niedziela, 28 czerwca 2015

Od Heaven'a - C.D Vanilli

Już sam nie wiedziałem czy to Vanilla ma rację, czy może to ja nie chcę tego dostrzec. Fakt, byłem naprawde nerwowym facetem, ale nigdy nie pomyślałbym, że ona myśli, iż mam ją i jej uczucia głęboko gdzieś.
- Ty także mnie ranisz, twierdząc, że w ogóle mnie nie obchodzisz. – kucnąłem naprzeciwko niej, patrząc w zapłakane, zamglone od łez oczy dziewczyny  – Wiem, że czasami złoszczę się bez powodu, ale już ci mówiłem: to przez Arcanę. Przykro mi, ale tak jak i ty nie możesz zrobić niczego ze swoim charakterem tak i ja nie mogę począć nic, aby to zmienić. – oznajmiłem tym razem już spokojniej niż normalnie.
Vanilla popatrzyła na mnie jakby z częściowym zrozumieniem, ale wciąż dostrzegałem w tym zapłakanym spojrzeniu ogromny żal. Skoro żadne z nas nie było w stanie się zmienić (bądź w jakiś sposób nie mogło tego zrobić) to może nie powinniśmy być razem. Chociaż z drugiej strony właśnie absurdalność całej tej sytuacji, a także naszych ciągłych kłótni praktycznie o to samo, jeszcze bardziej trzymały mnie w przekonaniu, że trzeba ją rozwiązać najszybciej jak to możliwe.
- Kocham cię, Vanilla i nie chce, żebyś przeze mnie cierpiała. – zacząłem, sam nie wiedząc co powiedzieć.
Za każdym razem, kiedy ona płakała, sprawiałem wrażenie niczym niewzruszonego sukinsyna. Nie wiedziałem jak to jest martwić się bądź troszczyć o inną osobę, całe życie przesiedziałem za kopułą tego ośrodka wraz z neutralnymi na wszystko naukowcami. Na moje wcześniejsze słowa Atshushi jedynie pokręciła głową, a później powoli unosząc się w ziemi uśmiechnęła się niewyobrażalnie smutno.
- Wiem, że gdybyś się postarał, dałbyś radę swoim napadom szału. Ale najwyraźniej nie zależy ci na tym, żeby przestać mnie ranić swoim zachowaniem...
- Nie zrozumiałaś mnie. Powiedziałem, że denerwuje mnie twoje ciągłe prowokowanie mnie. Ja nie potrafię odróżnić kiedy żartujesz, a kiedy mówisz poważnie, ponieważ obie te rzeczy brzmią z twoich ust bardzo podobie. Znaczy... barwa twojego głosu się nie zmienia.
Przytaknęła. Normalnie wdałaby się teraz w niezwykle żywą dyskusję odnośnie swoich racji. Nie poznawałem jej, to nie była ta sama dziewczyna co zaledwie parę minut temu. Przez chwilę nawet nie wiedziałem co powiedzieć, gdy głos Vanilli umilkł na zawsze, a jego miejsce zajął cichy szloch.
- Wiem, że jestem głupi i naprawde wielu rzeczy nie potrafię w tobie zrozumieć. – zacząłem, ostrożnie i starannie dobierając słowa – Ale czasami wydaje mi się, że to właśnie ty nie starasz się zrozumieć mnie. Mnie także jest ciężko z tym wszystkim, nie chcę się złościć, ale coś głęboko we mnie nie pozwala mi być spokojnym.
Znów przytaknęła. To zaczynało się powoli robić frustrujące. Sigma nie miała więcej siły na odpowiedzi, dalszy płacz czy cokolwiek innego. Po prostu stała i patrzyła mi w oczy: nieprzerwanie i nad wyraz intensywnie. Zastanawiałem się jak bardzo mnie w tej chwili nienawidzi...
- Cokolwiek zrobiłem: przepraszam. Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć, po prostu... – w tym momencie przerwałem, po raz kolejny poszukując odpowiednich słów – Chociaż wiem, że moje przeprosiny nie są wiele warte to jednak nie są też fałszywe. Zrobiłbym dla ciebie wszystko i nie chcę, aby kłótnie o coś co być może jest możliwe do naprawienia nas rozdzieliły.
Po tych słowach podszedłem do Vanilli i mocno ją przytuliłem, nie wydając przy tym ani jednego dźwięku. Tak bardzo chciałem, żeby między nami w końcu zaczęło się w miarę układać, a tymczasem nie potrafiłem zrobić niczego w tym kierunku. Nie wiedziałem nawet jak się za to zabrać. Blondynka wyciągnęła rączki ku górze, jakby nie będąc pewnym się czy powinna mnie objąć.
- Vanilla? – zapytałem cicho, a kiedy usłyszałem ciche, pytające westchnienie, kontynuowałem – Chciałbym się zmienić dla ciebie i jestem gotowy to zrobić. Zastanawiałem się kiedyś czy gdyby usunąć Arcanę albo chociaż jej niektóre umiejętności...
- To niemożliwe, Heaven. – czyżby to na tyle poważna sprawa, że postanowiła mi odpowiedzieć? – Właśnie po to powstało Rimear: aby przetrzymywać tutaj Naturalne Arcany, których nie da się usunąć z organizmu właściciela. Mimo wszystko udało im się wynaleźć sposób na wszczepienie sztucznej w zwykłego człowieka. Niestety, nie działa to w odwrotną stronę.
Westchnąłem zrezygnowany. Pomyślałem, że może usunięcie „problemu” byłoby rozwiązaniem, ale wychodzi na to, że nigdy się go nie pozbęde... Coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, iż to ze mną jest coś nie tak, a nie z Vanillą. Jeżeli ktoś mógł mi tutaj pomóc to chyba tylko ona: Sigma.
- Potrzebuje cię, Vanilla. Nie chcę znowu zostać sam: nie, kiedy wiem, że jestem (w jakiś sposób) niebezpieczny dla siebie samego jak i najbliższego otoczenia. Chciałbym, żebyś pomogła mi to zmienić.

< Vancia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope