niedziela, 9 sierpnia 2015

Od Heaven'a - C.D Vanilli

Z jednej strony chciałem zaprzeczyć, lecz z drugiej było w tym sporo prawdy: sama jej bliskość doprowadzała mnie do szaleństwa, nie wspominając już o pocałunku. Mimo to potrafiłem się opanować, chociaż wymagało to ode mnie naprawde pokaźnych pokładów siły woli. Nabrałem parę głębszych wdechów, a potem wypuściłem powietrze z hałasem, ponownie unosząc wzrok na moją ukochaną. Wyraz jej twarzyczki wzskazywał na to, iż zastanawia się co znowu zrodziło się w moim dziecięcym umyśle.  Zacisnęła rączki nieco mocniej na moim karku, a potem zmusiła mnie do pochylenia się na jej wysokość.
- Właściwie to tak. – odparłem spokojnie, nie starając się kryć czegoś co było dla Sigmy oczywiste. -  Sam już nie wiem...
Wyrwałem się z objęć dziewczyny, odsuwając się odrobinę. Nie rozumiałem dlaczego jej proste, szczere pytania tak bardzo onieśmielają moją postać. Czułem się dziwnie niezręcznie za każdym, gdy wspominała o moim stosunku co do niej. Zupełnie jakby mówiła to przed ogromną, liczną publicznością gdzie ja robiłem za aktora stojącego na scenie, z której nie miałem możliwości ucieczki czy schowania się na kurtyne.
Nawet, jeśli w pokoju nie było nikogo prócz nas samych... byłem wpatrzony w Vanille niczym w najpiękniejszy obrazek, a ona dobrze o tym wiedziała. Wielokrotnie powtarzała mi, że uwielbia moje rozkochane spojrzenie na swojej osobie, ale ja zbyt często nie potrafiłem powiedzieć komuś czegoś wprost – tak jak robiła to właśnie ona.
- Coś się stało? – zapytała po pewnym czasie, przybierając lekko zaniepokojony wyraz twarzy, lecz dostrzegłem z nim także nutkę rozbawienia.
Bawiło ją moje zmieszanie. Odwróciłem się czym prędzej, czując napływającą na moje policzki czerwień.
- Nie, nic. – rzuciłem szybko. – To co? Idziemy? – chciałem jak najszybciej zmienić temat, aby po raz kolejny nie wyjść na debila, na którego ostatnio wychodziłem wyjątkowo często.
Ubrany w białą koszulkę w rekinem na przodzie, szczerzącym piłowate zęby, oraz czarne spodnie, zasygnalizowałem gotowość do wyjścia. Poprawiłem lekko pomięty materiał górnej części garderoby, a na moich ustach zagościł łagodny uśmiech. Vanilla odwzajemniła ten gest, doskonale odczytując jego treść. Już za chwilę opuściliśmy cztery ściany mojego apartamentu, a ja wciąż czułem na sobie jej roześmiane spojrzenie. Ledwo zauważalne rumieńce goszczące na moich policzkach najwyraźniej niewzwykle jej się podobały i dostarczały wiele radości. Miałem ochotę odwrócić głowę w inną stronę, lecz natychmiast zaniechałem tych starań kiedy jej ciepła, drobna dłoń objęła moją własną.
Z chwilą dotarcia pod wielką, żelazną bramę prowadzącą poza tereny Rimear, udało mi się dostrzec pokaźną grupę uzbrojonych naukowców, strzegących masywnych wrót. Ten widok nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, lecz wiedziałem, iż nawet Omicron nie miałby najmniejszych szans w starciu z technologią jaką dysponowali. Jeden z nich przenióśł swoją uwagę na naszą dwójkę: zmęczone, znudzone, brązowe oczy tegoż mężczyzny usadowiły się na postaci Sigmy. Nic nie powiedział, tylko machnął ręką do pozostałych członków gromady, wyrażając zgodę na opuszczenie terenu ośrodka. Takie wyjścia zawsze uwalniały we mnie niepowstrzymaną ekscytację: wszystko co się tam znajdowało wyglądało inaczej niż to co widziałem dotychczas. Odetchnąłem głęboko, dotykając szklanej powłoki od jej zewnętrznej strony – w tym momencie znowu poczułem się naprawde wolny.
[...]
- Dokąd idziemy? – spytałem z uśmiechem, zrównując tempo swojego chodu z tym Vanilli.
- Przekonasz się, kiedy już tam dojdziemy.
Miałem cholerną ochotę obsypać dziewczynę pytaniami dotyczącymi wyglądu danego miejsca, ale w ostatnim momencie powstrzymałem się: było ich zbyt wiele, aby zdołała odpowiedzieć na nie wszystkie. Dosyć sporych rozmiarów miasto, w którego wnętrze zagłębialiśmy się coraz to bardziej i bardziej, w najmniejszym stopniu nie przypominało mocno rozwiniętej technologicznie metropolii. Jedynie parę mniejszych wieżowców i niekończący się szereg cementowych domów, jednocześnie niesamowicie zaniedbanych, dawało mi poczucie miłej odmiany. Powietrze zdawało się być bardziej rześkie i świeższe niż to, którym dotąd oddychałem.
- Jestśmy na miejscu. – z osobistych przemyśleń wyrwał mnie bardzo znajomy, łagodny głos blondynki stojącej obok.
Uniosłem wzrok i ujrzałem mieniący się od lamp LED klub nocny. To był właśnie ten nasz cel?
- Myślałem, że mamy coś ważnego do wypełnienia zamiast tańczenia w jakimś klubie... – odparłem lekko zdezorientowany.
- Naukowcy kazali nam przypilnować porządku w tym obiekcie. Ostatnio roi się tutaj od różnych niebezpieczeństw. Nie chcą kolejnych ofiar. Tak więc wzięłam cię ze sobą, żebyś mógł pobawić się w policjanta.
Miałem robić na ochroniarza? Wolałem raczej chronić tych na kim mi zależy nic obcych ludzi, ale skoro ona mnie o to poprosiła... Bez namysłu zgodziłem się. Być może wcale nie będzie tak beznadziejnie i nudno jak mi się wtedy zdawało. W głębi duszy liczyłem na jakąś małą akcję. Weszliśmy do środka: roiło się tam od ludzi zbliżonych do mnie wiekiem. Niektórzy, już konkretnie wstawieni, leżeli nieprzytomni na podłodze, a jeszcze inni zdzierali sobie gardła, wykrzykując jakieś biesiadne piosenki. Prychnąłem cicho pod nosem, a potem usadowiłem się na siedzeniu tuż przy barze, jednocześnie obserwując każdy ruch wykonany przez Atshushi.

<Vanilla?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope