Kolejny, pochmurny dzień... I nie zapowiada się na to, by w jakikolwiek
sposób miało się to zmienić. Teoretycznie mogłabym zmienić panującą
pogodę, jednak... Po co? Nie chcę niepotrzebnie ingerować w sprawy matki
natury. Jeśli niebo jest zachmurzone, to widocznie tak powinno być.
Przy takim wietrze nie ma nawet co wychodzić na zewnątrz. Ale tutaj jest
taak nudnoo...
Klęczałam na łóżku, łokciami opierając się o parapet i, z twarzą
usadowioną na dłoniach, patrzyłam się w dal. Westchnęłam. Ciekawe, kiedy
pozwolą nam zobaczyć, co tam jest... Poza terenem bańki. Naukowcy wciąż
tłumaczą, że muszą nas odpowiednio przygotować, że wypuszczenie nas na
zewnątrz to nie taka prosta sprawa... Ale wszyscy wiedzą, że oni się po
prostu boją tego, jak zareagujemy na ten "zewnętrzny świat". W końcu nie
wszyscy z nas go pamiętają. Ech, trochę czasu minie, zanim opuścimy to
miejsce...
No nic, nie ma co cały dzień spędzić wyglądając z rozmarzeniem przez
okno. Zeszłam w łóżka i przeciągnęłam się wciąż nieco ospale. Wstałam
niecałe 10 minut temu i od tego czasu gapię się bezsensownie w tę głupią
szybę. Weszłam do łazienki, związałam włosy i wzięłam prysznic. Ubrałam
fioletową bluzę z uszkami zajączka. Jak większość moich ubrań, była za
duża. Sięgała mi prawie do kolan. Wciągnęłam więc podkolanówki i
postanowiłam zrezygnować z zakładania spodni. Rozczesałam swoje kłaki,
wyszorowałam zęby i przemyłam twarz zimną wodą, żeby pozbyć się resztek
snu z twarzy. Nieco bardziej ożywiona wyskoczyłam z pokoju. Ponieważ
doskwierał mi głód, a w lodówce nie było już żadnych zapasów,
postanowiłam zejść na dół. Tam zawsze mają duuuużo żarcia. Czasem udaje
mi się dostać coś za darmo. Wszystkie sprzedawczynie mnie tam znają,
często podśmiewają się ze mnie wymyślając mi przeróżne przezwiska, jak
"żarłacz mały", czy "kuchenny szkodnik". Kicałam więc radośnie w stronę
najbliższej windy (mało komu z puściutkim brzuchem chce się męczyć ze
schodami, nieprawdaż?) Gdy nagle otworzyły się przede mną drzwi. Mało co
w nie nie huknęłam... Po chwili z ciemnego pokoju wyjrzała nieznajoma
twarz... A właściwie nie twarz, tylko... Maska?! Ciemnoniebieska,
zakrywała całą twarz chłopaka. Wyglądała dość... Strasznie.
-O matko, ale się przestraszyłam - przyznałam, kładąc rękę na klatce
piersiowej, po czym westchnęłam w uśmiechem - Przepraszam, nie
spodziewałam się czegoś takiego... Jestem Victoria - odparłam,
wyciągając rękę w stronę chłopaka.
-Nazywają mnie Eyeless Jack - mruknął, ściskając moją dłoń.
Jego skóra była nienaturalnie ciemna.
-Jest pan tu nowy, prawda? - spytałam, starając się nie zwracać zbytnio uwagi na nietypowość stojącej przede mną osoby.
Eyeless Jack przytaknął lekko.
-A tak właściwie, to gdzie my jesteśmy?
-To pan nie wie? - nie ukrywałam zdziwienia - Znajdujemy się w Rimear
Center, miejscu dla... Nietypowych. Jak zapewne zdążył się pan już
zorientować, otacza nas wielka, szklana bariera, nazywana powszechnie
"bańką", poza której teren, bez zgody naukowców, nie można wyjść. Ale
spokojnie, nie jest tu aż tak źle - uśmiechnęłam się - To prawda,
jesteśmy... zamknięci, ale z drugiej strony bariera chroni nas przed
ludźmi, którzy nie zawsze akceptują naszą... odmienność. Jeśli pan chce,
mogę oprowadzić pana po terenie ośrodka i opowiedzieć o nim co nieco...
- przerwałam, czując nieprzyjemne ssanie w żołądku - Jednak wpierw będę
musiała jeszcze coś załatwić... Może spotkamy się przed drzwiami za
jakieś... 20 minut? Oczywiście, jeśli ma pan czas i chęci.
Eyeless Jack? Zainteresowany małą wycieczką? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz