- Doragon Saito. - szepnąłem dosyć cicho, starając się nie przykuwać większej uwagi.
Zamknąłem
oczy, a gdy je ponownie otworzyłem, nie były już takie same. Szafir
odbijał się, poprzez moje podstępne spojrzenie, a kocie źrenice
podstępnie obserwowały, korytarz znajdujący się przede mną. Nie mogłem
się powstrzymać przed tym złośliwym uśmieszkiem, który uformował się na
moich ustach. Zemsta jest słodka, Will. Już ty czekaj tylko na chwilę, w
której wpadniesz w moje łapska. Już miałem zrobić pierwszy krok, gdy do
moich uszu doszedł przeraźliwy trzask,a potem coś w rodzaju głuchego
łoskotu. Będąc człowiekiem, który zmienia się w prehistorycznego gada,
miałem wyczulone wszystkie zmysły, w tym także zmysł słuchu. Nie
zwlekając ani chwili dłużej, ruszyłem w tamtą stronę.
- Co jest grane? Trix, co się dzieje? - Ustałem przy framudze, która prowadziła do pokoju gościnnego. - Co to za ludzie?
Mój
wzrok pokierował, po nieznanych mi dokąd, zamaskowanych postaciach.
Uniosłem jedną brew ku górze i spojrzałem na jednego, który stał
bardziej z przodu.
- "Czyżby ich dowódca?" - pomyślałem i spojrzałem w stronę przerażonej Trixy.
- Nazywasz się Kai Kim? - spytał, jak przypuszczam ich dowódca, kompletnie ignorując moje pytania.
Przeszedł
od razu do rzeczy i rzucił mi jakieś papiery. Zawierały one podstawowe
informacje o mojej osobie oraz o tym, iż jestem posiadaczem Arcan'y. Po
przestudiowaniu pięćdziesięciu tysięcy świstków, spojrzałem na postać,
która mi je dała.
- ...Więc zabieracie mnie do Rimear. -
Bardziej stwierdziłem, niż spytałem. On tylko pokiwał głową i spojrzał w
stronę mojej "rodziny".
- Mam nadzieję, że obejdzie się bez
komplikacji. Przez pierwsze trzy dni, możesz stracić swoje wspomnienia,
później jednak wszystko powinno wrócić do normy.
Nim zdążyłem
cokolwiek powiedzieć, poczułem delikatne ukucie w okolicy swojej szyi i
momentalnie poczułem się, jakoś tak bez życia. Przez chwilę tak stałem,
próbując zachować resztki racjonalnego myślenia, ale zaraz wylądowałem
na kolana. Nie wiem też kiedy, wpadłem w Objęcia Morfeusza.
[...]
Obudziłem
się w nieznanym mi miejscu. Rozejrzałem się dookoła i przetarłem
spocone czoło. Próbowałem sobie przypomnieć co się stało, ale dziwnym
trafem nie pamiętałem kompletnie nic. No cóż... Po prostu wstałem i
rozgościłem się w apartamencie nieznanego mi właściciela, którym -
okazując się później - byłem ja sam. Czemu była tu większość moich
rzeczy, nie wiem. Doprowadziłem się do porządku i wyszedłem. Wieczne nie
do sycenie, to u mnie norma, ale czułem się, jakbym nie jadł dwa dni.
- O stary, jestem głodny niczym smok wawelski. - zachichotałem melodyjnym głos. - Gdzie tu można coś zjeść?
Nie zauważyłem nawet, jak ktoś postanowił się ze mną skonfrontować. Widzę, że ktoś jednak poda mi pomocną dłoń.
(Kto jest tym szczęściarzem?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz