czwartek, 16 kwietnia 2015

Od Leily - C.D Natsume

Ten chłopak… On wygląda identycznie jak Paul… Mój stary przyjaciel. Jedyna osoba, którą byłam w stanie polubić. Wpatrywałam się w chłopaka jakbym miała świra, ale nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przeniosłam się do swoich wspomnień. Byłam z moim kolegą przez większość czasu. To dzięki niemu moje rany na plecach zadane przez własnego ojca nie zabiły mnie. Dbał wtedy o mnie żebym jak najszybciej wróciła do siebie. Nie pozwalał nawet zbliżać się mojemu ojcu w skutek sam nieraz ucierpiał. Szkoliliśmy się w jednej szkole, klasie. Ja pomagałam mu w walce, a on mi w lekcjach. Byliśmy nierozłączni. Był dla mnie jak brat. Wszystko układało się idealnie… aż do epidemii. Wybuchła właśnie w moim mieście. Coś strasznego. Każdy człowiek przemieniał się w zombie. Nasze osiedla ogrodzono najwyższym możliwym murem tak aby zaraza nie wydostała się na zewnątrz. Z początku próbowali ratować ocalałych, ale w skutek tego ginęło coraz więcej ludzi z zewnątrz. Po wielu porażkach dali sobie spokój ostawiając nasze małe grupki przeciwko hordzie potworów z najgorszych koszmarów. Mojej drużynie udało się zająć jeden z wyższych budynków. Kilka dziewczyn i chłopaków z naszej szkoły, Paul i mój ojciec. Teraz już nie mogła uciekać przed rodziną. Szło nam nawet nieźle. Wytłukliśmy większość zombie z najbliższej strefy. Jednak pewniej nocy stało się coś dziwnego. Nie mogłam spać i jak zwykle chodziłam z piętra na piętro. Przyglądałam się z okien powiększającej się liczbie zarażonej. Zostaliśmy tylko my. Nasza marna piątka jako jedyna nadal była zdrowa. Stałam tak przy oknie marznąć na zimnym wietrze, gdy poczułam jak ktoś mnie lekko dźga w bok. Oczywiście nie był to nikt inny jak Paul. Pociągnął mnie i po chwili znaleźliśmy się na dachu pobliskiego budynku. Reszta spała smacznie w środku, a my siedzieliśmy obok oglądając niebo. Nawet nie przeszkadzały nam hałasy na dole, a dokładniej charkoczące zmory. Nagle coś zaczęło się dziać. Usłyszeliśmy głośny huk i masę iskier. Przyglądaliśmy się potworom, gdy zauważyliśmy jakąś dziwną istotę wśród nich. Mutacje? Nie dobrze… Zanim się spostrzegliśmy sąsiedni budynek, w którym spała nasza drużyna zaczął się trząść, aż w końcu przewalił się na ziemię. Chyba nawet nie zdążyli się obudzić przed śmiercią. Byłam przerażona. Teraz została tylko nasza dwójka. Dzielnie walczyliśmy podtrzymując się w nadziei, że kiedyś nas stąd zabiorą. Dostaliśmy się do największego magazynu z bronią rabując go doszczętnie. Teraz bez problemu dobiliśmy wszystkich zarażonych. Było ich coraz mniej i mnie, aż w końcu pozostało tylko kilku. Wszystko szło jak po maśle, gdy jednej nocy usłyszałam jakiś szmer w naszym mniejszym domku. Niepewnie obudziłam śpiącego obok mnie chłopaka i oboje zeszliśmy na dół. Poza otwartymi drzwiami chyba nic się nie zmieniło. Już mieliśmy wracać na górę, gdy jakaś patelnia spadła w kuchni. Nagle jedna ścina się zawaliła, a przez nią wyleciała mutacja. Najgroźniejsza ze wszystkich. Zabiliśmy już kiedyś parę, ale ta była jakaś inna. Niezwykle sprytna i inteligenta. Widziała gdzie chcemy uderzyć. Udało nam się ujść z życiem powalając ją kilkoma niekontrolowanymi ruchami. Byliśmy trochę poszarpani, ale to raczej od uderzania w ściany i gruzy. Przenieśliśmy się do innego domku i tam zasnęliśmy już spokojni. Rano, gdy się obudziłam Paula nie było obok mnie. Zeszłam na dół szukając go. Już myślałam, że jak największy świr, ale też jak to on wyszedł sam na dwór. Na szczęście stał w salonie wpatrując się w okno. By ciut blady, ale myślałam, że to przez nocną przygodę ze zmorą. Zaszłam go od tyłu, gdy ten nagle odwrócił się i zamachnął. To nie był on… Przemienił się. Teraz chciał mnie zabić i to czym prędzej się mnie pozbyć. Nie miałam innego wyjścia. Musiałam go zabić. Rozpaczałam potem nad jego ciałem długie godziny zalewając je łzami. Kiedy już się ogarnęłam wstałam wściekła jak nigdy. Zemsta zawładnęła moim ciałem. Własnoręcznie zabiłam ostatnie sztuki mutacji. Wszystkie z najwyższego poziomu. Gdy je wybiłam mówiłam w myślach „To za Paula...” Kiedy już nie było przed czym uciekłam schowałam się na dachu jednego z wieżowców. Tego samego gdzie wcześniej straciliśmy całą drużynę. Leżałam tam kilka dobrych dni co jakiś czas tylko schodząc by coś zjeść. Wtem nad miasto nadleciał helikopter. Wylądował na najszerszej ulicy, gdy zauważyli, że zombie już nie ma. Spokojnie zeszłam do nich na dół i wyszłam naprzeciw. W życiu nie widziałam tak zdziwionych min. Cała zakrwawiona, w ranach i wielkim nożem w ręce ruszyłam do nich. Mieli kamery i w ogóle masa ludzi tam przyleciała. Gdy tylko mnie spostrzegli chwycili za braki pociągając w stronę maszyn badając przy tym czy na pewno nie jestem jedną z zarażonych. Kiedy już się upewnili wsiadłam do helikopteru zalana masą pytań. Odpowiadałam na wszystkie w najmniejszych szczegółach, ale nawet nie wspomniałam o Paulu. To za bardzo bolało. Nagle wróciłam na ziemię słysząc chrząknięcie chłopaka. Spuściłam zakłopotana głowę i lekko się zaczerwieniłam. To był też Sigma z tego co pamiętam. Nieśmiało przysiadłam się do niego, po czym podniosłam głowę w jego stronę. Był widocznie bardzo zestresowany. W sumie to był to nawet przyjemny widok. Spuścił wzrok wlepiając go w ziemię. Gdy tylko ktoś przechodził niedaleko nas widziałam, że jeszcze bardziej się denerwuje. Cicho wstałam z ławki i przystanęłam naprzeciw niego. Po jakiejś chwili podniósł niepewnie głowę i spojrzał na mnie. Pochyliłam się lekko w jego stronę ostrożnie wyciągając dłoń.
- Może się gdzieś przejdziemy? - zapytałam cicho nieśmiało spuszczając wzrok
Po dłuższym zastanowieniu przytaknął spoglądając na mnie ze zdziwieniem w oczach. Odsunął moją rękę i sam wstał. Zauważyłam, że pierwsze co zrobił to skierował się w jak najbardziej odludne miejsce parku. Grzecznie szłam obok niego czasem spoglądając na jego twarz kątem oka. Nie wyrażała za dużo emocji poza zamyśleniem. Spacerowaliśmy dosyć wolno pomiędzy drzewami. Tutaj naprawdę mało kto przechodził. Tylko od czasu do czasu dało się słyszeć jakąś rozmowę lub ludzkie kroki. Usiadłam na trawie w cieniu drzew podnosząc do niego głowę. Byłam ciekawa czy się do mnie przysiądzie. Zrobiłam mu specjalnie miejsce obok mnie, a sama oparłam się o pień drzewa cicho wzdychając.
(Natsume? Wiem tandeta)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope