poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Od Leily - Do Kai'a

Cóż.. w końcu nadszedł mój czas wejścia na teren ośrodka. Dostałam klucze i numer pokoju na karteczce. Spokojnym krokiem maszerowałam chodnikiem w tym jeszcze „normalnym” świecie. Po chwili zza rogu wyłoniła się kopuła. Dotknęłam palcami noża schowanego przy pasku. Zawsze nosiłam go przy sobie, tak na wszelki wypadek. Westchnęłam niespokojnie i prostując się rozejrzałam się po ośrodku. Były tu straszne tłumy. Wszyscy byli znacznie wyżsi ode mnie przez co czułam się dosyć dziwnie. Przyglądali mi się z zaciekawieniem. Ciekawe co o mnie myślą. Dziwadło, czy raczej kolejny tajemniczy ktoś? Raczej nikt mnie nie widział jak tutaj wchodziłam, więc nie spodziewają się iż jestem Sigmą. W sumie lepiej dla mnie. Nie będę się zbytnio wyróżniać… na razie. Westchnęłam cichutko chowając klucz w drobnych dłoniach. Rozglądałam się bacznie. Z tego co wiem nasz „kapitan” dostał się tutaj przede mną. Może gdzieś go zobaczę. Nim się obejrzałam stałam pod budynkiem mieszkalnym. Spokojnym krokiem przemierzałam piętro po piętrze. Czemu nasze pokoje muszą być najwyżej. Wychyliłam się za poręcz i spojrzałam w górę. Niechętnie podciągając nogi do góry po długim czasie dotarłam na moje piętro. Rozprostowałam pogniecioną karteczkę. Numer w sumie nie rozmazał się za bardzo. O proszę.. nawet już mam oznaczone drzwi do mieszkania. Z ciekawości spojrzałam na poboczny numer. S28… o ile się nie mylę to pokój naszego Kai’a, bo coś kojarzę ze słyszenia ten numerek. Przekręciłam kluczyk parę razy i nacisnęłam lekko na klamkę. Wszystko było w sumie takie jak lubię. Ciepłe i przytulne kąciki, kolory no i oczywiście moje mini laboratorium. Moje ukochane skrzypce stały w kącie salonu lekko połyskując w promieniach wstającego słońca. Skoro aż tyle osób było z rana na placu to nie chcę wiedzieć co będzie w południe. Nagle zaburczało mi w brzuchu. Wskoczyłam na jakiś taboret w kuchni i zajrzałam do szafek. Pustka większa niż w nicości. Usiadłam na chwilę spoglądając przez okno. Niedaleko tego budynku jest jakiś okoliczny sklep. Chwyciłam siatkę, trochę monet i wyszłam z mieszkania. Po drodze minęłam kilka znajomych twarzyczek. Może to były pozostałe Sigmy? Nie.. pewnie mi się znowu coś pomyliło. Tym razem zjechałam dosyć zatłoczoną windą. Skuliłam się w kąciku czekając aż cała reszta ją opuści. Dopiero po tym sama ruszyłam w kierunku sklepu. Na szczęście był bliżej niż myślałam. Półki były wypełnione po same brzegi. Chwyciłam podstawowe rzeczy. Parę bułek, trochę mięsa.. W sumie nie jest tutaj aż tak biednie jak myślałam. Wtem zauważyłam kogoś z górą rzeczy w rękach. Spojrzałam na niego z lekkim rozbawieniem w oczach. Wzięłam ostatnią rzecz i gdy już miałam iść do kasy dana osoba potknęła się obok mnie wypuszczając wszystko z rak. Przyglądałam się temu zdarzeniu, gdy chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Co robisz łamago. Uważaj jak chodzisz! - wrzasnął, a ja podniosłam wzrok zaskoczona
Ach.. to ten. Pamiętam go z laboratorium. Czyli zapewne to nasz pan kapitan. Rzuciłam mu gniewne spojrzenie, ale tak by nie dostrzegł tego nikt oprócz jego. Niechętnie pomogłam mu popodnosić zakupy i sama ustawiłam się w kolejce. Jak na złość musiał stanąć zaraz za mną. Coś tam mruczał niezadowolony pod nosem. Westchnęłam zrezygnowana.. no to będzie ciekawie. Po krótkiej chwili wracałam przez plac z siatką w ręce lekką nią wymachując. Niektórzy uśmiechali się na mój widok. To było.. miłe. Dzięki temu poprawił mi się ciut humor po spotkaniu z tym „znajomym z widzenia”. Jakimś cudem dogonił mnie pod budynkiem. Spoglądałam na niego kątem oka jak idzie kilka metrów ze mną z siatkami wypełnionymi zakupów. Tyle je, a chudy on jak nie wiadomo co. Niestety udało mu się wejść do widny razem ze mną. Teraz już nie było w niej tłumów, a dokładniej byliśmy w niej sami. Mogłam już wybrać te durne schody…
(Kai?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope