poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Od Heaven`a - C.D Cinii [Pojedynki]

  Po raz kolejny spojrzałem na dziewczynę zdenerwowany, moje oczy wypełnione odrobiną pogardy wpatrywały się w jej różowe tęczówki. Uniosłem wzrok na wysokość pięknego, okazałego ostrza którego Cinia oburącz dzierżyła w swoich drobnych dłoniach. Szybko rozejrzałem się dookoła: otaczał nas jedynie suchy piach i tłumy ludzi wiwatujących imiona znajdujących się na Arenie Project'ów. Uśmiechnąłem się łobuzowato w stronę blondynki, wykonując coś w rodzaju ukłonu.
- Dziewczęta mają pierszeństwo. - rzekłem po chwili milczenia, równocześnie znowu przyjmując pozycję wyprostowaną.
- Daruj sobie. - westchnęła, na chwilę przymykając oczy. - Nie udawaj teraz dobrze wychowanego chłopca.
- Cóż... starałem się być miły. Przecież nie musimy być dla siebie wredni.
Kończąc zdanie, dotknąłem rozciętego nosa, zdobionego przez krwistoczerwoną szramę, biegnącą praktycznie do lewego policzka. Świetnie dopiełniała się z wielgachną blizną.
- Jak sobie tam chcesz. Nie zamierzam być dzisiaj szczególnie delikatna ani pobłażliwa. - to powiedziawszy, przygotowała się do wykonania ciosu.
Rozłożyłem ramiona na boki i zamknąłem oczęta: wyglądałem, jakbym czekał na ostrzał z pistoletu, oddając życie za najlepszego przyjaciela. Kiedy tylko usłyszałem jej ciężkie stąpie, mocno amortyzowane przez złoty piasek, od razu uniosłem powieki i wykonałem błyskawiczny unik, gdy ta zaatakowała. Teraz, będąc jeszcze w pełni świadomym tego co robię, nie uśmiechało mi się spuszczać baty dziewczynce o prawie pół metra ode mnie niższej, ale cóż... Na razie postanowiłem się trochę rozkręcić, traktowałem to bardziej jak zabawę - na prawdziwy pojedynek przyjdzie czas później. Starałem się unikać wszystkie jej ciosy, chociaż skubana była naprawdę szybka. W momencie kiedy nie zdążyłem, ostrze jej masywnego miecza rozcięło skórę mojego ramienia, pomimo, że ledwo co metal zdołał ją musnąć. Dopiero teraz walkę uznałem za rozpoczętą. Zatrzymałem się na sekundę, nabierając w płuca porządny haust powietrza. Przypomniałem sobie o małym nożu, który udało mi się wykraść z jednego z magazynów w bronią podczas tego całego zamieszania. Ukryty pod materiałem czarnej koszulki, czekał na swoją kolej, aby zostać użytym w niespodziewanym dla każdego momencie. Cinia zamachnęła się raz jeszcze, przez co o mało nie straciłem ręki.
- Ey ey ey... nie rozpędziłaś się za bardzo, Księżniczko!? - zapytałem dociskając do piersi cudownie ocaloną kończynę.
- Nie. - rzuciła chłodno. - Dopiero się rozkręcam.
Jej piękne, długie blond włosy niesamowicie dotkliwie przypominały mi o Vanilli, nie mogłem skupić się na walce. Dostawałem baty od dziewczynki srebrnowłosego chłopaka, przez którego moja drużyna przegrała Grupową Bitwę. Nie powinno tak być. Wtedy jak na zawołanie, pośród tysiąca innych głosów, wydawało mi się, że słyszę ten jeden, nawołujący mnie po imieniu. Spojrzałem w stronę trybun ulokowanych po stronie wyjścia, wysuniętych najbardziej naprzód. Ujrzałem tam wszystkie Sigmy, w tym owe bliźniaczki. Zadarłem głowę jeszcze bardziej do góry, uparcie wpatrując się w dziewczę ubrane w błękitną suknię, nieznacznie poruszaną przez lekko powiewający wiatr. Wpatrywała się we mnie, ale jej twarz nie wyrażała większych emocji. Dopiero kiedy gestami kazała mi popatrzeć przed siebie, zorientowałem się, że kompletnie zapomniałem o swoim przeciwniku. Gdybym w tamtej chwili się nie schylił zapewne zostałbym pozbawiony głowy jednym, szybkim ruchem. Niespodziewany atak powrotny pozostawił na moim policzku głębokie rozcięcie. Dosyć tego! Czerwoną od krwi dłonią przytrzymałem rękę dziewczyny, podcinając ją z szybkością jadowitego węża. Pacifica runęła na ziemię prosto na plecy przez co straciła oddech na krótką chwilę. Jeszcze tylko trochę... traciłem panowanie nad własnymi ruchami. Docierały do mnie jedynie pojedyńcze bodźce z zewnątrz, dźwięki zdawały się być słyszane jakby ktoś przyciszył cały świat jednym przyciskiem. Zacisnąłem zęby, wyszczerzając się w szyderczym uśmiechu, któremu towarzyszy z lekka psychopatyczny chichot. Uniosłem przeciwniczkę z ziemi (wcale nie była taka ciężka), zastanawiając się, co mogę jej teraz zrobić.
- Wybieraj co mam wykręcić Ci najpierw: rączkę czy nóżkę? A może kark? - zaśmiałem się raz jeszcze, po czym wyrwałem jej broń z ręki i upuściłem spowrotem na piach. Wymierzyłem z nią czymś, co przedtem ją przede mną chroniło. - I co teraz, dziewczynko? - przystawiłem jej zimną stal prosto do gardła.
Wystarczył jeden ruch, ale będąc pod wpływem swej najsilniejszej umiejętności wcale nie zdawałem sobie sprawy z tego, iż mogę ją zabić.
Wybałuszyłem szkarłatne oczęta, widząc jak w jej rączkach pojawiła się nowa broń, nieco mniejsza ale za to dużo lżejsza od poprzedniej. Cinia szybkim ruchem odpychnęła mnie, po czym podniosła się i rozcięła skórę na swoim przedramieniu. Jej różowe tęczówki przybrały barwę moich, zaczęły wręcz świecić intensywną czerwienią. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej na ten widok - teraz to dopiero będzie zabawa. Purpurowy nektar ściekał malutkim strumyczkiem po jej bladej skórze, jednocześnie brudząc piękną sukienkę. Oboje byliśmy gotowi do dalszej walki, nawet nie wiem kiedy ostrza obu broni zaczęły dźwięczeć głucho, zderzając się za sobą i wywołując przy tym okazałą falę iskier. Nawet będąc w totalnej furii zdołałem zauważyć ten wiele znaczący szczegół: ataki Pacifici były zdecydowanie silniejsze oraz szybsze, ale były głównie nastawione na to, aby jak najdotkliwiej zranić przeciwnika, a nie go zmęczyć. Na działałem właśnie na tej drugiej zasadzie, starając się by wykonała jak najwięcej ruchów w jak najkrótszym czasie. Chciałem, żeby się po prostu zmęczyła i później nie miała siły na obronę. Zamierzałem poczekać jeszcze trochę.

<Cinia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope