Byłem przekonany, że chłopak znów będzie biegł przed siebie, a tymczasem
ruszył prosto na mnie. To chyba jedyna opcja której nie przewidziałem.
Kiedy tylko stykneliśmy się ramionami, poczułem ogromny ból owładniający
całą lewą stronę mojego ciała. Ostrze trzymanego przez chłopaka noża
przecięło moją skórę z niebywałą łatwością. Ten zorientowawszy się, iż
osiągnął zamierzony cel, chwycił mocniej za rękojęść i przesunął nóż do
góry. Tak jak dziecko przejeżdża palcami między szparami w płocie tak on
przejechał ostrzem po moich żebrach. Wrzasnąłem z bólu i przykryłem
ręką zranione miejsce. Korzystając z okazji, zaserfował mi klasycznego
kopniaka z półobrotu. Byłem zdziwiony, że po takim ciosię stoję na
nogach o własnych siłach. Kiedy zamierzył się drugi raz, złapałem jego
dłoń znajdującą się idealnie przed moją twarzą, po czym wielki płomień,
który się na nim pojawił zaczął przypalać skórę przeciwnika.
Błyskawicznie zabrał górną kończynę, krzycząc chyba jeszcze głośniej ode
mnie. Pojawiły mi się pierwsze mroczki przed oczami, czułem ciepłą
krew, ubrania nasiąkające szkarłatną mazią przywierały do mojej skóry
powodując jeszcze większy ból. Nie mogłem przegrać w taki sposób. Byłem
wręcz wściekły, że podszedł mnie tak łatwo. W sekundzie mooje włosy
zmieniły się w jeden wielki płomień. Ghost Rider, biczys!
Zacząłem biec (raczej szybko iść) w kierunku czerwonowłosego,
przygotowującego kolejne pokłady ładunków elektrycznych. Nie byłem zbyt
dobry w walce wręcz, ale skoro już do tego doszło... Nie miałem innego
wyboru. Zaczęliśmy się naparzać. Znaczy się... nasza walka wyglądała
tak, że większa część ataków nie trafiała w przeciwnika. Oboje bylismy
nieźle pokiereszowani, a każdy ruch sprawiał niewyobrażalny ból.
- Nie mam siły, żeby się z tobą dalej bawić, sa... - wydyszał zmęczony,
na co pytająco przechyliłem głowę. - Więc zakończmy to raz na zawsze.
Po tych słowach, dosłownie się na mnie rzucił. Przygwoźdźił mnie do
ziemi ciężarem własnego ciała, położył ręce na torsie i wrzasnął
ostatkiem sił:
- Heaven Stamp: Violent Thunder!
To było coś jak defiblyrator, ale o znacznie większej sile, która chyba
powaliłaby nawet słonia. Przeczuwałem, że wykorzystał całą swoją
magiczną moc, aby ostatecznie położyć kres naszej potyczce. Wszystkie
mięśnie mi się spięły, zacząłęm się trząść i wreszczeć jak przy ataku
najgorszej odmiany padaczki.
Musiałem na chwilę stracić przytomność, bo kiedy się ocknąłem Deak leżał
na ziemi obok mnie. Bardzo ciężko oddychał, kurczowo ściskając zdrową
ręką tę poparzaoną.
- Nie dam rady dłużej... - wyszeptał, a potem zamknął oczy oraz przestał się poruszać.
Wiedziałem, że jeżeli teraz się podniosę, mogę go jeszcze dobić. Jednak
nie mogłem tego zrobić. Nie czułem rąk ani nóg, byłem wręcz
sparaliżowany. To wyładowanie elektryczne kompletnie mnie wykończyło.
Czyżby to był remis? Czy naprawdę wyeliminowaliśmy siebie nawzajem?
Usłyszałem głos Rosie. Nie wiedziałem czy mi się wydaje czy naprawdę
jest obok. Widziałem jedynie głęboką czerń mimo, że moje oczy
pozostawały otwarte.
<Rosie,Futaba co teraz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz