piątek, 31 lipca 2015

[QS Team 1] Od Stein'a - C.D Ace'a

Rene machnął mi na znak, abym już dał sobie spokój i zleciał na dół. Byłem zdziwiony tym jak szybko zdobył przydatne informacje. Nie zastanawiając się nad tym dłużej wylądowałem na dachu zaraz obok Rene i Levi'a. Spojrzałem tam gdzie ostatnim razem widziałem nasze " przynęty ":

-Gdzie oni są? - spytałem niepewnie.

-Odciągają go gdzieś, ale świetnie sobie radzą. - zapewnił Rene. Skrzywiłem się na tą odpowiedź. To przecież nie są ćwiczenia! Tu liczy się każda decyzja. Jeden zły ruch i już ktoś z nas zginie. W całej okolicy słychać było tego mutanta... charczał jakby miał coś nie tak z rurą wydechową no, ale... czego się spodziewać po takim niewypale. Mruknąłem coś pod nosem i obserwowałem otoczenie dookoła. Mało wiedziałem... cholernie mało wiedziałem o tym ustrojstwie. Żadnych słabych punktów czy chociażby odniesień, z których możnaby wywnioskować słabości. Nie chciałem tego nikomu mówić, ale... byłem bezsilny w tej sytuacji tak samo jak w innych. Nadawałem się tylko do biadolenia o równaniach czy reakcjach ludzkiego organizmu na różne bodźce. Tak poza tym... byłem bezużyteczny. To przecież maszyna, która no... jest mechanizmem, a na dodatek myśli, mówi i może wybuchnąć kiedy chce. Ba, może sprowadzić wybuch tam gdzie chce, a wybuch równa się śmierć łamane na trwałe kalectwo. Ta sztuczna inteligencja jest w stanie wyciągać wnioski z pewnych rzeczy i na dodatek planować. Nie wiadomo czy też nie przewidywać, więc mieliśmy szansę jak żółw przy zającu. Znikomą. Teraz żałowałem, że się porwaliśmy na tego cholernika. Cóż... skoro się powiedziało A to trzeba też powiedzieć B:

-Dobra... co wiemy na jego temat? - zapytałem Rene.

-No to tak... gdzieniegdzie jest pełno wystających kabli. Za uszami, przy nogawkach, karku i nadgarstkach. Jego słabymi punktami może być klatka piersiowa i kark. Widać na pierwszy rzut oka, że już próbowali się z nim rozprawiać. Ma pełno rys, zadrapań i uszkodzeń, ale nigdzie ani śladu jakiegoś miejsca gdzie ewentualnie mógłby być panel sterowania. - westchnął. No to pierwszy plan już spalił na panewce. Jak chcieliśmy majstrować przy kablach to mogliśmy go jedynie wyłączyć, a za to by nam się dostało od naukowców. Patrzyłem w jeden punkt, mrużąc oczy:

-Za cicho. Idzie za łatwo. Coś będzie źle. - powiedziałem chyba nawet nie świadomie. Mężczyźni spojrzeli na mnie, krzywiąc się.

-Chcesz żebyśmy mieli trudno? Przecież skoro idzie dobrze to co w tym złego? - zapytał oburzony Rene. Jak oni nic nie rozumieli. Złapałem się za głowę:

-To sztuczna inteligencja, która myśli, mówi, planuje, wyciąga wnioski, a na dodatek jest żywą bombą. Co jeszcze... hmm... jest opancerzona i wściekła. To po prostu nie normalne, żeby wszystko było tak ciche i spokojne. - stwierdziłem już na granicy złości, kiedy nagle ziemia zatrzęsła się pod naszymi stopami. Nagle budynek zawalił się, a my razem z nim. Przysypały mnie resztki gruzu i konstrukcji dachu, ale jako iż byliśmy na samej górze mogliśmy się łatwo wydostać spod ruin... przynajmniej ja. Kopnąłem wściekle jakąś balę, która najbardziej mi przeszkadzała i próbowałem jakoś przecisnąć głowę, która znalazła się miedzy dwoma glazami. Po długich próbach udało mi się wyciągnąć łeb jak sklep ze szpon okrutnych kamieni. Otrzepałem się z nadmiaru kurzu, wypatrując Rene i Levi'a. Zobaczyłem tylko dwa miejsca unoszące się nieznacznie. Podbiegłem do jednego z nich starając się jakoś odkopać osobę będącą pod stertą gruzu i desek. Okazał się nim być Levi i... był cholernie wściekły:

