Gdzie jestem… ? Nic nie pamiętam. Ostatnie moje urywki to
jasne, rażące światło słoneczne przebijające się przez hartowane szklane okna.
Próbowałem zasłonić sobie oczy jednak moje dłonie były bezwładne. Bez życia.
Nie mogłem nic zrobić i chociaż słyszałem widziałem i czułem … byłem nieobecny.
Mówiono o mnie wtedy G610. To jakiś numer identyfikacyjny ? Nie znają mojego
imienia więc nie mogą się nim posługiwać, bądź… po prostu ta jest im łatwiej.
To tak samo jakby urodził się maszyną. Jakbym od najmłodszych lat był
rozpoznawany jako „Obiect G610”. Ciekawe rozwiązanie.
Przewozili mnie przez szereg ogromnych metalowych drzwi i
dziwnie zaprojektowanych korytarzy. Jak
to przewozili ? No tak. Nie mogłem się ruszyć przecież. Byłem tak jakby
chwilowo sparaliżowany. A ci kolesie w białych fartuchach wieźli mnie na łóżku
szpitalnym. Jakby tego było mało przywiązali mnie szerokimi pasami do
metalowych prętów łóżka. Jakbym kogoś zamordował. Ale zaraz… czy ja naprawdę
coś takiego zrobiłem ? Nie pamiętam… nie mogę sobie przypomnieć nic co miało
miejsce przed ujrzeniem tego oślepiającego światła. Jak to możliwe, że po
przekroczeniu tej „bariery” nagle straciłem wszystkie wspomnienia. Jedyne co mi
pozostało to mój bardzo zacięty charakter.
Ponownie zasnąłem, a obudzili mnie dopiero w jakiejś… celi ?
Nie to bardziej było laboratorium. Tym razem już siedziałem na wózku
inwalidzkim. Czy przeżyłem jakiś straszny wypadek ? Niee.. teraz już czułem
każdą swoja kończynę, jednak nadal byłem przywiązany i nie dane mi było nimi
poruszać. Odwróciłem głowę w prawo. Niemrawy wzrok utkwił w zielonych
tęczówkach naukowca w białej masce. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Jak jakiś
psychiczny człowiek chcący mnie zjeść. Nie miałem teraz nawet siły się o to
martwić. Obserwowałem co robił, bo nic innego przecież nie mogłem zrobić. Podniósł
moją jeszcze wiotką rękę i za chwilę wbił w ramię ogromną strzykawkę. Wydawała
mi się taka ogromna, podczas gdy pewnie miała tylko parę milimetrów.
Halucynacje robiły swoje. Nienawidzę
strzykawek. Gdy tylko obce ciało znalazło się pod moja skórą pisnąłem z bólu,
jednocześnie próbowałem się wyrwać. To na nic.
-Daliście mu za słaby lek usypiający. W ogóle nie powinien tego
czuć tymczasem on obserwował wszystko ! Za co wam się płaci !? – krzyknął jeden
w kruczo czarnych, długich włosach. Przechyliłem teraz głowę w lewo, potem w
prawo po czym kompletnie opadając z sił zwiesiłem ja w dół. Widocznie byli
świadomi mojego marnego zdrowia i słabej odporności. Pytanie, które od paru
minut zadawałem sobie niemal że na okrągło brzmiało: „Co ja tutaj właściwie
robię?”
[…]
I znowu. Czarny obraz.. kompletna ciemność spowiła moje
spojrzenie. Czyżby znowu chcieli zatuszować wszystkie dowody eksperymentowania
na ludziach ? Czy tylko ja jeden byłem świadom tego co tam się wyrabia ?
Przecież tutaj wszyscy są Arcanami, i wszyscy powinni przeżywać to samo.
Dlaczego więc tak krzyczeli ? Ten niezrozumiały bełkot zapisał mi się w
pamięci. Podanie mi głębszej narkozy mogło by źle wpłynąć na moje zdrowie. Więc
może jednak… wcale tak źle na nie traktują ? Sam już tego nie rozumiem.
Obudziłem się dopiero tutaj, w miejscu o wiele bardziej przytulniejszym i
milszym dla oka niż to pomieszczenie o blado białych ścianach. Już nie raziło
mnie światło, a zawdzięczałem to chyba dość ciemnym, bordowym roletom. Miękka
poduszka sprawiała wrażenie jakby totalnie się zatapiał. Całkiem inne uczucie
niż to które czułem leżąc na twardym, szpitalnym łóżku. Zsunąłem nogi na
ziemię. Chwilę zajęło mi wstanie i utrzymanie równowagi. Co oni mi dali !?
Narkotyki ? Chociaż nigdy ich nie próbowałem (chyba, bo przecież nie pamiętam co
się dało przed trafieniem tutaj) to czułem się tak jakbym właśnie dostał jakąś
powalającą dawkę tego specyfiku. Ręka po ukłuciu bolała mnie strasznie. I tak
jak mówiłem.. śladu praktycznie nie było widać, a przecież „narzędzie zbrodni”
było ogromne. Tak jasne. Wmawiaj sobie dalej Mika. Jedyną rzeczą, której teraz
pragnąłem to dowiedzieć się po co tutaj właściwie trafiłem i do czego jestem im
potrzebny. Problemem, który mnie natomiast trapił był fakt iż nie chciałem się
tego dowiadywać od innych. Nieśmiały ? Nie po prostu.. nie ufam im. Informacje
na temat ośrodka mogą być bardzo przydatne, ale kto chciałby się nimi pochwalić?
Wątpię że ktokolwiek.
Wyszedłem ze swojego nowego mieszkania i skierowałem się wzdłuż
długiego, białego korytarza. Było tam mnóstwo ludzi. A przy nich moja
porcelanowo, blada twarz wyglądała jak u lalki. Straszne.. znowu będą się ze
mnie nabijać. A niech spróbują to ostrze
mojej Katany znajdzie się w ich…. Moment. GDZIE MOJA KATANA !? No nie wierzę.
Skonfiskowali mi ją… no…Kuźwa..
-Ej Młody… - usłyszałem za sobą. No tak. Jakby nie patrzeć
to mogło być skierowane tylko i wyłącznie do mnie. – To chyba twoje!-
powiedziała nie znajoma mi postać i wtedy rzuciła w moją stronę pochwę z
kataną. Moje skarbeńki. Teraz nasuwa się pytanie skąd ten człowieczek to ma.
Spojrzałem zdziwionym, jednocześnie trochę zakłopotanym spojrzeniem na ludzika.
W sumie on patrzył tak samo, bo katana prawie wypadła mi z ręki, przez jeszcze
obolały obojczyk. Natychmiast przełożyłem ją do tej zdrowszej ręki by nie było
widać jaki sprawia mi to ból.
-Kim ty jesteś…? – od razu wydobyło się z moich ust.. – I skąd
masz moja katanę.. ?
( Ktoś ty , koleś ? xD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz