Miałem ochotę rozwalić telewizor, kiedy po raz kolejny przegrałem w
swojej ulubionej grze. Walnąłem beprzewodowego Pad'a gdzieś wgłąb pokoju
i warknąłem ze złości. Dlaczego byłem tak beznadziejny w grach na
konsolę?! Zerwałem się z siedzenia, przeczesałem włosy ręką po czym
wyszedłem na zewnątrz, bo bezczynne siedzenie w domu doprowadzało mnie
do szału. Przekroczyłem próg drzwi, wlepiając wzrok w daleko wgłąb
miasta. Wszystko wyglądało tak samo: śnieżna biel budynków zlewała się w
jedną całość. Westchnąłem z wyrzutem. Kolejny, nudny dzień zaliczony.
Szedłem przez siebie jedną z alejek pokrytych kwiatami niezliczonych
gatunków, a soczysta zieleń pokrywająca cały teren ośrodka była jedynym,
innym kolorem poza przerażająco nudną bielą. Spędziłem w tym dziwacznym
miejscu niezliczoną ilość czasu, a wciąż nie znałem choćby garstki
mieszkańców ośrodka. To było frustrujące. Mijałem wielu ludzi, którzy
spotykając moje spojrzenie szybko odwracali wzrok. Przejechałem dłonią
wzdłuż ogromnej blizny na twarzy, usiłując sobie przypomnieć powód jej
obecności. Byłem Betą, panowałem nad umiejętnościami fizycznymi którymi
obdarzyli mnie ci zasrani naukowcy, ale w miarę gdy docierałem wgłąb
siebie, czułem się jak typowa Gamma. Zacisnąłem zęby, starając się
stłumić napływające do oczu łzy. Przetarłem twarz rękawem bluzy,
spuszczając żałośnie głowę, jednocześnie przyśpieszając kroku. Pragnąłem
poczuć delikatny powiew wiatru wiejącego znad tego "otwartego" świata.
Pamiętam, że kiedy byłem mały rodzice opowiadali mi o wielich wodach
rozciągających się aż po horyzont. Morze... tak bardzo pragnąłem je
zobaczyć.
- Uważaj jak chodzisz, młodzieńcze! - głos jakieś starszej pani przywołał mnie z powrotem na ziemię.
Zorientowałem się, że zaledwie sekunda dzieliła mnie od wpadnięcia na
nią (i prawdopodobnie zabicia jej na miejscu). A potem oskarżono by mnie
o zabójstwo oraz napaść w jednym...
Minąłem staruszkę bez słowa, nakładając kaptur tak, aby zakrywał moje
ogarnięte niekontrolowanym smutkiem oblicze. Nienawidziłem tych
dziwacznym napadów depresyjnych...
W jednej minucie byłem radosny niczym małe dziecko, a w drugiej bliżej
było mi do tnącego się masochisty niżeli do pogodnego chłopaka. Gorzej
niż rozhuśtana psychicznie dziewczynka oglądająca koreańskie dramy...
Niemniej jednak ogrom szklanej kopuły otaczającej cały ośrodek ciążył na
mnie, bezlitośnie przygniatając do mokrej gleby przez co czułem się
cholernie malutki. To właśnie ta bezmoc paraliżowała nie na tyle, abym
nie był w stanie opanować trzęsących się ze zdenerwowania rąk.
- Hej, wszystko w porządku? Wyglądasz okropnie. Zupełnie jakby ktoś zabił ci matkę.
Poczułem czyjąć dłoń na ramieniu, a zaraz potem usłyszałem ten
melodyjny, kobiecy głos. Dopiero teraz zorientowałem się, że stoję na
środku drogi. W bezruchu. Bite 10 minut!
Jak jakiś obłąkany debil!
Nic więc dziwnego, że ktoś wreszcie zwrócił na mnie uwagę. Do tego jej
rozwalająca szczerość sprawiła, że miałem ochotę parsknąć sarkastycznym
śmiechem. Odwróciłem się w stronę nieznajomej, obrzucając ją pytających
spojrzeniem. Taka śmiała dziewczynka, a równocześnie taka mała...
Musiałem pochylić głowę, aby widzieć jej dziecinną twarzyczkę.
<Shiki?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz