poniedziałek, 22 czerwca 2015

Od Conora


Leżałem na plecach, jeszcze nie do końca rozumiejąc co się wokół mnie dzieje. Zawsze tak miałem zaraz po wstaniu. Leniwie wpatrywałem się w miarowo przeskakujące wskazówki zegara i pewnie robiłbym tak jeszcze z piętnaście minut, gdyby nie Józef. Skunks, o przyjaznej mordce i długim, puszystym i czarno-białym ogonku wskoczył mi na brzuch cicho popiskując. O nie, zaraz cała ferajna się zleci. I tak też się stało, po chwili klnący Franio latał pod sufitem, a niżej na podłodze pobudzona Jinna skakała patrząc się na latającego Żako i głośno przy tym szczekając. Nie mam chyba wyjścia, jak zebrać się, nakarmić towarzystwo i wyjść z nimi na spacer. Tak, wyjdę na spacer z ptakiem. Normalnie bym tego nie zrobił, ale Franio o dziwo jest bardzo posłusznym stworzeniem które zawsze wraca do domu. Normalnie mógłby się ''wyprowadzać'' sam, ale jakoś nie jest on raczej typem samotnika i nie preferuje jednoosobowych wypraw. Tuląc do swojej klatki piersiowej skunksa wstałem, jedną wolną ręką ścieląc łóżko. Następnie uważając żeby nie nadepnąć na Jinne wyszedłem z pokoju. Psi towarzysz niesfornie pelętał się pod moimi nogami, przez co o mało nie upadłem na podłogę. Kiedy wreszcie udało mi się dojść do dosyć obszernej kuchni, położyłem obok rozbrykanego psa Józefa. Opłukałem dwie metalowe miski, po czym przetarłem je szarą szmatką. Stawiając je na blacie kolejno nasypałem jedzenie dla skunksa i to dopasowane do rasy Jinny. Kiedy jedzenie karma była już nasypana, odstawiłem je na ziemię. Dwa zwierzaki z głpwy, teraz wygłodniały Franio. Dla niego już od wczoraj miałem umytą małą, zieloną miskę do której wystarczyło teraz jedynie wsypać ziarna. Ptak nie miał swojej klatki, to znaczy miał… ale trzeba uwzględnić to, że Jinna i Józef to niezłe psuje i prędko rozprawiły się z dużą, złotą klatką która wcale nie była przeznaczona dla nich. Ale ze mnie zły właściciel, tak nawet nie pomyśleć o daniu im pić. Skierowałem się do salonu, gdyż tam znajdowały się miski z wodą. Stały tam zawsze, w porównaniu do tych z jedzeniem. Co prawda nalewałem im wody wieczorem, ale wody już nie było, wypite do cna. Westchnąłem uśmiechając się przed nosem, napełniłem miski wodą to teraz pora żebym i ja się przygotował. Ponieważ nie miałem zbytniego wyboru, postanowiłem sobie podgrzać w mikrofali wczorajszą kolację. Po trzech minutach, wyjąłem swoje "idealne" śniadanie i zacząłem je spożywać. Jednak z moimi zwierzakami nie było mowy o delektowaniu się. Musiałem się jak zwykle pospieszyć, szybko skończyłem jeść i wbiegłem do łazienki po drodze zachaczając o szafę z ubraniami. Zamknąłem za sobą drzwi od łazienki, zdjąłem bluzkę w której spałem i kiedy miałem też ściągać spodnie spojrzałem Jinnie w jej wielkie, ciemne, brązowe oczy.
 — Jinna! – złapałem Akite za jej obrożę, drugą ręką otwierając drzwi i wypychając psa czubkiem stopy z łazienki – zboczony pies… – zaśmiałem się zamykając skomlącemu psu drzwi przed nosem.
Przebrałem się w czyste ciuchy, ogarnąłem nieco swój wygląd i wyszedłem z łazienki skacząc na jednej nodze. Ach to ubieranke skarpetek w biegu (z życia Reity :')). Narzuciem bluzę, ubrałem buty i kiedy wziąłem do ręki dwie smycze zwierzęta od razu się zbiegły. Do czerwonej obroży Akity, przypiąłem smycz w tym samym kolorze, natomiast do granatowej obroży skunksa, smycz o odrobinę głębszym kolorze. Ale różnica była prawie niezauważalna. Franio natomiast ciesząc się wolnością, usiadł na moim ramieniu. Otworzyłem drzwi od apartamentu, wyszedłem z towarzystwem na klatkę schodową i zamknąłem drzwi chowając klucze do zapinanej kieszeni bluzy. Teraz tylko zejść po schodach. To zawsze było najgorsze, zwierzaki nigdy nie mogły się dogadać, który idzie pierwszy. A obok siebie nie mogły iść, musiały podpierać ściany trzymając się jak najdalej barierek. W końcu takie schodzenie mnie zmęczyło i wziąłem Józefa na rączki, Jinna jakby automatycznie zaczęła szybciej schodzić po schodach. Kiedy w końcu znaleźliśmy się na zewnątrz Franio zeskoczył z mojego ramienia i gdzieś sobie poleciał. Uśmiechnąłem się patrząc na coraz to mniejszą sylwetkę ptaka, pewnie wpatrywałbym się jak głupi w niebo, gdybym nie został pociągnięty przez dużego psa.
 — Dobra, dobra już idziemy! – zaśmiałem się.
Kiedy przechodziłem, ludzie dziwnie się na mnie gapili. No w sumie chyba nie często widzi się tutaj kogoś z psem i skunksem. Szkoda, że mój piękny Żako sobie gdzieś odleciał, ale spokojnie, on zawsze wraca. Byłem tak zajęty pilnowaniem swojej rodzinki, że nawet nie zauważyłem jak na kogoś wpadłem. Zanim dziewczyna zdążyła upaść, złapałem ją w pasie równocześnie dalej trzymając zwierzaki na smyczy.
 — Przepraszam! Nic ci nie jest? Ja… – zamilkłem kiedy spojrzałem w jej duże, okrągłe oczy.

(Jakaś Pani? Nikogo nie zje 8)))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope