niedziela, 5 lipca 2015

[Quest 2 cz.1] Od Natsume

Z chwilą kiedy upadłem na podłogę z łoskotem, cicho jęknąłem. Że też zawsze muszę sobie niefortunnie upaść na ramię, dziwię się, że jeszcze nie jest złamane. Zamrugałem kilka razy, żeby móc coś dostrzec w tej ciemności, jednak bezskutecznie. Starałem się uspokoić swój oddech, który był teraz przyspieszony. Czułem jak z poddenerwowania kropelki potu spływają po moim czole, a ręce się trzęsą. Podparłem się łokciami o podłogę, po czym z wielkim trudem wstałem z ziemi ignorując ból w ramieniu. Zanim jednak zdążyłem się w jakikolwiek sposób uchronić, ponownie zostałem zaatakowany. Tym razem jednak zdążyłem złapać swojego napastnika za ręce... a raczej łapy i odwinąć nim na bok. Usłyszałem tylko jak coś uderza o ścianę i ześlizguję się na podłogę. W tym momencie światło się zapaliło, pierwsze co zobaczyłem to zdenerwowane spojrzenie Madary. Jego wina, mógł ze mną nie zadzierać.
 - Głupi, śmiertelny dzieciak... prosiłem jedynie o czekoladowe ciastka... tylko o to, ale ty musisz być taki uparty! - wstał powarkując.
Oho, chyba przesadziłem. Sądzę tak po tym jak z pyska skapuje mu ślina, tupnął łapą ziemią po czym ryknął. Było to dziwne połączenie, groźny ryk wydobywający się z gardła małego, grubego kota. Jednak to tylko tymczasowa forma, już po chwili stał przede mną ogromny lis. [dla niewiedzących Madara wygląda tak --->] Cofnął się do tyłu po czym skoczył, z zamiarem zmiażdżenia mnie. Jednak wystarczyło jedno skinięcie dłoni, żeby duch który zajmował prawie całą wolną przestrzeń w salonie zawisnął w powietrzu i z powrotem zamienił się w kota. Madara, a raczej Nyanko - sensei jak to miałem w zwyczaju nazywać go kiedy był pod postacią kota, wyprostował się dumnie i prychnął. Wskoczył na parapet i wyściubił nos przez okno, chwilę nad czymś się zastanawiając. Wyglądało na to, że już miał wrócić do mieszkania, kiedy on wyskoczył przez okno. Podbiegłem do okna, wychylając się. Tak z najwyższego piętra? Nie powiem, mocne. Ale głupie. Chociaż ja tam najmniej się przejmuję i tak mu nic nie będzie. I nie chodzi tu już o zwykłe spadanie na cztery łapy, po prostu sobie odleci a nawet jeśli to on i tak nie zginie. Jest duchem, więc teoretycznie jest martwy. To znaczy duch takiego pokroju jak on, nigdy nie był martwy... powiedziałbym, że to demono-duch. Ja sam nie za bardzo mogąc znieść tej atmosfery, postanowiłem się przejść. Może i mój ukochany podopieczny zniknął, ale w pokoju nadal cuchnęło zdrową awanturą. Narzuciłem na siebie jedynie cienką kurtkę, założyłem byle jakie buty i wyszedłem. Kiedy tylko opuściłem budynek, dotarło do mnie jaki jestem głupi i nieodpowiedzialny. Jest za zimno na taką wiosenną kurteczkę, ale nie mam już ochoty tam wracać. Założyłem kaptur na głowę, wsadziłem ręce w kieszenie i z wolna ruszyłem. Nigdzie się nie spieszyłem, zresztą był środek nocy, dokąd mogłem niby zmierzać? Gdziekolwiek bym nie spojrzał, światła były już przygaszone, jedynie latarnie wciąż się świeciły. Chociaż jeśli spojrzeć dalej, to kilka z nich nie działało. Ciekawe kiedy zarząd postanowi je naprawić. Podszedłem do jednej z wygasłych lamp po czym z całej siły uderzyłem w nią otwartą ręką. Słup zadrżał a po chwili latarnia błysnęła lekkim światłem, w przeciwieństwie do reszty latarni, świeciła teraz tak lekko, że oświecała może z metr drogi. Niestety po dziesięciu sekundach znowu zgasła. Oparłem o nią głowę, przymykając oczy. W sumie to chciało mi się spać... Przez jakieś kilka minut stałem tak pod latarnią jak gościu spod ciemnej gwiazdy, kompletnie odpływając. Aż wreszcie postanowiłem się jako tako ogarnąć. Może lepiej będę już wracał? Na polu z każdą sekundą robi się coraz bardziej nieprzyjemnie. Potarłem ramiona swoimi dłońmi i zacząłem ponownie kierować się w stronę budynku Sigm. Może to i głupie, a instynkt podpowiadał mi, żeby po drodze przejść przez wschodnią dzielnicę ośrodka. To kompletnie nie po drodze, ale nie jest to również sytuacja bez wyjścia. Naiwny ja jak zwykle musiałem zrobić to, co czapa mi podpowiadała. To miejsce było jeszcze bardziej przytłaczająca, jest to najstarsza część ośrodka, co nie znaczy, że jest stara. Po prostu tutaj zostało umieszczone większość Arcan, więc nie powiem... jest tu sporo ludzi i praktycznie żaden apartament nie jest wolny. Sam nie wiem co tutaj mogło mnie przyciągnąć, tylko szare, smętne balkony i niesamowita ciemnica. Westchnąłem przeciągle, wypatrując czegoś ciekawego. 3 w nocy a ja szukam jakiejś rozrywki, co się ze mną dzieje? Ruszyłem dalej, ale nie zaszedłem daleko ponieważ coś zaczęło skapywać na moją twarz. Z początku sądziłem, że był to śnieg. Ale śnieg nie spływałby strużkami po mojej twarzy. Dotknąłem tej lepkiej substancji i spojrzałem na swoje palce. Zachłysnąłem się powietrzem widząc końcówki moich palców, całe ubabrane we krwi. Stałem tak wyprostowany, kiedy usłyszałem ciche ''kap, kap'' przede mną. Odsunąłem sprzed swojej twarzy dłoń i teraz to normalnie oczy prawie wyleciały mi z orbit. Z znajdującego się tuż nade mną balkonu, skapywała krew plamiąc asfaltową drogę. Normalna Arcana by się w to nie mieszała, kto wie czyja to krew i jacy szaleńcy się w tym babrali. Jednak ja, będąc Sigmą w pewnym stopniu miałem ułatwienie. Raz to to, że nikt nie mógł nam podskoczyć bo zwyczajnie by poległ, a dwa no to inny jak nie my, miał zajmować się czymś takim. Zaraz, ten drugi argument nie jest ułatwieniem, wręcz przeciwnie. Ale odbiegając teraz od moich przemyśleń... coś tam na górze się dzieje i ja muszę to sprawdzić. Z pomocą znaku prędko znalazłem się na balkonie i o mało nie zszedłem. Widok był okropny. Co najmniej litr krwi jak nie więcej, znajdowało się obok ciała czarnowłosej dziewczyny. Ponieważ kałuża się już nie powiększała, mogłem stwierdzić, że była już martwa. Sama krew zaczynała już powoli śmierdzieć, więc chyba tu troszkę leży... tak z godzinę? Obszedłem jej ciało dookoła, może nie jest to poszanowanie dla jej zwłok, ale muszę to zrobić. Uniosłem ją znakiem, zabezpieczając ciało w taki sposób żeby w ogóle nie zmieniło ułożenia. Dzięki temu będzie to potem wyglądało jakbym w ogóle tego nie ruszał. I nie zrobię niepotrzebnych odcisków na ciele. Kiedy usztywnione ciało dziewczyny było już nade mną, spojrzałem na jej twarz. Z tej strony były widać podcięte gardło, oraz organy które po prostu by z niej wypadły gdyby nie moja ''pomoc''. Syknąłem spoglądając w jej puste, pozbawione blasku oczy i przerażony wyraz twarzy. Sprawca musiał ją pozostawić konającą, ale kto to był? Jak na zawołanie ze środka mieszkania usłyszałem hałasy, ktoś coś wywrócił i zaczął majstrować przy drzwiach, żeby wyjść. Odwołałem znaki i ciało znowu było na swoim miejscu, puściłem się biegiem w głąb mieszkania. Osoba którą zobaczyłem przy drzwiach, miała na sobie dziwną maskę. Kiedy na mnie spojrzała, jej oczy błysnęły czerwienią. Drzwi otworzył się w tym samym momencie a postać błyskawicznie wybiegła. Ruszyłem w pogoń za nią, jednak morderca zniknął bez śladu.
 - Cholera! - zacząłem rozglądać się cały zdyszany.
Kto to był!? Poza tym czemu morduje inne Arcany, rozumiem naukowca... ale kogoś swojego pokroju? I jak mogłem pozwolić mu zwiać!? Nie mogę tego zostawić... czuję się odpowiedzialny za tą sprawę. Pobiegłem dalej, mając nadzieję że jakimś cudem znajdę tą osobę. Gdyby był ze mną Madara... sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Ledwie przebiegłem z dwieście metrów i już kogoś zauważyłem. Osoba bardzo podobnej postury, oparta o latarnię. Nie mogę być na sto procent pewny, że to morderca no ale ile osób może być o tej godzinie blisko miejsca zbrodni? Podbiegłem do tajemnicze postaci po czym złapałem ją za fraki i przycisnąłem do następnej latarni. Przez moją siłę uderzenia pod tym kimś ugięły się nogi i gdyby nie mój agresywny uścisk, teraz ten ktoś leżałby na ziemi.

[Ktoś chętny na Quest? Nie chcę go pisać sama ;c]

3 komentarze:

Layout by Hope