niedziela, 26 lipca 2015

Od Heaven'a - C.D Vanilli

 Dosłownie zamarłem słysząc to zdanie, które chyba właśnie w tej chwili przekreśliło całą moją miłość. Wstrzymałem oddech, miałem wrażenie, jakby serce na chwilę przestało bić w mojej piersi. Głos dosłownie zastygł w moim gardle, a ciało zasłabło. Do tego stopnia, że aż osunąłem się na kolana z głową żałośnie spuszczoną ku dołowi. Trafiła tymi słowami prosto w sedno... naprawde cholernie zabolały. Jak chyba nic innego. Kiedyś nie zrobiłoby to na mnie żadnego wrażenia, lecz ta dziewczyna miała w sobie coś co wyjątkowego... Coś co w jednej chwili potrafiło przywołać mnie do porządku, bez względu na stopień wewnętrznego zdenerwowania. Jednak tym razem było zupełnie inaczej... Byłem tak załamany, że przez chwilę nawet zdawało mi się, iż się przesłyszałem. Być może nie dało się postąpić ze mną inaczej, może faktycznie nie zasługuję na jej miłość...
Jednakże: gdyby tak było, Vanilla nigdy by się we mnie nie zakochała. Wreszcie odważyłem się podnieść głowę, ale nawet nie pomyślałem o tym, żeby wstać z zimnej podłogi. Jej bolesne słowa po raz kolejny uświadomiły mi bardzo wiele ważnych rzeczy – rzeczy, których ja, pomimo obecności obojga oczu, nie dostrzegałem ze względu na swoją ślepotę. Jej stadium niestety zdawało się pogłębiać, chociaż umysł podpowiadał mi, że jest coraz lepiej, że wreszcie zaczynam dostrzegać to co dzieje się wokół mnie. Byłem takie naiwny myśląc, że wciąż zachowując się jak małe, rozkaryszone i samolubne dziecko zdołam zatrzymać ją przy sobie.
Pierwszy raz od wielu lat poczułem nagromadzające się w moich czerwonych oczach łzy. Zebrało się ich tak wiele, że praktycznie nic nie widziałem. Już po chwili pozwoliłem kroplom swobodnie spływać po policzkać, a one następnie skapywały na ziemię, roztrzaskując się o jej powierzchnię w niemal niesłyszalnym dźwiękiem. Było w nich wszystko: mój ból, cierpienie oraz rozdzierający wnętrze krzyk rozpaczy, które po krótkiej chwili zdołały wyjść z moich ust wbrew mojej woli. Nie miałem już siły walczyć sam ze sobą czy z całą tą sytuacją, co jedynie pogarszała się w każdym wypowiedzianym przeze mnie, pustym słowem. Cały się trzęsłem, nie mogłem się uspokoić. Ku zdziwieniu każdego, jak też mam swoje granice. Nie jestem przecież z żelaza.
- Vanilla... – jęknąłem przez płacz, nie będąc nawet w stanie ułożyć logicznego zdania – Przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam... – szepnąłem, doskonale zdając sobie sprawę, że dziewczyny może już nawet nie być w apartamencie.
Objąłem rękami ramiona i padłem na drewniane panele wyścielające salon, zwijając się w kłębek jak ktoś, kogo właśnie bardzo mocno uderzono w brzuch. Starałem się ogarnąć roztrzęsione od płaczu ciało oraz pogrążony w chaosie umysł. Myślałem, że właśnie w tej chwili się poddałem.
Jednak... coś nieustannie kazało mi wstać i wziąć się w garść. Nawet jeżeli teraz nie miałem na to najmniejszej ochoty, wewnętrzny rozsądek jak i męska godność rozkazywały mi się podnieść. Iść do niej. Postarać się być chociaż ten jeden raz stanowczym. Powolnym, niezdarnym ruchem odkleiłem się od podłogi, nadal lekko chwiejąc się na nogach. Wytarłem wierzchem dłoni mokre od łez policzki, usiłując odrobinę się ogarnąć. Wydobrzeć trochę... Wtem usłyszałem czyiś ciężki, głośny oddech dobiegający z sypialni. Pociągnąłem cicho nosem, bez namysłu ruszając w kierunku tajemniczych dźwięków. To co zobaczyłem jeszcze dotkliwiej rozdarło moje wnętrze: Vanilla siedziała oparta plecami o ścianę, patrząc na mnie lekko zamglonymi oczami. Wyglądała jakby miała za chwilkę zemdleć bądź nawet umrzeć. Zdawała mi się jeszcze bardziej blada niż przed chwilą. I właśnie wtedy to zauważyłem: to, że stoję nieruchomo podczas, gdy ona potrzebuje pomocy. Mojej pomocy. Podszedłem do niej po dłuższej chwili, jakby wybudzając się z dziwnego transu, który zawsze tak skutecznie blokował każdy ruch jaki zamierzałem wykonać w najbliższym czasie. Kucnąłem obok Sigmy, jednocześnie unikając jej spojrzenia. Było ono w tym momencie tak puste, że dosłownie bałem się tego, co w nich zobaczę. Dotknąłem dłonią jej policzka: była cała rozpalona. Nie wiedziałem jak mam się zachować po tym wszystkim co się wydarzyło. Przecież zraniła mnie tak bardzo... dokładnie tak samo jak ja ją. Mimo wszystko pozwoliła mi na każdy gest jaki do niej kierowałem: była zbyt osłabiona, żeby zaprotestować. A ja? Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, że ma Anemię. Nigdy mi o tym nie powiedziała i zapewne w najbliższym czasie nie zamierzała.
Niewiele myśląc wziąłem ją na ręce i położyłem na łóżku. Zdawało mi się, że w tamtej chwili mogłaby powiedzieć do mnie najgorsze rzeczy, znienawidzić mnie, uderzyć czy powyzywać... a ja i tak bym to zignorował. Wybaczyłbym jej to wszystko. Bo kochałem ją tak bardzo, iż wydawało mi się, że nie ma takiej siły, która zdołałaby sprawić, abym przestał darzyć ją tym do niedawna zupełnie obcym dla mnie uczuciem.
- Płakałeś. – powiedziała cichutko, lustrując wzrokiem moją twarz. – Myślałam, że ktoś taki jak ty będzie się tego wstydził. Jeszcze przede mną.
Nie odpowiedziałem od razu. Najpierw popatrzyłem jej prosto w oczy wciąż szklącymi się, szkarłatnymi ślepiami. Nie było w nich nic oprócz bólu i... wreszcie jakiegoś śladu zrozumienia? Dotarło... boleśnie, ale dotarło.
- No właśnie: przed tobą. Przed tobą nie mam żadnych tajemnic. – wyznałem, z całych sił zdobywając się choćby na cień uśmiechu, ale niestety bezskutecznie – Dlaczego się tak źle czujesz? Jeżeli mogę ci jakoś pomóc – powiedz mi.
Atshushi jakby przez chwilę zawahała się czy ma mi powiedzieć. Ostatecznie jednak westchnęła głośno i spojrzała na mnie już po raz kolejny tego ranka. Wiem, że mogło to wyglądać, jakbym dopiero teraz zaczął przejmować się jej uczuciami. Tak nie było... zawsze mnie one ochodziły, lecz teraz zacząłem jej to widocznie okazywać. Właśnie... dopiero teraz.

<Vanilla?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope