poniedziałek, 1 czerwca 2015

Od Cinii - C.D Riuki`ego

Zanim przyszłam do Riuki`ego minęło z kilka godzin. Sama nie wiem czemu, po prostu wszystko mi tak długo zeszło. Przynajmniej z dwie godziny spędziłam wpatrując się bezcelowo w ścianę. To trochę dla mnie za dużo, to wszystko co się działo. Widocznie za długo się zbierałam, ponieważ w momencie w którym przyszłam, chłopak już zwijał się z bólu. Jak mogło mnie nie być przy tym, jak to się zaczynało? Przecież obiecałam mu, że będę z nim... Na dodatek on płakał, po raz chyba pierwszy widzę jak Riuki płacze i to w dodatku z bólu. I niech się nawet nie wypiera, co innego gdyby płakał w innym momencie, ale teraz? Nie ma się nawet czego wstydzić...
- Słyszałaś? Spadaj - wysyczał kolejny raz kuląc się z bólu.
Wiedziałam, że może to wyglądać strasznie, ale nie sądziłam, że aż tak. Nie byłam w stanie zrobić praktycznie nic, jak tylko się w niego wpatrywać. Najwyraźniej każdy mój dotyk sprawiał mu niemiłosierny ból, więc nie było nawet mowy, żeby go przytulić. Rzucił mi krótkie, poddenerwowane spojrzenie. Czyżby nie chciał, żebym oglądała go w takim stanie? Nie pójdę przecież... nie ma takiej możliwości. Kiedy chłopak krzyknął, zagryzając pięść starając się chociaż odrobinę stłumić wrzask, wciągnęłam głośno powietrze. Czemu to musi być takie okropne? Mimowolnie zbliżyłam się do chłopaka, kierowałam się po prostu przerażeniem i wewnętrzną troską. Ale to był chyba największy błąd tego dnia. Riuki jakby stracił panowanie nad sobą, zrobił coś czego nie zrobiłby normalnie. Złapał mnie za ramiona, przyciągając do siebie i z całej siły wbijając kły w szyję. Gdybym mogła, wydarłabym się najgłośniej jak potrafię. Jednak w tym momencie mogłam wydać z siebie tylko niskie chrypnięcie. Zacisnęłam dłonie na plecach Riuki`ego, jednak nie tak jak zawsze, żeby go przytulić. Wręcz przeciwnie, chciałam się wyrwać, bałam się. Chłopak jednak tylko mocniej zaczął spijać krew, sprawiając mi tym niewyobrażalny ból. Czy nie wystarczy jak na dzisiaj? Kiedy zaczynało mi się równocześnie robić słabo, jak i wzrastała we mnie agresja, zaczęłam się jeszcze mocniej wyrywać. Nie chcę wpaść w szał, mogłabym coś wtedy zrobić nie tylko jemu, ale również sobie. Kiedy byłam już na pograniczu, wreszcie udało mi się jakoś z tego wykaraskać. Niestety przy tak gwałtowniej ucieczce, kieł chłopaka drasnął skórę na mojej szyi, robiąc podłużną ranę. Upadając na podłogę, złapałam się za gardło, biorąc kilka głębokich wdechów.
- Ci...
- To nic, nie przejmuj się. - zaczęłam mówić uspokajającym tonem, jednak nie wiedziałam kogo uspakajam, siebie czy Riuki`ego który przed chwilą totalnie stracił panowanie nad sobą.
Po paru minutach, kiedy poczułam się trochę lepiej, puściłam ranę z której praktycznie nie lała się już krew. Spojrzałam na chłopaka, który nadal postękiwał i się wił, ale chyba było troszkę lepiej. Albo tylko mi się wydawało. Podeszłam bliżej łóżka, jednak tym razem zachowując się ostrożnie. Ufam mu, ale to co teraz się stało... było dziwne.
- Mówiłem, żebyś sobie poszła... nie posłuchałaś... - po jego policzku spłynęła kolejna łza
- Bo jestem głupia, sam mi to mówiłeś, prawda?

(Riuki?)

Od Riuki'ego - C.D Cinii

-Dlaczego ty tak koniecznie, chcesz tutaj być i widzieć jak cierpię ? – przekrzywiłem łepek, nadal mając rączki dziewczyny na policzkach. Coś czuje, że za moment się zdenerwuje. – Skoro już wiesz co będzie się działo to czemu…
-Bo cie kocham… - szepnęła przerywając mi. Przyłożyła wtedy głowę do mojej klatki piersiowej i powoli zsunęła ręce z mojej twarzy. Niby już słyszałem te słowa z jej ust jednak teraz czułem się całkowicie inaczej. Uczucie kiedy ktoś się o ciebie martwi jest.. dziwne. Westchnąłem głośno, ale nie powiedziałem nic więcej. Uniosłem swoją dwa razy większą dłoń (w porównaniu do dziewczyny) i położyłem na jej głowie. Delikatnie przeciągnąłem nią po jej złotych włosach i zamknąłem oczy.
- Za czuły się zrobiłem przez ciebie.. – warknąłem po dłuższej chwili sam do siebie i wręcz przekrzywiłem twarzyczkę z niesmakiem.
-Haha.. to dobrze. Nie jesteś już taki szorstki dla mnie.
-Tylko dzisiaj. Bo nie mam ani humoru, ani mój stan zdrowia na to nie pozwala. – wystawiłem jej język i za moment uciekłem z jej objęć. Ubrałem się do końca , by później znaleźć swoją czarną, stalową maskę i założyć ją sobie na oko.
- Jesteś straszny gdy to zakładasz. – prychnęła wstając (hih nadal była w ręczniku. Chyba nie wie że może się to dla niej bardzo źle skończyć).- Zdejmij to…. – już wyciągnęła rączkę w stronę mojej twarzy, jednak ja cofnąłem się o krok i zakryłem dodatkowo czarną „klatkę”.
-Ja ogólnie nie jestem jakiś super przystojny. I ty o tym wiedziałaś. Po za tym kiedy ją nosze inni nie muszą na to patrzeć. Nie interesują się wtedy tym po za tym kiedy jest zamknięte: mniej boli. – wyjaśniłem jej bardzo zwięźle, ale na temat. Wydawało się, że rozumie, ale ciul tam wie co ona ma w tej małej główce.
-To mam sobie zmienić sympatie ? – zachichotała i pewnie teraz obserwowała moją reakcję. Stałem do niej tyłem i grzebałem w szafce więc nie widziała teraz mojej miny. Może oczekiwała, że się do niej odwrócę ? No napewno.
- Pff… rób co chcesz. – prychnąłem pod nosem jak to zwykle ja, jednak na twarzy miałem wymalowaną obawę. Nie tyle, że stracę osobę, którą kocham, ale bardziej przed tym, że stracę to oparcie. Tak długo byłem sam… nie chce teraz znów wszystkiego stracić. Przez te rozmyślenia nie spostrzegłem się nawet kiedy Cinia wstała i przykleiła się do moich pleców tymi swoimi wielkimi cycami. Ykhh…i jak tu się powstrzymywać, ja się pytam.
-Ty na serio myślisz, że zmieniłabym cie na jakiegoś innego ?
-Jest przecież tyle lepszych ode mnie… - zerknąłem na nią przez ramię
-Idiota.. – prychnęła i chyba zaraz poleciała do siebie się ubrać. Tak w ręczniku ? Przez balkon ? Żałuje, ze nie wyszedłem tego zobaczyć.
[…]
Coś długo zajęło jej to przebieranie, bo wróciła dopiero pod wieczór. To dobrze. Przynajmniej nie truła mi cały dzień i mogłem sobie trochę odpocząć. Potrzebowałem czasem takiego odpoczynku. Odespać sobie cały dzien. Po prostu marzenie. Niestety z taką Cinia na ogonie nie dało się tego wykonać. Obecnie leżałem sobie ładnie w łóżeczku i jak zawsze pod wieczór w takie dni (i noce) zwijałem się z bólu. To było po prostu nie do wytrzymania i na dodatek nic nie mogłem z tym zrobić. Cały czas się kręciłem i nie wiedziałem co z sobą począć. W końcu usiadłem i siedziałem taki skulony. Czułem jak z bólu łzy spływają mi po policzkach. Moje pięści były tak mocno zaciśnięte na pościeli że aż zsiniały…
-Riuki… - usłyszałem cichy głos. Pewnie Cinia, ale teraz nie byłem w stanie tego stwierdzić. Podbiegła do łóżka i usiadła obok mnie. Podniosła moją twarz i spojrzała mi w zaszklone oczy.- Ty… płaczesz…
-Nie dotykaj…..- wyrwałem się i wtedy też znowu zabolało, przez co jęknąłem cicho. – Spadaj. Nie kontroluje tego.. i wcale nie płacze !


( Cinia ?)

Od Inoue - C.D Grimmjow'a

Ciało dziewczyny spazmatycznie drgało. Inoue tępym wzrokiem patrzyła przed siebie. Słyszała pełne goryczy szepty, widziała blade dłonie, które próbowały dosięgnąć jej nagiego ciała. Tafla lodu, na której siedziała skulona, powoli pękała. Spod lodowej powłoki cienkimi strużkami zaczęła wylewać się woda. Szepty stały się znacznie głośniejsze, a trupioblade ręce były tuż tuż. Falka maksymalnie się skoncentrowała. Zamknęła powieki, nie chcąc widzieć, jak dziwne ciała przemieszają się w jej stronę. Było jej tak zimno... Każda łza momentalnie zmieniała się w błyszczący kryształek i z głośnym stukotem upadała na lodową taflę. Nie było żadnej drogi ucieczki. Wszędzie wokół znajdowało się śnieżne pustkowie, a napastnicy otaczali ją cały czas zmniejszającym się kręgiem. Szepty zmieniły się w głośne nawoływanie, a głosy nieziemskich istot zlały się w smętną pieśń. Dziewczyna nie mogła się ruszyć, przerażone ciało odmawiało jakiejkolwiek współpracy. Otumaniona śpiewem, mimowolnie wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń. Jedna z rąk już dotykała opuszków jej palców. Uczucie to nie mogło równać się z niczym, co Inoue kiedykolwiek doznała. Przepełnił ją spokój, a wszelkie resztki woli walki zniknęły. Liczył się tylko delikatny dotyk obcej ręki... I gdy takowa już miała chwycić wyciągnięta dłoń Falki, tafla lodu pękła, a jakaś niewidzialna siła zaczęła ciągnąć bladolicą w wodną otchłań. Z powierzchni słychać było wyraźny krzyk gniewu, pomieszanego z rozpaczą. Świadomość Inoue powróciła. Dziewczyna szamotała się chwilę, ale to na nic. Do jej rozpalonych płuc zaczęła wlewać się lodowata woda, dławiąc ostatni, urwany oddech. Oczy zaszły jej mgłą, a palący ból w klatce piersiowej powoli rósł na sile.
Inoue otworzyła powieki. Jęknęła, czując przeszywający ból w płucach. Jej zdrętwiałe i sztywne ciało leżało w miękkiej pościeli. Była szczelnie przykryta kocami, a pod głową miała kilka miękkich poduszek. Posłanie miło rozgrzewało jej dotychczas zmarznięte kończyny. Gdy rozejrzała się po wnętrzu pokoju, zdała sobie sprawę, że nie jest w swoim apartamencie. Widząc znajomą twarz o ostrych rysach, otworzyła szeroko oczy. A więc to nie był sen... Trochę przeraził ją fakt, że leży w obcym łóżku, praktycznie naga. Gdy jasne promyki słońca zaświeciły jej w oczy, jęknęła przeciągle i zakryła twarz kocem, kuląc nogi do brzucha. Jej głowę przeszył ostry ból, jakby ktoś wbił jej do mózgu gwóźdź. Grimmjow zadał jej pytanie, ale ona uporczywie milczała. Co miała mu odpowiedzieć? „Nie panuję nad swoją Arcaną, a ona chce mnie zabić?"? Ta jasne, to naprawdę świetny pomysł... Dziewczyna westchnęła i usiadła na brzegu łóżka. Mimo protestów mężczyzny stanęła na zimnych panelach, lekko dygocząc. Spojrzała na swoje ubranie i aż jęknęła. Jej suknia była podarta. Cóż, to wcale nie przeraziło jej znowuż tak bardzo, znacznie gorszy był fakt, że podarcia odsłaniały co nieco, a raczej całkiem sporo... Mimo zmęczenia Inoue błyskawicznie poprawiła jedwabne ramiączka i zakryła się kocem. Posłała nieco zdezorientowane spojrzenie w stronę niebieskowłosego. Nic zresztą dziwnego, obudzenie się w cudzym łóżku, w podartej sukni i z facetem na dywanie było raczej jednoznaczne... Falka otrząsnęła się z tych myśli. Przeniosła wzrok na dłonie mężczyzny. Widząc na nich szerokie rany od mrożeniowe, otworzyła oczy jeszcze szerzej. To ona go tak poharatała, już pamiętała... Może i Grimmjow nie wyglądał na cierpiącego, ale takie rany mocno bolały, co dziewczyna wiedziała z własnego doświadczenia, a ten oto nieznajomy musiał ją tu jeszcze jakoś przywlec...
- Ja... Ja przepraszam, naprawdę nie chciałam... - wydukała-Właściwie to... Czemu mi pomogłeś?
Wzruszył ramionami. Nie potrafiła go rozgryźć. Ona harata mu ręce, a on jeszcze jej pomaga? Zanosi do apartamentu, przykrywa kocami i ciepłymi ręcznikami? To raczej nieodpowiednia reakcja...
- To? To nic takiego, lekkie zadrapania. A pomogłem, bo pomocy potrzebowałaś-odparł.
Inoue uniosła lekko brew. Zastanawiała się, jak będzie musiała spłacić ów dług. W końcu w życiu nie ma nic za darmo. Z zamyślenia wyrwała ją dłoń Grimmjow'a machająca przed jej twarzą koszulką.
- Załóż ją, twoja sukienka raczej nie spełnia już swojej roli.
Falka zawstydzona odwróciła głowę. Miała przed sobą dojrzałego mężczyznę, od pasa w górę nagiego, a do takich widoków nie zdążyła się przyzwyczaić... Szybko sięgnęła po odzież i podtrzymując koc, skierowała się do łazienki. Posłała niebieskowłosemu pytające spojrzenie. Gdy ten pokiwał zachęcająco głową, weszła do pomieszczenia i zakluczyła drzwi. Z westchnieniem ulgi oparła się o zimne płytki. Nigdy nie podejrzewała, że męska klatka piersiowa może tak zawrócić w głowie. Zdjęła z siebie sukienkę (a raczej jej marne szczątki) i napuściła do wanny ciepłą wodę. Mogła wprawdzie wziąć prysznic, ale perspektywa kąpieli była zbyt kusząca. Z cichym pomrukiem zadowolenia zatopiła się w kojącej cieczy. Nadal była słaba; walka z Arcaną dała jej nieźle w kość... Inoue miała teraz chwilę na dokładne spenetrowanie wnętrza łazienki Grimmjow'a. Nie była może wielka i luksusowa, ale za to schludna i zadbana. Najważniejszy był jednak fakt, że wanna była dość spora i wygodna, a to w łazienkach białowłosa ceniła najbardziej. Dziewczyna cicho westchnęła i oparła głowę o brzeg wanny. Przymknęła powieki, rozkoszując się chwilą relaksu. Woda falowała leciutko pod wpływem jej miarowego oddechu. Po kilku minutach leżakowania nieświadomie zasnęła.

<Grimmjow?>

Od Taigi

Rimear Center, od małego zastanawiałam się jak tam jest, jak się tam żyje. Z perspektywy małej dziewczynki, która to wszystko oglądasz daleka ten świat wyglądał wspaniale, tyle zieleni, wspaniałych miejsc, ludzie byli tam zupełnie inni. Podobało mi się to, chciałam się tam znaleźć, chociaż na jeden dzień, zwiedzić to wszystko, ten wielki świat, który był na wyciągnięcie mojej ręki, jednak dalej za daleko, aby móc po niego sięgnąć, gdy tylko o tym wspomniałam, o tym że to moje marzenie, dostawałam kary, każdy chciał mi to wybić z głowy. Do dzisiaj pamiętam słowa starszej sąsiadki " Módl się, żebyś tam nie trafiła". Dlaczego oni nic nie rozumieją? Dlaczego nikt nie umie pojąć, żę w tym świecie się dusze? Że nie umiem żyć tak jak oni, nie umiem przejść obok Rimear obojętnie po prostu nie umiem. Każdy z nas ma swój pamiętny dzień, taki którego nie zapomni do końca swojego życia, ja również taki posiadam. Było to dokładnie 8 lat temu, zdenerwowałam się na swojego brata, zabrał mi jedyną lalkę jaką posiadałam. Nie umiałam opanować gniewu, wysunęłam w jego stronę rękę, wtedy... zaczął z niej wyrastać kryształ, działo się to tak szybko, zraniłam go w ramię, brakowało centymetrów, a dzisiaj bym była zabójczynią własnego brata. Moi rodzice bez najmniejszych zahamować wezwali naukowców, wtedy zaczęłam odczuwać strach, który się nasilał z każdą chwilą. Bałam się kary za to co zrobiłam. Chwyciłam małą maskotkę królika, była to jedyna jasna i o ciepłych kolorach rzecz w naszym domu. Mały, różowo- niebieski królik, z dwoma czarnymi guzikami zamiast oczu, które przyszyła mi mama kilka miesięcy wcześniej. Zaczęłam uciekać, przez napływające go oczu łzy, praktycznie nic nie widziałam, jednak dalej biegłam, słysząc za sobą głosy, od których pragnęłam uciec jak najdalej. Potknęłam się, otarłam łzy i zauważyłam że jestem w lesie. Gwałtownie odwróciłam głowę widząc za sobą biegnących w moją stronę naukowców i moich rodziców. Bez zastanowienia wyciągnęłam w ich kierunku ręce krzycząc "stop!". Uniosłam się do góry, wszyscy patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami, sama nie wiedziałam co się dzieje. Z mojej piersi zaczęły wylatywać kryształy, tworząc w okół mnie wielką barierę. Po czym upadłam, spojrzałam na nich. Ich sylwetki były rozmazane, ledwie rozpoznawalne, a głosy były stłumione. Złapałam za maskotkę i usiadłam na krysztale cicho śpiewając. Dopiero po dwóch dniach do mnie dotarli. Teraz już wiem jak to jest żyć w Rimear Center. Budzę się codziennie w tym samym miejscu, mając przed oczami ten sam widok. Biały sufit. Każdy ranek jest monotonny, wstaje i podchodzę do lustra mówiąc do siebie jedno i to samo zdanie "Uważaj o czym marzysz". Sama mogę być sobie winna, czyż nie? W końcu o tym marzyłam, a to się spełniło. Teraz w mojej głowie nie ma już marzeń jest jedynie cel, uciec stąd i żyć normalnie. Wyszłam z pokoju, udając się do stołówki, jedzenie jest co tydzień to samo, więc mój żołądek już zdążył się do tego przyzwyczaić. Po zjedzonym śniadaniu wyszłam, aby się trochę przewietrzyć, to zabawne, ale ja nawet nie znam tutaj ludzi. Usiadłam na jakieś ławce pod drzewem i przejechałem palcem po miejscu, gdzie znajduje się mój chip, miał być niewyczuwalny, jednak trudno go nie wyczuć wiedząc, że właśnie tam się znajduje. Podniosłam lekko głowę ku promieniom słonecznym, uśmiechnęłam się lekko czując ich ciepło na swojej skórze, to była jedna z niewielu przyjemności jakie tu doświadczałam na co dzień. Jednak pomimo tego, że czuje się tu jak zwierze w klatce, które codziennie jest sprawdzane, to chyba powinnam im być wdzięczna. Mam jedzenie, własny pokój, rozrywkę, własny pokój, ile osób z zewnątrz chciałoby to mieć, nie przejmować się tym czy za tydzień będzie jedzenie czy go też nie będzie. Ciekawe jak tam teraz jest, co się tam dzieje... A gdyby tak "wyjąć" swój chip i znaleźć jakieś wyjście? W końcu Ci wszyscy naukowcy wychodzą stąd więc muszą być gdzieś jakieś drzwi, tunel cokolwiek. Z moich myśli wyrwał mnie cień, który przerwał dostęp do moich promienie słonecznych. Otworzyłam oczy i spojrzałam na czyjąś sylwetkę, niestety przez słońce które wcześniej na mnie świeciło miałam rozmazany obraz. Przetarłam twarz dłonią, po czym ponownie spojrzałam na nieznaną mi istotę
- Zasłaniasz mi słońce - mruknęłam

(Ktoś?)

Od Stein'a - Sen o Przyszłości cz. 1 [+12]

Płynął... a może latał... nie. Szybował... też nie... lewitował? Tak. To dobre określenie. Lewitował w pustej przestrzeni. U góry... na dole... tam nie było ani szczytu ani dna... ani dołu ani góry. Ani światła ani mroku... żadnego zapachu... ani ciepła ani zimna. Wszystko było tam na pograniczu... harmonia. Był taki lekki na ciele... i duchu. Nic go nie trapiło... nie czuł strachu... lęku. Czy on umarł we śnie? Rozglądał się wkoło, ale niczego nie wypatrzył, bo w końcu... czego się można spodziewać po pustce? Pustki. Westchnął poddając się tej otchłani. Przymknął oczy zapominając o wszystkim. Nie trwało to wystarczająco długo, bo zaraz jego oczy podrażnił bardzo jasny blask, który jaśniał i jaśniał z każdą chwilą coraz bardziej. Czuł jakby coś unosiło go do tego światła. Zaraz potem światło znikło a przynajmniej nie było już tak jasne jak wcześniej. Poczuł, że już stoi na stałym gruncie. Poczuł na swojej twarzy łagodny, ciepły wiatr. Do jego uszu dotarły radosne śmiechy i rozmowy. Otworzył jedno oko a później drugie w wielkim szoku. Zobaczył swoją szkołę a raczej... swój dom. Miejsce, w którym się wychowywał. Wydarzenia, które teraz oglądał działy się kiedy miał trzynaście lat. Rozglądał się wkoło zastanawiając się czy to na pewno to miejsce... tak, był to jego internat. Jego wzrok wędrował po całym podwórku. Na boisku wypatrzył grupę chłopców grających w piłkę zaś zaraz obok wejścia jakiś " superclub " rozpieszczonych nastolatek. Ludzi było pełno. Kojarzył prawie wszystkie twarze... szczególnie miał pamięć do swoich oprawców. Za nim jednak zdążył zastanowić się nad tym w oczy rzuciła mu się ubrana na jasno postać siedząca gdzieś w kącie budynku. Nie był to nikt inny jak Franken Stein bawiący się skalpelem. Samotność... nie była niczym nowym w życiu Stein'a. Spirit chciał zostawić wszystkich swoich znajomych dla Franky'ego, ale on mu nie pozwolił... nie chciał zmieniać swojego przyjaciela, który zawsze był towarzyski, pewny siebie i przyjacielski. Teraz był sam. Zupełnie nie rozumiał sensu tego snu. Ehh... jego mózg nie raz płatał mu takie figle. Wszystko się zmieniło kiedy na plan wkroczyła niska różowo włosa postać z wiankiem w dłoni. Króciutkie różowe włoski... zwiewna kremowa sukienka za kolana... białe podkolanówki i różowe sandałki. Postać, której twarzy nigdy nie mógł zapomnieć, ale jeszcze nigdy mu się nie śniła. Dziewczyna stanęła przed smutnym dziwnym odmieńcem zakładając mu wianek na głowę. Chłopak zaskoczony spojrzał w twarz dziewczyny o imieniu – Riza... Riza Tendo. Spotkał ją wtedy po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu. Była niema... posługiwała się językiem migowym. Uśmiechnęła się do niego radośnie pokazując mu znaki, które dla zwykłego człowieka powinny być zrozumiałe. Najpierw wskazała na chłopaka, potem pokazała na dłoni dwoma palcami chodzącego człowieka po czym wskazała na siebie co miało znaczyć " Ty... chodź... ja. " czyli " Chodź ze mną. ". Chłopak był zdziwiony tym, że dziewczyna nie boi się być w jego obecności nawet w publicznym miejscu. Mimo to wstał chcąc iść razem z dziewczyną. Wstał będąc dalej zdziwionym, kiedy nagle wszyscy zniknęli... został tylko on i Riza. Zerwał się silny wiatr, który zaraz zamienił się w huragan. Zerwał szkołę, drzewa... wszystko... znów lewitował, ale tym razem wiatr powiewał włosami mężczyzny. Riza mocno trzymała się młodego Stein'a, ale po chwili z huraganu wydarł się czarny, wręcz smolisty gryf, który bez żadnego problemu wyrwał dziewczynę niknąc gdzieś w przestrzeni. Riza nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. W sercu wichury został tylko młody i już nieco starszy Stein. Po chwili znikł dzielony na małe kawałki jak piksele w komputerze. Wiatr się zatrzymał i mężczyzna znowu był w pustce tak jak wcześniej. Jednak teraz opadał na dół... stanął, ale na wodzie. Kręgi od jego butów niknęły gdzieś w przestrzeni. Usłyszał krople wody gdzieś za sobą. Szybko odwrócił głowę, ale nikogo ani niczego nie zobaczył. Kiedy znów spojrzał przed siebie zszokowało go. Zobaczył Rizę... nie... to nie była ona, ale była szokująco podobna. Te same różowe włosy, jednak ułożone nieco inaczej... te same rysy twarzy... ta sama drobna figura... była tylko jedna różnica – oczy czarne jak noc, w których nie można była odnaleźć źrenic... tęczówka i źrenica wyglądały jak jedność, jak jedna całość. Te oczy wpatrywały się w Stein'a jak w ostatnią deskę ratunku... jakby prosiły o pomoc. Oczy dziewczyny wypełniły się łzami, ale i ona tym razem zniknęła jak pikselowy twór. Wszystko zaczęło znikać... Stein również. Wszystko zniknęło...

Obudziły mnie jakieś głośne rozmowy i hałasy. Spojrzałem za okno widząc granat nocy. Skrzywiłem się i zacząłem szukać swojej komórki w celu sprawdzenia dokładnej godziny. Zaraz ją znalazłem i się nieźle wkurzyłem. Była dopiero czwarta a położyłem się o trzeciej. A niech to szlag trafi:
-NOSZ KU*WA!!!! - wydarłem się na cały głos. Zerwałem się z łóżka zgarniając z krzesła swój kitel. Ubrałem go na siebie szybko wybiegając z pokoju. Drzwi uderzyły o ścianę robiąc wielki huk.
-Co do h*ja?! Dzieci niekochane! Nie macie co robić tylko siedzieć pod moim mieszkaniem i pierniczyć o sprawie, która w ogóle mnie nie dotyczy?! - wykrzyczałem bardzo poirytowany. No kto by nie był zmęczony po dziesięciogodzinnym maratonie Luna Games? Nawet ja potrzebuję snu ( to ci odkrycie... WOW! ). Powiem tyle... jak jestem zmęczony to jestem bardzo zły i wszystko mi przeszkadza... to była jedna z takich sytuacji. Wszystkie oczy zwrócił się na mnie i miałem niezły ubaw z tego, jak niektórzy potrafią spalić buraka widząc PÓŁnagiego mężczyznę lub kobietę ( był w bokserkach, okey? przecież nie będzie spał w kożuchu : / ). Po chwili jednak przestałem się tym interesować słysząc hałas burzonego budynku. Spojrzałem przez okno widząc jak budynki upadają jakby były ułożone w domino. Jeden za drugim... w mieście panowało wielkie poruszenie. Ludzie uciekali jak stado spłoszonych antylop. To już nie było śmieszne. Wpadłem z powrotem do swojego mieszkania i w wielkim pośpiechu się ubrałem zapominając nawet o swoim kitlu. Sięgnąłem po kosę stojącą gdzieś w kącie, otworzyłem okno i szybko aktywowałem Praepes fate. Wyleciałem z balkonu kierując się w stronę podniebnej bariery. Ja jedyny wiedziałem gdzie znajdowała się dziura. Nie była widoczna dla większości osób. Opuściłem teren Rimear Center wzbijając się wysoko w rozgwieżdżone niebo. Musiałem zniknąć za chmurami, by nie być widzianym przez innych ludzi. Domy nieustannie opadały... ciekawy byłem komu się nudziło, że postanowił zabrać sporej ilości ludzi dobytek całego życia. Leciałem razem z kierunkiem domów, ale po chwili przyspieszyłem... miałem plan. Musiałem wyburzyć następny dom. Wtedy wszystko się zatrzyma. Przemknąłem zaraz koło ściany najbliższego domu i musnąłem jego ścianę dłonią. Cały dom pokrył się licznymi szwami. Pstryknąłem palcami... dom runął a razem z nim zakończyło się domino. Wszystko się zatrzymało tak jak podejrzewałem. Ludzie zaczęli się zatrzymywać zauważając koniec katastrofy. Opuściłem przestworza lądując znowu na stałym gruncie. Oparłem kosę o ramię i już miałem wracać kiedy usłyszałem bardzo cichy płacz... sam nie mogłem stwierdzić czy był to płacz czy piszczenie myszy. Mimo to postanowiłem to sprawdzić... jak mi się poszczęści to może uda mi się sprawdzić kto jest sprawcą. Powolnym spacerowym krokiem ruszyłem w stronę, z której dobiegał płacz. Nie żeby mnie to jakoś obchodziło, ale odgłos dobiegał z centrum a z tego co widziałem przez okno, to całe domino zaczęło się właśnie w centrum. Ulice były puste. Inni ludzie byli daleko w tyle. Również płacz z każdą chwilę zamieniał się w szloch. Może to był nasz sprawca, który nie mógł znieść nieszczęścia jakie wyrządził? Przydałby mu się porządny łomot. Po chwili echem po ulicy rozniósł się zupełnie inny głos... mroczny, śmiał się psychopatycznie. W moich uszach zadudniło jedno słowo:
-NIEEE! - wykrzyczał zapłakany głos. Aktywowałem swoje skrzydła szybując tuż nad ziemią. Nie było czasu na spacery. Już z daleka widziałem dwie postacie. Widać było, że się szarpały. Przyspieszyłem odrzucając w tył oprawcę, któremu nie zdążyłem się przyjrzeć. Mógł być sprawcą a jego zamiarem mogło być zabicie jedynego świadka jego wykroczenia. Oprawca, którym okazał się mężczyzna nie był zwykłym człowiekiem... poczułem to pod palcami. Mógł być Arcaną lub Sigmą, o której nikt nie wiedział. Nie zwróciłem uwagi na płaczące za mną dziecko... najpierw trzeba było się rozliczyć z tym dysmózgiem. Wstał z ziemi, uniósł głowę i to przesądziło o moich podejrzeniach... była to jakaś nadprzyrodzona istota. Jej oczy nie były oczami ludzkimi a oczami krokodyla. Miał nieco wysuniętą szczękę i dużo więcej zębów niż przeciętny człowiek. Jego ręce miały nieco dłuższe paznokcie a z tyłu wystawał silny, gruby ogon krokodyla. Trzeba było szybko się z nim rozprawić... zanim wrócą tu ludzie.
-Ładnie to tak, burzyć niewinnym ludziom domy? - zapytał z ironią na co gad tylko się roześmiał – Dobra... skoro masz czas i odwagę by śmieć mi się w twarz... - podbiegłem do niego w mgnieniu oka - ... na pewno starczy ci czasu i odwagi, by zetknąć się ze śmiercią. A teraz... - przeobraziłem część mojej duszy w prąd elektryczny - ... GIŃ ZA NIESZCZĘŚCIE TYCH WSZYSTKICH LUDZI! ELECTRIC ANIME FLUCTUI! - uderzyłem go jednym ze swoich ataków. Niech się drań smaży w piekle.
http://24.media.tumblr.com/0087fc4aa23b5df4d2c3daf2f35f8291/tumblr_mlzm83se021qf2huro1_500.gif
Przez jego ciało przeszedł prąd pod wysokim napięciem. Już po trzydziestu sekundach był martwy i wyglądał jak krokodyl z rusztu. Odsunąłem rękę od cuchnącego ciała, które zaraz bezwładnie osunęło się o ścianę lądując na na ziemi. Z pogardą spojrzałem na nędzną podróbę człowieka i splunąłem zaraz obok jego ciała. Odwróciłem się za siebie szukając wzrokiem drugiego osobnika. Dalej słyszałem gdzieś ciche popłakiwanie. Dochodziło ono z pobliskiego kościoła. Biegiem ruszyłem w jego stronę otwierając drzwi na oścież. Rozejrzałem się po bokach i zobaczyłem skuloną w kącie postać, która cichutko płakała... głos był mi znany...

( C. D. N. )

Śmieciowy post

Pisząc tego posta, kieruję się poniekąd brakiem aktywności niektórych osób. Od razu pragnę dodać, że nie mam na celu nikogo ochrzanić, czy też przymuszać do pisania. Chcę poruszyć pewną kwestię... jednak zanim do tego przejdę. Pragnę pozdrowić szanowną Panią administrator oraz resztę moderacji (nie mają pojęcia, że piszę coś takiego i sama nie wiem, czy mogę lel). No dobrze, pozdrowiłam ''ekipę'' to teraz pozwólcie, że najbardziej leniwy moderator przejmie na chwilkę pałeczkę.
Wiele z tych osób, które mają zagrożenia mają przykładowo po jednym poście. To czemu nie piszą nic więcej, jest dosyć łatwe do odgadnięcia. Nikt im nie odpisał na posty. Dlatego wina ich rzekomego lenistwa, nie tylko leży po ich stronie, ale również po naszej. Ja sama czekając na to, aż ktoś odpiszę mojej postaci, nie starałam się nią nic innego napisać (tak, chodzi o Yuriko). Jak temu zaradzić? Jeśli naturalnie autorzy tych postaci, są aktualnie obecni na blogu i w tym momencie to czytają (was również pozdrawiam), bardzo bym prosiła o napisaniu w komentarzu tutaj, pod tym postem prośbę o dokończenie ich posta. A dlaczego trzeba wszystko komplikować tym komentarzem? Żeby było widać, komu na tym zależy. Bo ja wiem, że części z tych osób się nie chcę i mają gdzieś to czy ich się wywali. Dlatego w tym poście odnoszę się do tej grupki ''chętnych''. Jeśli chcecie, możecie poprosić kogoś z administracji bloga (ja na przykład chętnie mogę komuś odpisać, żaden problem - sądzę, że takie samo zdanie będzie miała reszta administracji bloga), albo po prostu kogoś z chatu. Zgadajcie się =)
Proponuję też, żeby na przyszłość ograniczyć trochę tych postów ''dokończy ktoś?'' tylko określać konkretne osoby. Nikogo do tego nie przymuszam, ale przyznajcie, że to trochę nam ułatwi życie i nie będzie tworzyło bezsensownego czekania, które prowadzi powolnymi kroczkami do wyrzucenia z bloga. 

Dziękuję za uwagę, brawa dla mnie.
~Rei.

Od Natsume - C.D Bishie

W jednej ręce trzymając butelkę wody gazowanej, a w drugiej siatkę z ciastkami, przemierzałem uliczki Rimear. Naturalnie ciastka nie były dla mnie, ponieważ nie przepadam za takimi słodkościami. Nie trudno się więc domyślić, że najzwyczajniej w świecie spełniam zachcianki tego grubego kota... Było to jednak niestety konieczne, gdybym mu się sprzeciwił, ten mógłby odmówić mi użyczenia swojej mocy na najbliższe parę miesięcy. Tak więc bez zbędnego narzekania, niosłem te świństwa co chwilę sącząc wodę z butelki. On się kiedyś tym otruje, koty nie powinny jeść takich rzeczy... ''Nie jestem kotem ty imbecylu!'' - przez myśl przebiegło mi słynne zdanie Madary, które zawsze recytuje na swoją obronę. Westchnąłem spoglądając na szarawe chmury, które rozciągały się po całym niebie. Jesień, jak nie lunie zaraz to chyba będzie cud. Pomimo faktu, że w każdej sekundzie mógł zacząć padać deszcz, jakoś specjalnie nie spieszyło mi się do mojego apartamentu. Wręcz przeciwnie, nie przeszkadzała mi taka pogoda. Reszta ludzi z wolna przemierzało park, wesoło ze sobą rozmawiając. Nikogo z nich nie kojarzyłem, ani dziewczyny o długich, bujnych różowych włosach, ani towarzyszącego jej chłopaka. Jego brązowe włosy, sięgały tuż za ramiona, a na twarzy tkwił wesoły uśmiech. Co chwilę wybuchali wesołym śmiechem. Przyglądałem im się tak, dopóki nie zniknęli z pola mojego widzenia. Ile takich osób jest w Rimear? Setki... o ile nie tysiące, jakoś nigdy nie pytałem ''dowództwa'' ile mamy tutaj Arcan. Przeszedłem jeszcze kawałek drogi, po czym postanowiłem sobie odsapnąć. Usiadłem na murku, obok siebie kładąc siatkę. Wziąłem duży łyk, opróżniając prawie połowę butelki. Ją również odstawiłem na bok, zakręcając. Przez kilka minut siedziałem tak w ciszy, spoglądając na swoje pobrudzone bo bokach buty, ale tak drobinkę.
- Ymm... cześć.- usłyszałem dziewczęcy głos tuż obok siebie.
Jakby wyrwany z zamyśleń, spojrzałem na stojącą obok mnie dziewczynę. Przez to, że siedziałem była teraz mojego wzrostu, jednak ewidentnie było widać, że jest niższa. Jej również nie kojarzyłem, ale to żadna nowość. Chociaż ona zdecydowanie wyróżnia się w tłumie, więc najpewniej jest tutaj nowa. Jej krótkie, fioletowe włosy doskonale współgrały z wymyślnym makijażem i troszkę cudacznym ubiorem.
- Cześć. - odpowiedziałem dosyć cicho, na szczęście stała na tyle blisko, żeby to usłyszeć - Jesteś tutaj nowa?
- Tak... dlatego do Ciebie podeszłam - zaczęła - Nie wiem jeszcze co i jak, po prostu się tutaj nie orientuję. Więc jeśli nie jesteś w podobnej sytuacji, prosiłabym o małą pomoc...
- Masz na myśli oprowadzanie, tak? - kiedy dziewczyna przytaknęła, westchnąłem schodząc z murku.
Tak jak myślałem, była niższa. Ale ten wzrost na swój sposób był uroczy, szczególnie z powiązaniem do jej stylu ubierania się. Spakowałem do siatki wodę, żeby mieć przynajmniej jedną rękę wolną, przecież muszę jej jakoś wszystko pokazywać. Sam nie widziałem się zbyt dobrze w roli przewodnika, jednak jak mus to mus.
- Naprawdę nie wiem od czego zacząć... - westchnąłem drapiąc się po karku. - A może chcesz poczęstować się ciastkiem? Nie? To jak widzisz, tutaj mamy park, całkiem fajne miejsce.Jednak ja osobiście za nim nie przepadam, szczególnie w takich godzinach, za dużo ludzi. Właściwie, to ciężko jest się tutaj zgubić co jakiś czas możesz znaleźć tablice z planem. O, tak jak na przykład ta - podszedłem do czegoś w rodzaju znaku.
Wskazałem palcem na czerwoną kropkę, która oznaczała gdzie w tej chwili jesteśmy. Plan był dosyć szczegółowy, gołym okiem było widać, że park ciągnie się przez niemal całe centrum. Na północ były budynki mieszkalne, a troszkę bardziej na południe i wschód, ciągnęły się przeróżne sklepy. Oczywiście otoczone całym tym parkiem.
- Jeśli coś wydaje ci się interesujące, zaprowadzę cię tam - zaproponowałem spoglądając kontem oka na dziewczynę.
Naprawdę zaczynało mnie to zaskakiwać, jak wiele już dzisiaj wypowiedziałem słów. I to do kompletnie nieznanej mi dziewczyny. Ale przecież zawsze mogę ją poznać...
- Jestem Natsume. Natsume Takashi. - powiedziałem wyciągając w jej kierunku dość niepewnie dłoń. Było mi głupio, że nie zrobiłem tego już na samym początku.

(Bishie?)
Layout by Hope