągnąc cię za głowę wyrywając kręgosłup.
- A myślałem, że to ja jestem od tego by robić burdel… - przeskoczył przez barierkę i zszedł z budynku.
Reszta już była na ziemi. Szatyn chcąc, nie chcąc miał odwracać uwagę wraz z Takako. Wiedział, że po spotkaniu z Omicron’em zostanie mu przynajmniej złamana ręka, albo rozbita głowa, oczywiście przy odrobinie szczęścia.
< Mój kochany team ’e? :v >

wtorek, 28 lipca 2015

[QS Team 1]Od Takako - C.D Levi'a

Szczerze, już od dawna wiedziałam, że w Rimear dzieje się coś niepokojącego. Nie raz wybrałam się nawet na przeszpiegi do ''starego znajomego'' Hawkinsa, który przyszpilił mnie do tego ośrodka. Pewnie teraz ktoś by się zastanawiał jakąż to ''specjalną strategię'' musiałam oplanować, by nie zostać wyrzucona za drzwi. Otóż nie było w tym niczego trudnego jak można by podejrzewać. Zamiast szczególnie zająć się ochroną wszyscy stamtąd byli tak zajęci wywoływaniem kolejnych niepotrzebnych dyskusji, że nawet nie zauważyli jak niepostrzeżenie weszłam im w paradę stając dosłownie tuż obok nosa. Takim to ''cudem'' zdobyłam potrzebne mi informacje i to w najprostszy możliwy sposób. Osobiście uważam, że cała ta sytuacja to czysta ironia losu. Biedactwa, zawsze coś musi pójść nie po myśli naszych szacownych doktorków, czyż nie? Nawet przed chwilą, siedząc razem z byłym naukowcem aka arcaną oraz resztą teamu nie bardzo zdziwiłam się na nowe wieści. Dało mi to jeszcze bardziej do myślenia co więcej świadomie pozwoliłam ujść informacji, że starzec wie o naszych umiejętnościach tyle co my sami. W końcu nie rzadko zdarza się spotkać, a co dopiero mając możliwość zlikwidowania mechanicznej arcany na poziomie dziesiątym, której każdy najmniejszy ruch może wywołać implozję wielkości połowy stanu. Oh, przepraszam. Zdaniem naukowców mamy ją tylko ''unieszkodliwić'', co dla mnie znaczy tyle samo co rozwalić. Nie sądzę, żeby po tym ''małym'' wypadku władza ośrodka zgodziła się na dalsze testowanie omicronów. Chyba, że ma w planach zrównanie całego Rimear z ziemią oraz wszystkiego co znajduje się dookoła niego wliczając w to ogromny spadek ludności. W końcu nie będziemy sprzątać po nich drugi raz niezależnie czy im się to spodoba czy nie i chyba wszystkie arcany zechcą przyznać mi w tej kwestii rację.
Idąc śnieżnobiałym korytarzem niedaleko Rene kątem oka dostrzegłam Stein`a. Jak na mój gust, coś jest z nim nie tak. Myślę, że nie raz trzeba będzie go przypilnować, by nie robił niczego na własną rękę, do czego moim zdaniem jest jak najbardziej zdolny. No cóż, nie na mojej zmianie. Teraz jednak przede wszystkim trzeba się będzie zastanowić nad przydzieleniem cyborga do każdego teamu. Przede wszystkim więc, aby udało nam się pokonać wszystkie trzy najlepszym rozwiązaniem będzie odpowiedni dobór umiejętności względem tego mechanicznego ustrojstwa. Demoniczny kapitan Rene, szalone umiejętności doktorka i całej reszty, wszystko to idealnie ze sobą współgra, więc sama nie mogłabym podjąć naocznej decyzji bez możliwości ocenienia pozostałych Teamów. Nagle z rozmyśleń wyrwały mnie rozmowy dobiegające zza drzwi na przeciwko. Jak podejrzewałam, czekały tam na nas team drugi i trzeci, we własnej osobie. Jak tylko weszliśmy do sali wszyscy jak na rozkaz umilkli zwracając głowy w naszą stronę. Mruknęłam coś w powitaniu, po czym ruszyłam za naszym ''panem kapitanem''. Rozmowa okazała się być długa i zacięta. Choć większość przemilczałam dokładniej analizując informacje może z parę razy wtrąciłam dłuższą jak na mój typ gadkę co pomogło szybciej zakończyć dyskusje.
- A więc Ace. - mruknęłam jakby sama do siebie, kiedy zostaliśmy już sami
Połowa teamu zwróciła na mnie uwagę, ale nie podniosłam na nich wzroku. Dobra, pora wystawić wszystko na jedną kartę i zacząć długą naradę.
Podniosłam zacięty wzrok na twarze pozostałych.
- Czas zacząć zabawę.

< Teamie? >
Layout by Hope