-Wiem... to było złe, ale co poradzić. Ace najwyraźniej nie ma za grosz kultury. - zażartowałem.

-Pobrudziłem się. - mruknął. Zdziwiłem się na takie " wyznanie ", ale stwierdziłem, że każdy ma swoje dziwactwa i trzeba je jakoś uszanować. Opuściłem mężczyznę podchodząc do drugiego unoszącego się punktu. Ku mojemu zdziwieniu Levi też przyszedł i jakoś pomagał odkopać Rene. Po tych czynnościach jedyne z czym się spotkaliśmy to tyłek chłopaka, krzyczącego:

-Utknąłem... wyciągnijcie mnie! - nie mogłem po prostu się nie śmiać. Po chwili śmiania się pod nosem po prostu wybuchłem ku złości Rene:

-Stein... jak się tylko stąd wydostanę to skopię ci tyłek, rozumiesz?! - co ja mogłem poradzić? To było tak śmieszne zrządzenie losu, że nie dałem rady pozostawić tego bez komentarza w formie śmiechu, ale i tak najlepsza była złość Rene.

-Ty go odkop. - zwróciłem się do Levi'a śmiejąc się – Ja nie dam rady. - odszedłem nieco od miejsca ciągle śmiejąc się pod nosem. Nagle moim oczom ukazała się postać z króliczymi uszami. Stała parę metrów tuż przede mną wpatrując się we mnie nienawistnym wzrokiem. Stałem tak bez ruchu, aby go nie prowokować:

-Chłopaki... - powiedziałem nieco przyciszonym głosem -... pospieszcie się i uciekajcie! - wrzasnąłem używając jednej ze swoich mocy, by stać się niewidocznym. Po gruzach snuł się tylko mój przerażający cień. Przyłożyłem potworowi falą mojej duszy co o dziwo... dało jakiś skutek, ale na pewno nie taki jaki dałby on na zwykłej Arcanie. Ace zachwiał się nieco, ale zaraz zaczął mnie atakować. Na początku mozolnie szedł mu atak, ale po chwili zorientował się jak mniej więcej działam. Kiedy chciałem ponownie zaatakować go falą duszy, ten zrobił unik i pchnął mnie na resztki ściany:

-Chcesz zginąć pierwszy? Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - zaśmiał się szyderczo chcąc przyłożyć mi w twarz. W porę jednak przesunąłem głowę w prawo i złapałem się jego ręki. Wywołałem spięcie w jego łokciu, na które bardzo czule zareagował cofając ręke za siebie. Zdążyłem przekoziołkować się za niego, ale to i tak nie dało mi za wiele czasu. Ace atakował bez wytchnienia... nie męczył się, a ja tak. Coraz trudniej było mi go blokować. Z czasem zaczął zadrapywać mnie w różnych miejscach tepymi kantami swojej zbroi. Cała moja twarz i ręce były podrapane przed części jego stalowego pancerza. Niewiarygodnie mi to przeszkadzało tym bardziej, że toksyczny dym zaczął wnikać w moje rany wywołując poparzenia. Brakowało mi już tchu i zacząłem już trochę odpływać z tego bólu. W pewnym momencie straciłem czujność. Ace przyłożył mi z całej siły w kolano. Ugiąłem się przed nim. Myślałem, że moja noga zaraz eksploduje. Omicron zaczął bawić się moim poczuciem honoru:

-O! Tak szybko padasz przede mną na kolana. No dalej! Proś o łaskę! - rozkazał. Nie wiem co się ze mną stało, ale w błyskawicznym tępie Kishin zadziałał. Wdarł się do mojego ciała. Widziałem tylko co się dzieje, ale nie mogłem nic zrobić. Moja Arcana zaczęła szaleńczo napierać na Omicrona ciągle atakując go moimi falami duszy. Nie wiem jak to robił, że to teraz Ace bronił się coraz trudniej. W końcu uszkodził go w jakiś słaby punkt. Widząc chwilowe rozkojarzenie przyłożył mu z całej siły w twarz, odrzucając go gdzieś w gruzy. Tym samym bardzo zranił mnie w rękę. Czułem tylko rozchodzący się po moim ciele ból i zmęczenie. Jedyne co mnie cieszyło to pewność, że Rick i Takako żyją. Ace wspomniał " Chcesz zginąć pierwszy? ". Przynajmniej to było dobre. Po chwili moja dusza na powrót znalazła się w moim ciele. Nie namyślając się dłużej pobiegłem przed siebie... gdziekolwiek byle by daleko. Jeszcze chwila i bym tam zginął, a na dodatek... byłem poważnie ranny. Teraz tego nie czułem... zbyt się bałem, by cokolwiek czuć. Nie wiedziałem, dlaczego moja Arcana opuściła mnie skoro mogła mną łatwo zawładnąć i pozabijąć wszystkich wkoło. Martwiło mnie to bardziej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Odbiegłem parę metrów starając się jakoś uspokoić, gdy po chwili upadłem z wielkim bólem w kolanie. Mruknąłem coś wściekle próbując podczołgać się pod pierwszą lepszą ścianę. Schowałem się za jakimiś gruzami próbując jakoś dojść do pełni rozumu. Resztkami sił, których nie pozostało mi wiele ukryłem widok swojej duszy, gdyby ten potwór jednak miał możliwość widzenia dusz. Drżącym rękami sięgnąłem do kieszeni wyciągając z niej pepierosa i zapalniczkę ( magiczne kieszenie, z których nigdy nic nie wypada :v ). Klnąłem pod nosem nie mogąc zapalić z powodu drżących rąk. W końcu mi się jakoś udało. Spokój powoli wracał. Nie wiedziałem co się dzieje z resztą. Miałem nadzieję, że żyją i nic im nie jest. Wystarczy, że już ja jestem ranny. Nie mogłem teraz pozwolić na to, abym stał się bezużyteczny. Postanowiłem robić coś żeby usłyszeli mnie, gdyby byli w pobliżu. Zacząłem cicho nucić coś pod nosem... sam nawet nie wiem co. Jakąś melodię, którą od jakiegoś czasu miałem w głowie. Przy okazji umilałem sobie tym czas, któremu towarzyszył ból. Starałem się nie myśleć o tym, co się stało. Najważniejsze było wrócić do trzeźwości umysłu. Postanowiłem coś ze sobą zrobić... opatrzyć rany czy coś. Przecież nie pozwolę na to, aby mój team zobaczył mnie w takim stanie. Odruchowo sięgnąłem w bok po torbę, która teraz była w opłakanym stanie. Na szczęście nie straciła żadnej zawartości. Wyciągnąłem leki przeciwbólowe, opatrunki i jakiś odkażacz. Na szczęście wziąłem najsilniejsze leki jakie miałem w swoim zapasie i już po chwili czułem przyjemną ulgą... można powiedzieć, że nawet otumanienie, ale w moim stanie był to raczej spokój. Zacząłem po trochu opatrywać swoje ręce, którymi teraz mógłby się pochwalić nie jeden emo. Zupełnie skupiłem się na tym co robię... odrzuciłem myśli związane z misją. Trzeba było się na razie doprowadzić do porządku.



( Ace? Kochany Team'ie :3 ? Troszku się rozpisałam :v Shy kazał na żywioł i jest na żywioł XD )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope