poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Od Rosie - C.D Misaki [Pojedynki]

Patrzyłyśmy na siebie tak jeszcze chwilę ze strachem w oczach. I co my mamy teraz zrobić? Nie byłabym w stanie poranić Misaki, przecież uratowałam jej życie. Po chwili naukowiec pomachał głową z niedowierzaniem, po czym zbliżył się do nas. Dziewczyna schowała się za mną z nieufnością w oczach. Uspokoiłam ją trochę i przyjrzałam się mężczyźnie niskiego wzrostu, gdy wtem zza drzwi wyszedł chyba jego kolega. Rozdzielili nas i zaprowadzili z powrotem do pomieszczeń. Usiadłam na jakimś blacie machając nóżkami nad ziemią. Byłam okropnie przerażona. Tyle wszystkie kłębiące się myśli w mojej głowie. Po dłuższej chwili jakaś kobieta w fartuchu weszła do pomieszczenia. Krzątała się przy probówkach i mikroskopach, po czym wyjęła z szafki zestaw do robienia zastrzyków, a w tym strzykawkę z ogromną igłą. Przywykłam już w sumie do takich rzeczy i nie specjalnie mnie to przerażało. Jedyne co było w tym straszne, że chcą mi to podać teraz, przed pojedynkiem. Usiadłam grzecznie czekając co zrobi. Nabrała pół strzykawki roztworu z jakiejś probówki. Ciecz była przezroczysta i dosyć gęsta. Coś nowego. Zawsze dostawałam jakieś czerwone albo niebieskie substancje. Odwróciła się w moją stronę trzymając w dłoni zastrzyk. Spojrzałam na nią z wyraźnym zaciekawieniem.
- Połóż się - powiedziała spokojnie, lecz dosyć chłodnym tonem
- Co to jest? - zapytałam z ciekawością grzecznie kładąc się na blacie
Zanim mi odpowiedziała do pomieszczenia weszła jeszcze dwójka osób. Przypięli mnie do stołu skurzanymi pasami i czymś metalowym tak żebym się nie ruszała. Jedno z nich sięgnęło po opaskę na oczy, a drugi po jakąś maskę. Nie zdążyli mnie nawet tym dotknąć, gdy gwałtownie się szarpnęłam lekko raniąc sobie skórę na nadgarstkach. Odwróciłam twarz w stronę kobity z tą substancją.
- Co to mi zrobi? - zapytałam z przerażeniem i łzami w oczach
- To nic złego. Przywróci Ci twoje prawdziwe wspomnienia i zneutralizuje wszystkie leki jakich na tobie użyto - odparła zbliżając się do mnie
Grzecznie położyłam się na blacie, a Ci zakryli mi oczy, a następnie twarz. Ale jak to moje „prawdziwe wspomnienia”?... Czyli to co mi dotąd opowiadano to nie prawda?...
- Poczujesz tylko lekkie ukłucie - powiedziała stanowczo, po czym wbiła mi igłę
Przymknęłam na chwilę oczy, gdy usłyszałam cichy szept z osób które jej pomagały.
- Ile to trwa? - zapytał najciszej jak mógł przechodząc na drugą stronę stołu
- Do końca pojedynku, jak nie krócej - zapewniła, ale ostatnie słowa ledwo usłyszałam
Coś dziwnego ogarniało moje całe ciało. Czułam napływ siły, energii. Chęci zemsty i morderstwa. Co mi się dzieje?! Po krótkiej chwili przestałam nad sobą panować. Zaczęłam rzucać się ile wlezie by tylko się uwolnić. Obydwoje mnie przytrzymywali, a w tym czasie jedna z nich odchyliła lekko maskę i zdjęła mi opaskę z oczu. Widziałam wszystko na czerwono. Jakby przez pryzmat krwistej poświaty.
- Uspokój się na chwilę. Przeniesiemy Cię na arenę i tam sobie powalczysz jak tylko zechcesz dobrze? - poprosiła spoglądając mi w oczy
Przestałam się szamotać i pokiwałam posłusznie głową. Odpięli mnie od stołu, ale nie zdjęli maski. Obiecali, że zrobią to dopiero jak będę na arenie. Dwójka mężczyzn, która przed chwilą weszła do pomieszczenia chwyciła mnie i podniosła lekko. Rozumiejąc ten gest jak więzień idący na skazanie szłam przed siebie trzymana przez nich. Wszyscy na korytarzu schodzili nam z drogi. Czułam taką… chorą satysfakcję. Bali się mnie i to wprawiało mnie w dobry nastrój. Po chwili znaleźliśmy się u wejścia Areny. Puścili mnie, a gdy grzecznie się odwróciłam odpięli stalową maskę i wskazali na stojącą po drugiej stronie areny dziewczynę. Kojarzyłam ją jakoś, ale aktualne odczucia strasznie tłumiły moje dawne uczucia i pamięć. Na mojej bladej twarzyczce wymalował się piękny uśmiech przeszywający duszę na wskroś. Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy to zobaczyła, ale mimo wszystko podeszła. Przyjrzałam jej się z zaciekawieniem lekko przekrzywiając głowę na bok. Wyobraziłam ją sobie bez głowy. Wyglądała… nawet lepiej niż z nią. Uśmiechnęłam się na tą myśl na chwilę odpływając. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero dotyk osoby. Położyła delikatnie swoją drobną dłoń na moim ramieniu.
- Rosie wszystko dobrze? - zapytała przerażona, a ja zaczęłam krążyć wokół niej
- Jak najbardziej… Wszystko jest w idealnym porządku - ostatnie słowo wykrzyknęłam podnosząc ręce ku górze
Zaraz za mną z ziemi wyrosły dwa ogromno korzenie przesycone kolcami i czarno-zieloną mazią. Przypominały wielkie szpony jak z koszmaru dziecka, które bez wiedzy rodziców zrobiło sobie maraton filmowy o północy. Powoli traciłam panowanie nad sobą… chociaż nie. Straciłam je już dawno temu. Teraz liczyła się tylko walka. Cisnęłam ręce przed siebie co chwilę przeskakując na boki i nie pozwalając się jej dotknąć. Próbowała się skupić i skierować swoją moc na mnie, ale za szybko się przemieszczałam w dodatku co chwilę ja raniąc. Rany nawet od draśnięcia były jakieś głębsze niż u normalnych ludzi… dziwne. Ale w sumie lepiej dla mnie. Zadawałam jej pojedyncze ciosy przerywając je falami szybkich ruchów. Kolce silnie raniły jej ciało. Po chwili dziewczyna upadła na ziemię chwytając się na poranione uda, brzuch i plecy. Wyglądała uroczo. Cała zakrwawiona i w kilku centymetrowych ranach. Nie było szans by od tego umarła, ale powrót do zdrowia zajmie więcej czasu. Opuściłam korzenie z powrotem do ziemi i uniosłam ręce w geście zwycięstwa. Kątem oka zauważyłam jak dziewczyna coś kombinuje. Wystawiła lekko dłoń w moją stronę i zaczęła nią coś kręcić. Nagle poczułam przeraźliwy ból głowy. Okropny, jakby ktoś stopił mi mózg. Upadłam na kolana chwytając się za głowę i o mało nie wyrywając sobie włosów. Mimo iż ból był nie do wytrzymania, po chwili zaczął słabnąć. Dziewczyna z trudem utrzymywała otwarte oczy i coraz bardziej opadała z sił. Czyżby miała zaraz zemdleć? Zobaczymy. Ból stawał się coraz słabszy, a po chwili mogłam już wstać z ziemi. Oddaliłam się od niej kilka kroków. Podniosłam raz jeszcze korzeń, lecz tym razem był normalny. Chwycił dziewczynę i podniósł ją nad ziemię zadzierając jej głowę w stronę nieba. Utrwaliłam roślinę, ale nagle poczułam się gorzej. Wszystkie uczucia i pamięć wracały… Było mi słabo… Starałam się ustać na nogach, ale było to niezmiernie trudne. Nie miałam żadnych obrażeń, ale te leki… Zaraz poczuje się lepiej… Ostatnie co zobaczyłam to jak naukowcy mnie podnoszą i przytrzymują, a ja dostaję jakiś lek na „przywrócenie do normalnego stanu” z tego co zrozumiałam z ust kobiety.
(Misaki? Jak tam się czujesz?)

Od Heaven`a - C.D Cinii [Pojedynki]

  Po raz kolejny spojrzałem na dziewczynę zdenerwowany, moje oczy wypełnione odrobiną pogardy wpatrywały się w jej różowe tęczówki. Uniosłem wzrok na wysokość pięknego, okazałego ostrza którego Cinia oburącz dzierżyła w swoich drobnych dłoniach. Szybko rozejrzałem się dookoła: otaczał nas jedynie suchy piach i tłumy ludzi wiwatujących imiona znajdujących się na Arenie Project'ów. Uśmiechnąłem się łobuzowato w stronę blondynki, wykonując coś w rodzaju ukłonu.
- Dziewczęta mają pierszeństwo. - rzekłem po chwili milczenia, równocześnie znowu przyjmując pozycję wyprostowaną.
- Daruj sobie. - westchnęła, na chwilę przymykając oczy. - Nie udawaj teraz dobrze wychowanego chłopca.
- Cóż... starałem się być miły. Przecież nie musimy być dla siebie wredni.
Kończąc zdanie, dotknąłem rozciętego nosa, zdobionego przez krwistoczerwoną szramę, biegnącą praktycznie do lewego policzka. Świetnie dopiełniała się z wielgachną blizną.
- Jak sobie tam chcesz. Nie zamierzam być dzisiaj szczególnie delikatna ani pobłażliwa. - to powiedziawszy, przygotowała się do wykonania ciosu.
Rozłożyłem ramiona na boki i zamknąłem oczęta: wyglądałem, jakbym czekał na ostrzał z pistoletu, oddając życie za najlepszego przyjaciela. Kiedy tylko usłyszałem jej ciężkie stąpie, mocno amortyzowane przez złoty piasek, od razu uniosłem powieki i wykonałem błyskawiczny unik, gdy ta zaatakowała. Teraz, będąc jeszcze w pełni świadomym tego co robię, nie uśmiechało mi się spuszczać baty dziewczynce o prawie pół metra ode mnie niższej, ale cóż... Na razie postanowiłem się trochę rozkręcić, traktowałem to bardziej jak zabawę - na prawdziwy pojedynek przyjdzie czas później. Starałem się unikać wszystkie jej ciosy, chociaż skubana była naprawdę szybka. W momencie kiedy nie zdążyłem, ostrze jej masywnego miecza rozcięło skórę mojego ramienia, pomimo, że ledwo co metal zdołał ją musnąć. Dopiero teraz walkę uznałem za rozpoczętą. Zatrzymałem się na sekundę, nabierając w płuca porządny haust powietrza. Przypomniałem sobie o małym nożu, który udało mi się wykraść z jednego z magazynów w bronią podczas tego całego zamieszania. Ukryty pod materiałem czarnej koszulki, czekał na swoją kolej, aby zostać użytym w niespodziewanym dla każdego momencie. Cinia zamachnęła się raz jeszcze, przez co o mało nie straciłem ręki.
- Ey ey ey... nie rozpędziłaś się za bardzo, Księżniczko!? - zapytałem dociskając do piersi cudownie ocaloną kończynę.
- Nie. - rzuciła chłodno. - Dopiero się rozkręcam.
Jej piękne, długie blond włosy niesamowicie dotkliwie przypominały mi o Vanilli, nie mogłem skupić się na walce. Dostawałem baty od dziewczynki srebrnowłosego chłopaka, przez którego moja drużyna przegrała Grupową Bitwę. Nie powinno tak być. Wtedy jak na zawołanie, pośród tysiąca innych głosów, wydawało mi się, że słyszę ten jeden, nawołujący mnie po imieniu. Spojrzałem w stronę trybun ulokowanych po stronie wyjścia, wysuniętych najbardziej naprzód. Ujrzałem tam wszystkie Sigmy, w tym owe bliźniaczki. Zadarłem głowę jeszcze bardziej do góry, uparcie wpatrując się w dziewczę ubrane w błękitną suknię, nieznacznie poruszaną przez lekko powiewający wiatr. Wpatrywała się we mnie, ale jej twarz nie wyrażała większych emocji. Dopiero kiedy gestami kazała mi popatrzeć przed siebie, zorientowałem się, że kompletnie zapomniałem o swoim przeciwniku. Gdybym w tamtej chwili się nie schylił zapewne zostałbym pozbawiony głowy jednym, szybkim ruchem. Niespodziewany atak powrotny pozostawił na moim policzku głębokie rozcięcie. Dosyć tego! Czerwoną od krwi dłonią przytrzymałem rękę dziewczyny, podcinając ją z szybkością jadowitego węża. Pacifica runęła na ziemię prosto na plecy przez co straciła oddech na krótką chwilę. Jeszcze tylko trochę... traciłem panowanie nad własnymi ruchami. Docierały do mnie jedynie pojedyńcze bodźce z zewnątrz, dźwięki zdawały się być słyszane jakby ktoś przyciszył cały świat jednym przyciskiem. Zacisnąłem zęby, wyszczerzając się w szyderczym uśmiechu, któremu towarzyszy z lekka psychopatyczny chichot. Uniosłem przeciwniczkę z ziemi (wcale nie była taka ciężka), zastanawiając się, co mogę jej teraz zrobić.
- Wybieraj co mam wykręcić Ci najpierw: rączkę czy nóżkę? A może kark? - zaśmiałem się raz jeszcze, po czym wyrwałem jej broń z ręki i upuściłem spowrotem na piach. Wymierzyłem z nią czymś, co przedtem ją przede mną chroniło. - I co teraz, dziewczynko? - przystawiłem jej zimną stal prosto do gardła.
Wystarczył jeden ruch, ale będąc pod wpływem swej najsilniejszej umiejętności wcale nie zdawałem sobie sprawy z tego, iż mogę ją zabić.
Wybałuszyłem szkarłatne oczęta, widząc jak w jej rączkach pojawiła się nowa broń, nieco mniejsza ale za to dużo lżejsza od poprzedniej. Cinia szybkim ruchem odpychnęła mnie, po czym podniosła się i rozcięła skórę na swoim przedramieniu. Jej różowe tęczówki przybrały barwę moich, zaczęły wręcz świecić intensywną czerwienią. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej na ten widok - teraz to dopiero będzie zabawa. Purpurowy nektar ściekał malutkim strumyczkiem po jej bladej skórze, jednocześnie brudząc piękną sukienkę. Oboje byliśmy gotowi do dalszej walki, nawet nie wiem kiedy ostrza obu broni zaczęły dźwięczeć głucho, zderzając się za sobą i wywołując przy tym okazałą falę iskier. Nawet będąc w totalnej furii zdołałem zauważyć ten wiele znaczący szczegół: ataki Pacifici były zdecydowanie silniejsze oraz szybsze, ale były głównie nastawione na to, aby jak najdotkliwiej zranić przeciwnika, a nie go zmęczyć. Na działałem właśnie na tej drugiej zasadzie, starając się by wykonała jak najwięcej ruchów w jak najkrótszym czasie. Chciałem, żeby się po prostu zmęczyła i później nie miała siły na obronę. Zamierzałem poczekać jeszcze trochę.

<Cinia?>

Od Inoue - Do Hasacza

Promyki słońca leniwie wędrowały po pokoju dziewczyny. Raziły ją w oczy, zmuszając do porzucenia miękkiego łóżka. Inoue po raz pierwszy od bardzo dawna nie miała żadnego koszmaru, a co za tym szło- nareszcie się wyspała. Jak każdego ranka, stanęła przy oknie. Obserwowała ludzi tłoczących się w parku. Falka jeszcze nie wyszła poza teren budynku. Bała się spotkania z innymi ludźmi i uwag na temat jej wyglądu czy zachowania. Dziewczyna wolała samotności. Widok bujnej roślinności wywołał u niej silne uczucie żalu i tęsknoty. Już dawno nie widziała żadnych kwiatów, bez tego dodatku włosy Inoue wydawały jej się jakieś takie puste... Właściwie, to czemu niby nie mogłaby trochę pospacerować? Na pewno jej to nie zaszkodzi. Ubrała się znacznie cieplej niż zazwyczaj. Jeansy, T-shirt i bluza nie były jej standardowym strojem. Przeczesała niesforne blond kosmyki, po czym związała je w wysoki kucyk. Taka fryzura również nie była w jej stylu... Dziewczyna opuściła apartament. Chwilę błądziła po korytarzach, szukając wyjścia z budynku, aż w końcu spotkała kobietę w podeszłym wieku, która wskazała jej prawidłową drogę. Zapewne pracowała tam jako sprzątaczka, bo na naukowca nie wyglądała... Przy okazji staruszka uświadomiła Inoue, że jest piekielnie chuda i powinna coś zjeść. Bladolica grzecznie pokiwała głową, podziękowała, po czym oddaliła się pośpiesznie. Jak zwykle nie miała ochoty na żaden posiłek... Automatyczne drzwi otworzyły się szeroko. Dziewczyna westchnęła zadowolona. Od dłuższego czasu nie oddychała świeżym powietrzem. Spacerowała po parku, bacznie obserwując tamtejszą przyrodę. Drzewa, krzewy i... kwiaty! Inoue pośpiesznie podbiegła do krzewu białych róż, zerwała jedną z nich i wpięła w swoje włosy. Od razu poczuła się lepiej. Po chwili kucnęła, przyglądając się z uśmiechem orchideą, gęsto zarastającym ziemię. Schyliła się i powąchała ich delikatne płatki. Nie przejmowała się tym, że ludzie patrzą na nią jak na idiotkę... Przesunęła dłonią po kwiatach i aż odskoczyła przerażona. Między orchideami czaił się białowłosy chłopak z wielkimi ślepiami, wpatrującymi się prosto w twarz Inoue. Dziewczyna zarumieniła się i zakryła oczy dłońmi, bynajmniej nie z powodu zainteresowania ze strony białowłosego. Ów nieznajomy był... nagi. I najwidoczniej wcale go to nie krępowało. Zupełnie niespodziewanie skoczył na zdezorientowaną bladolicą i przygniótł ją do ziemi. Dziewczyna miała ochotę zacząć krzyczeć, ale z jej garda wydobywało się jedynie ciche piszczenie. Czując nagą skórę białowłosego, zarumieniła się jeszcze bardziej. Zaraz, zaraz... Czyżby to był gwałt?! Nie, to niemożliwe... Obcy wyglądał na radosnego i pełnego energii. Wystawił język i dyszał. Zachowywał się jak...pies? W dodatku wcale się do niej nie dobierał, patrzył na nią swoimi uroczymi oczyma, jakby na coś czekając...
<Hasagi? Nie martw się mój Hasaczu, Falka Cię odzieje. >
Layout by Hope