Hasagi trafił niedawno do pewnego dziwnego miejsca... Wszystko tu było
zupełnie... Inne. Chłopak nie potrafił zupełnie połapać się w tym
miejscu. Sposób, w jaki tu trafił, był równie zadziwiający. Jak co dzień
rano, poszedł do lasu na spacer. Uwielbiał hasać wśród wszechobecnej
zieleni (stąd też wzięło się jego przezwisko). Gdy kierował się w stronę
lasu, jego pani wyglądała za nim przez okno, a widząc jego zadowoloną
minę, pomachała mu, promieniejąc. To był kolejny, zwykły poranek, nie
różniący się niczym od poprzednich. Przynajmniej do momentu, w którym
Hasagi nie usłyszał krzyku... Nie miał wątpliwości, był to głoś jego
pani. Instynktownie przemienił się w swoją psią formę i ruszył pędem w
stronę, z której pochodził dźwięk. Jednak na miejscu zastał jedynie
ruiny tego, co kiedyś zwał swym domem... Hasagi począł szczekać jak
opętany, próbując wezwać swoją panią, jednak zamiast niej z gruzów
wyłoniło się kilku dorosłych mężczyzn odzianych w czarne skafandry i
maski, zakrywające ich twarze. Hasacz zaczął na nich warczeć i już miał
rzucić się na nich w furii, jednak niespodziewanie poczuł dziwne ukłucie
i następujące po nim zwiotczenie ciała. Opadł ciężko na ziemię.
Gdy odzyskał przytomność, znalazł się na obcym terenie. Nie było już
mężczyzn w czerni, nie było jego domu, ani jego pani. Był tylko
niewielkich rozmiarów pokój i drzwi, przez których szparę dostawała się
niewielka wiązka światła. Hasagi leżał pośrodku tego pomieszczenia,
zastanawiając się, co właściwie powinien teraz ze sobą zrobić. Był
zdezorientowany... Czy to wszystko stało się naprawdę? A może to tylko
zły sen? Chłopak nie wiedział, co powinien myśleć... Czuł się bezradny.
Zawył żałośnie, po czym niechętnie się podniósł. Jedno jest pewne: nie
może tu zostać. Ruszył nieco chwiejnie w stronę drzwi. Ku jego uciesze
były otwarte. Gdy je otworzył, ujrzał przed sobą zupełnie nowy świat;
ogromny, intrygujący, pełny nowych zapachów i przede wszystkim: Obcy.
Było tu zadziwiająco dużo ludzi. Nie był przyzwyczajony do widoku takich
tłumów. Dodatkowo, z nieznanych mu powodów, wszyscy patrzyli się na
niego zniesmaczeni, po czym odchodzili lub po prostu odsuwali się.
Hasagi nie rozumiał takiego stanu rzeczy. Jest przecież tak podobny to nich, więc czemu tak dziwnie mu się przyglądają?
Słońce chyliło się już w stronę horyzontu, a chłopak nadal nie wiedział
gdzie jest i czemu tu jest. Samotność i zmęczenie zaczęły doskwierać
Hasaczowi coraz bardziej. Do tego robił się coraz bardziej głodny.
Jęknął ze smutkiem. Doczołgał się do pierwszych lepszych krzaków i
skulił się w nich, próbując trochę się ogrzać. Nie zauważył nawet, kiedy
zasnął.
Następnego dnia chłopak wciąż siedział w krzakach, przyglądając się
przechodzącym ludziom. Nosili na sobie jakieś dziwne, kolorowe rzeczy...
Z tego, co pamiętał, jego pani nazywała to "ubraniami".
-Sporo czasu minie, nim Hasagi nauczy się jak być człowiekiem - pomyślał chłopak, nieco przygnębiony.
Myśli Hasacza przerwały jednak ciche kroki tuż przy krzaku, w którym
siedział. Wyjrzał więc ostrożnie. To, co ujrzał sparaliżowało go na
moment.
Ten błękit oczu, ta długa, biała sierść na głowie... Nie, to nie może być pomyłka. To musi być jego pani!
Uradowany Hasagi dał susa z krzaków, przewracając niczego nie świadomą
dziewczynę. Ta zaczerwieniła się jeszcze bardziej niż do tej pory i
spoglądała równie zdziwiona co przestraszona na przyciskającego ją do
ziemi chłopca. Hasacz polizał ją po twarzy, jak to miał w zwyczaju
robić. Jednak białowłosej ewidentnie ten gest nie przypadł do gustu.
Wymachiwała rękoma przy twarzy chłopaka, krzycząc, żeby przestał. Ten
posłusznie wykonał polecenie. Podobnie stało się, gdy dziewczyna
rozkazała z siebie zejść. Hasagi przyglądał się jej, siedząc grzecznie z
wywalonym jęzorem i niezmazywalnym uśmiechem. Białowłosa patrzyła na
chłopaka jak na osobę niezrównoważoną psychicznie. Podrapała się po
głowie, po czym przykucnęła przy chłopcu. Wtedy też dostrzegła
znajdującą się na jego szyi obrożę. Wyciągnęła w jej kierunku rękę,
upewniając się, że chłopak nie ma zamiaru nic jej zrobić. Spojrzała na
medalik przeczepiony do obróżki.
-Hasagi... Tak się nazywasz?
Chłopak potwierdził czymś w rodzaju skinięcia głową. Dziewczyna odchrząknęła.
-Ja jestem Inoue. Miło cię poznać... Hasagi.
W odpowiedzi białowłosy polizał Inoue po twarzy, co tym razem nie
spotkało się z krzykiem, a jedynie z lekkim poklepaniem głowy Hasacza i
delikatnym uśmiechem na dziewczęcej twarzyczce.
-Jesteś całkiem słodki... Będę nazywać cię Hasacz. - po tych słowach
wstała i spojrzała na Hasagiego sympatycznie - No, Hasacz, chodź do
domu!
Na słowo "dom" ekscytacja Hasacza wzrosła jeszcze bardziej. Jego pani
nieco się zmieniła, jednak miał nadzieję, że miejsce, do którego
zmierzają pozostanie takie samo...
Inoue?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz