poniedziałek, 1 czerwca 2015

Od Stein'a - Sen o Przyszłości cz. 1 [+12]

Płynął... a może latał... nie. Szybował... też nie... lewitował? Tak. To dobre określenie. Lewitował w pustej przestrzeni. U góry... na dole... tam nie było ani szczytu ani dna... ani dołu ani góry. Ani światła ani mroku... żadnego zapachu... ani ciepła ani zimna. Wszystko było tam na pograniczu... harmonia. Był taki lekki na ciele... i duchu. Nic go nie trapiło... nie czuł strachu... lęku. Czy on umarł we śnie? Rozglądał się wkoło, ale niczego nie wypatrzył, bo w końcu... czego się można spodziewać po pustce? Pustki. Westchnął poddając się tej otchłani. Przymknął oczy zapominając o wszystkim. Nie trwało to wystarczająco długo, bo zaraz jego oczy podrażnił bardzo jasny blask, który jaśniał i jaśniał z każdą chwilą coraz bardziej. Czuł jakby coś unosiło go do tego światła. Zaraz potem światło znikło a przynajmniej nie było już tak jasne jak wcześniej. Poczuł, że już stoi na stałym gruncie. Poczuł na swojej twarzy łagodny, ciepły wiatr. Do jego uszu dotarły radosne śmiechy i rozmowy. Otworzył jedno oko a później drugie w wielkim szoku. Zobaczył swoją szkołę a raczej... swój dom. Miejsce, w którym się wychowywał. Wydarzenia, które teraz oglądał działy się kiedy miał trzynaście lat. Rozglądał się wkoło zastanawiając się czy to na pewno to miejsce... tak, był to jego internat. Jego wzrok wędrował po całym podwórku. Na boisku wypatrzył grupę chłopców grających w piłkę zaś zaraz obok wejścia jakiś " superclub " rozpieszczonych nastolatek. Ludzi było pełno. Kojarzył prawie wszystkie twarze... szczególnie miał pamięć do swoich oprawców. Za nim jednak zdążył zastanowić się nad tym w oczy rzuciła mu się ubrana na jasno postać siedząca gdzieś w kącie budynku. Nie był to nikt inny jak Franken Stein bawiący się skalpelem. Samotność... nie była niczym nowym w życiu Stein'a. Spirit chciał zostawić wszystkich swoich znajomych dla Franky'ego, ale on mu nie pozwolił... nie chciał zmieniać swojego przyjaciela, który zawsze był towarzyski, pewny siebie i przyjacielski. Teraz był sam. Zupełnie nie rozumiał sensu tego snu. Ehh... jego mózg nie raz płatał mu takie figle. Wszystko się zmieniło kiedy na plan wkroczyła niska różowo włosa postać z wiankiem w dłoni. Króciutkie różowe włoski... zwiewna kremowa sukienka za kolana... białe podkolanówki i różowe sandałki. Postać, której twarzy nigdy nie mógł zapomnieć, ale jeszcze nigdy mu się nie śniła. Dziewczyna stanęła przed smutnym dziwnym odmieńcem zakładając mu wianek na głowę. Chłopak zaskoczony spojrzał w twarz dziewczyny o imieniu – Riza... Riza Tendo. Spotkał ją wtedy po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu. Była niema... posługiwała się językiem migowym. Uśmiechnęła się do niego radośnie pokazując mu znaki, które dla zwykłego człowieka powinny być zrozumiałe. Najpierw wskazała na chłopaka, potem pokazała na dłoni dwoma palcami chodzącego człowieka po czym wskazała na siebie co miało znaczyć " Ty... chodź... ja. " czyli " Chodź ze mną. ". Chłopak był zdziwiony tym, że dziewczyna nie boi się być w jego obecności nawet w publicznym miejscu. Mimo to wstał chcąc iść razem z dziewczyną. Wstał będąc dalej zdziwionym, kiedy nagle wszyscy zniknęli... został tylko on i Riza. Zerwał się silny wiatr, który zaraz zamienił się w huragan. Zerwał szkołę, drzewa... wszystko... znów lewitował, ale tym razem wiatr powiewał włosami mężczyzny. Riza mocno trzymała się młodego Stein'a, ale po chwili z huraganu wydarł się czarny, wręcz smolisty gryf, który bez żadnego problemu wyrwał dziewczynę niknąc gdzieś w przestrzeni. Riza nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. W sercu wichury został tylko młody i już nieco starszy Stein. Po chwili znikł dzielony na małe kawałki jak piksele w komputerze. Wiatr się zatrzymał i mężczyzna znowu był w pustce tak jak wcześniej. Jednak teraz opadał na dół... stanął, ale na wodzie. Kręgi od jego butów niknęły gdzieś w przestrzeni. Usłyszał krople wody gdzieś za sobą. Szybko odwrócił głowę, ale nikogo ani niczego nie zobaczył. Kiedy znów spojrzał przed siebie zszokowało go. Zobaczył Rizę... nie... to nie była ona, ale była szokująco podobna. Te same różowe włosy, jednak ułożone nieco inaczej... te same rysy twarzy... ta sama drobna figura... była tylko jedna różnica – oczy czarne jak noc, w których nie można była odnaleźć źrenic... tęczówka i źrenica wyglądały jak jedność, jak jedna całość. Te oczy wpatrywały się w Stein'a jak w ostatnią deskę ratunku... jakby prosiły o pomoc. Oczy dziewczyny wypełniły się łzami, ale i ona tym razem zniknęła jak pikselowy twór. Wszystko zaczęło znikać... Stein również. Wszystko zniknęło...

Obudziły mnie jakieś głośne rozmowy i hałasy. Spojrzałem za okno widząc granat nocy. Skrzywiłem się i zacząłem szukać swojej komórki w celu sprawdzenia dokładnej godziny. Zaraz ją znalazłem i się nieźle wkurzyłem. Była dopiero czwarta a położyłem się o trzeciej. A niech to szlag trafi:
-NOSZ KU*WA!!!! - wydarłem się na cały głos. Zerwałem się z łóżka zgarniając z krzesła swój kitel. Ubrałem go na siebie szybko wybiegając z pokoju. Drzwi uderzyły o ścianę robiąc wielki huk.
-Co do h*ja?! Dzieci niekochane! Nie macie co robić tylko siedzieć pod moim mieszkaniem i pierniczyć o sprawie, która w ogóle mnie nie dotyczy?! - wykrzyczałem bardzo poirytowany. No kto by nie był zmęczony po dziesięciogodzinnym maratonie Luna Games? Nawet ja potrzebuję snu ( to ci odkrycie... WOW! ). Powiem tyle... jak jestem zmęczony to jestem bardzo zły i wszystko mi przeszkadza... to była jedna z takich sytuacji. Wszystkie oczy zwrócił się na mnie i miałem niezły ubaw z tego, jak niektórzy potrafią spalić buraka widząc PÓŁnagiego mężczyznę lub kobietę ( był w bokserkach, okey? przecież nie będzie spał w kożuchu : / ). Po chwili jednak przestałem się tym interesować słysząc hałas burzonego budynku. Spojrzałem przez okno widząc jak budynki upadają jakby były ułożone w domino. Jeden za drugim... w mieście panowało wielkie poruszenie. Ludzie uciekali jak stado spłoszonych antylop. To już nie było śmieszne. Wpadłem z powrotem do swojego mieszkania i w wielkim pośpiechu się ubrałem zapominając nawet o swoim kitlu. Sięgnąłem po kosę stojącą gdzieś w kącie, otworzyłem okno i szybko aktywowałem Praepes fate. Wyleciałem z balkonu kierując się w stronę podniebnej bariery. Ja jedyny wiedziałem gdzie znajdowała się dziura. Nie była widoczna dla większości osób. Opuściłem teren Rimear Center wzbijając się wysoko w rozgwieżdżone niebo. Musiałem zniknąć za chmurami, by nie być widzianym przez innych ludzi. Domy nieustannie opadały... ciekawy byłem komu się nudziło, że postanowił zabrać sporej ilości ludzi dobytek całego życia. Leciałem razem z kierunkiem domów, ale po chwili przyspieszyłem... miałem plan. Musiałem wyburzyć następny dom. Wtedy wszystko się zatrzyma. Przemknąłem zaraz koło ściany najbliższego domu i musnąłem jego ścianę dłonią. Cały dom pokrył się licznymi szwami. Pstryknąłem palcami... dom runął a razem z nim zakończyło się domino. Wszystko się zatrzymało tak jak podejrzewałem. Ludzie zaczęli się zatrzymywać zauważając koniec katastrofy. Opuściłem przestworza lądując znowu na stałym gruncie. Oparłem kosę o ramię i już miałem wracać kiedy usłyszałem bardzo cichy płacz... sam nie mogłem stwierdzić czy był to płacz czy piszczenie myszy. Mimo to postanowiłem to sprawdzić... jak mi się poszczęści to może uda mi się sprawdzić kto jest sprawcą. Powolnym spacerowym krokiem ruszyłem w stronę, z której dobiegał płacz. Nie żeby mnie to jakoś obchodziło, ale odgłos dobiegał z centrum a z tego co widziałem przez okno, to całe domino zaczęło się właśnie w centrum. Ulice były puste. Inni ludzie byli daleko w tyle. Również płacz z każdą chwilę zamieniał się w szloch. Może to był nasz sprawca, który nie mógł znieść nieszczęścia jakie wyrządził? Przydałby mu się porządny łomot. Po chwili echem po ulicy rozniósł się zupełnie inny głos... mroczny, śmiał się psychopatycznie. W moich uszach zadudniło jedno słowo:
-NIEEE! - wykrzyczał zapłakany głos. Aktywowałem swoje skrzydła szybując tuż nad ziemią. Nie było czasu na spacery. Już z daleka widziałem dwie postacie. Widać było, że się szarpały. Przyspieszyłem odrzucając w tył oprawcę, któremu nie zdążyłem się przyjrzeć. Mógł być sprawcą a jego zamiarem mogło być zabicie jedynego świadka jego wykroczenia. Oprawca, którym okazał się mężczyzna nie był zwykłym człowiekiem... poczułem to pod palcami. Mógł być Arcaną lub Sigmą, o której nikt nie wiedział. Nie zwróciłem uwagi na płaczące za mną dziecko... najpierw trzeba było się rozliczyć z tym dysmózgiem. Wstał z ziemi, uniósł głowę i to przesądziło o moich podejrzeniach... była to jakaś nadprzyrodzona istota. Jej oczy nie były oczami ludzkimi a oczami krokodyla. Miał nieco wysuniętą szczękę i dużo więcej zębów niż przeciętny człowiek. Jego ręce miały nieco dłuższe paznokcie a z tyłu wystawał silny, gruby ogon krokodyla. Trzeba było szybko się z nim rozprawić... zanim wrócą tu ludzie.
-Ładnie to tak, burzyć niewinnym ludziom domy? - zapytał z ironią na co gad tylko się roześmiał – Dobra... skoro masz czas i odwagę by śmieć mi się w twarz... - podbiegłem do niego w mgnieniu oka - ... na pewno starczy ci czasu i odwagi, by zetknąć się ze śmiercią. A teraz... - przeobraziłem część mojej duszy w prąd elektryczny - ... GIŃ ZA NIESZCZĘŚCIE TYCH WSZYSTKICH LUDZI! ELECTRIC ANIME FLUCTUI! - uderzyłem go jednym ze swoich ataków. Niech się drań smaży w piekle.
http://24.media.tumblr.com/0087fc4aa23b5df4d2c3daf2f35f8291/tumblr_mlzm83se021qf2huro1_500.gif
Przez jego ciało przeszedł prąd pod wysokim napięciem. Już po trzydziestu sekundach był martwy i wyglądał jak krokodyl z rusztu. Odsunąłem rękę od cuchnącego ciała, które zaraz bezwładnie osunęło się o ścianę lądując na na ziemi. Z pogardą spojrzałem na nędzną podróbę człowieka i splunąłem zaraz obok jego ciała. Odwróciłem się za siebie szukając wzrokiem drugiego osobnika. Dalej słyszałem gdzieś ciche popłakiwanie. Dochodziło ono z pobliskiego kościoła. Biegiem ruszyłem w jego stronę otwierając drzwi na oścież. Rozejrzałem się po bokach i zobaczyłem skuloną w kącie postać, która cichutko płakała... głos był mi znany...

( C. D. N. )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope