niedziela, 24 maja 2015

Od Kai'a

Przeszedłem cały sierociniec, poszukując Willa. No, gdzie się podział ten stary, sknerus? Zmarszczyłem brwi, wyraźnie zniesmaczony zaistniałą sytuacją. Zawsze tak, gdy jest najbardziej potrzebny, to go niema. Najzwyczajniej w świecie, po prostu sobie znika. Przysięgam na Boga, że świadomie korzysta z tej okazji, bym się zirytował. Śmieszą go ekspresje mojej twarzy, bynajmniej tak mi powiedział, ale ile z tego prawdy, to nie wiem. Nigdy się jeszcze ze mnie nie śmiał, więc wątpię, by dzisiaj było inaczej, jednak nie zamierzałem dać mu tej satysfakcji z wygranej. O nie, nie tym razem. Jeśli znowu udało, by mu się przejąć pałeczkę, nabijałby się ze mnie, aż do końca tygodnia, a uwierzcie mi, taki monotonny bieg rzeczy, zaczyna się po prostu nudzić. No nic, tym razem to ja zamierzam być na szczycie.
- Doragon Saito. - szepnąłem dosyć cicho, starając się nie przykuwać większej uwagi. 
Zamknąłem oczy, a gdy je ponownie otworzyłem, nie były już takie same. Szafir odbijał się, poprzez moje podstępne spojrzenie, a kocie źrenice podstępnie obserwowały, korytarz znajdujący się przede mną. Nie mogłem się powstrzymać przed tym złośliwym uśmieszkiem, który uformował się na moich ustach. Zemsta jest słodka, Will. Już ty czekaj tylko na chwilę, w której wpadniesz w moje łapska. Już miałem zrobić pierwszy krok, gdy do moich uszu doszedł przeraźliwy trzask,a potem coś w rodzaju głuchego łoskotu. Będąc człowiekiem, który zmienia się w prehistorycznego gada, miałem wyczulone wszystkie zmysły, w tym także zmysł słuchu. Nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyłem w tamtą stronę.
- Co jest grane? Trix, co się dzieje? - Ustałem przy framudze, która prowadziła do pokoju gościnnego. - Co to za ludzie?
Mój wzrok pokierował, po nieznanych mi dokąd, zamaskowanych postaciach. Uniosłem jedną brew ku górze i spojrzałem na jednego, który stał bardziej z przodu. 
- "Czyżby ich dowódca?" - pomyślałem i spojrzałem w stronę przerażonej Trixy.
- Nazywasz się Kai Kim? - spytał, jak przypuszczam ich dowódca, kompletnie ignorując moje pytania.
Przeszedł od razu do rzeczy i rzucił mi jakieś papiery. Zawierały one podstawowe informacje o mojej osobie oraz o tym, iż jestem posiadaczem Arcan'y. Po przestudiowaniu pięćdziesięciu tysięcy świstków, spojrzałem na postać, która mi je dała.
- ...Więc zabieracie mnie do Rimear. - Bardziej stwierdziłem, niż spytałem. On tylko pokiwał głową i spojrzał w stronę mojej "rodziny".
- Mam nadzieję, że obejdzie się bez komplikacji. Przez pierwsze trzy dni, możesz stracić swoje wspomnienia, później jednak wszystko powinno wrócić do normy.
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, poczułem delikatne ukucie w okolicy swojej szyi i momentalnie poczułem się, jakoś tak bez życia. Przez chwilę tak stałem, próbując zachować resztki racjonalnego myślenia, ale zaraz wylądowałem na kolana. Nie wiem też kiedy, wpadłem w Objęcia Morfeusza.
[...]
Obudziłem się w nieznanym mi miejscu. Rozejrzałem się dookoła i przetarłem spocone czoło. Próbowałem sobie przypomnieć co się stało, ale dziwnym trafem nie pamiętałem kompletnie nic. No cóż... Po prostu wstałem i rozgościłem się w apartamencie nieznanego mi właściciela, którym - okazując się później -  byłem ja sam. Czemu była tu większość moich rzeczy, nie wiem. Doprowadziłem się do porządku i wyszedłem. Wieczne nie do sycenie, to u mnie norma, ale czułem się, jakbym nie jadł dwa dni.
- O stary, jestem głodny niczym smok wawelski. - zachichotałem melodyjnym głos. - Gdzie tu można coś zjeść? 
Nie zauważyłem nawet, jak ktoś postanowił się ze mną skonfrontować. Widzę, że ktoś jednak poda mi pomocną dłoń.

(Kto jest tym szczęściarzem?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope