wtorek, 3 lutego 2015

Od Heaven'a

Miałem ochotę rozwalić telewizor, kiedy po raz kolejny przegrałem w swojej ulubionej grze. Walnąłem beprzewodowego Pad'a gdzieś wgłąb pokoju i warknąłem ze złości. Dlaczego byłem tak beznadziejny w grach na konsolę?! Zerwałem się z siedzenia, przeczesałem włosy ręką po czym wyszedłem na zewnątrz, bo bezczynne siedzenie w domu doprowadzało mnie do szału. Przekroczyłem próg drzwi, wlepiając wzrok w daleko wgłąb miasta. Wszystko wyglądało tak samo: śnieżna biel budynków zlewała się w jedną całość. Westchnąłem z wyrzutem. Kolejny, nudny dzień zaliczony. Szedłem przez siebie jedną z alejek pokrytych kwiatami niezliczonych gatunków, a soczysta zieleń pokrywająca cały teren ośrodka była jedynym, innym kolorem poza przerażająco nudną bielą. Spędziłem w tym dziwacznym miejscu niezliczoną ilość czasu, a wciąż nie znałem choćby garstki mieszkańców ośrodka. To było frustrujące. Mijałem wielu ludzi, którzy spotykając moje spojrzenie szybko odwracali wzrok. Przejechałem dłonią wzdłuż ogromnej blizny na twarzy, usiłując sobie przypomnieć powód jej obecności. Byłem Betą, panowałem nad umiejętnościami fizycznymi którymi obdarzyli mnie ci zasrani naukowcy, ale w miarę gdy docierałem wgłąb siebie, czułem się jak typowa Gamma. Zacisnąłem zęby, starając się stłumić napływające do oczu łzy. Przetarłem twarz rękawem bluzy, spuszczając żałośnie głowę, jednocześnie przyśpieszając kroku. Pragnąłem poczuć delikatny powiew wiatru wiejącego znad tego "otwartego" świata. Pamiętam, że kiedy byłem mały rodzice opowiadali mi o wielich wodach rozciągających się aż po horyzont. Morze... tak bardzo pragnąłem je zobaczyć.
- Uważaj jak chodzisz, młodzieńcze! - głos jakieś starszej pani przywołał mnie z powrotem na ziemię.
Zorientowałem się, że zaledwie sekunda dzieliła mnie od wpadnięcia na nią (i prawdopodobnie zabicia jej na miejscu). A potem oskarżono by mnie o zabójstwo oraz napaść w jednym...
Minąłem staruszkę bez słowa, nakładając kaptur tak, aby zakrywał moje ogarnięte niekontrolowanym smutkiem oblicze. Nienawidziłem tych dziwacznym napadów depresyjnych...
W jednej minucie byłem radosny niczym małe dziecko, a w drugiej bliżej było mi do tnącego się masochisty niżeli do pogodnego chłopaka. Gorzej niż rozhuśtana psychicznie dziewczynka oglądająca koreańskie dramy...
Niemniej jednak ogrom szklanej kopuły otaczającej cały ośrodek ciążył na mnie, bezlitośnie przygniatając do mokrej gleby przez co czułem się cholernie malutki. To właśnie ta bezmoc paraliżowała nie na tyle, abym nie był w stanie opanować trzęsących się ze zdenerwowania rąk.
- Hej, wszystko w porządku? Wyglądasz okropnie. Zupełnie jakby ktoś zabił ci matkę.
Poczułem czyjąć dłoń na ramieniu, a zaraz potem usłyszałem ten melodyjny, kobiecy głos. Dopiero teraz zorientowałem się, że stoję na środku drogi. W bezruchu. Bite 10 minut!
Jak jakiś obłąkany debil!
Nic więc dziwnego, że ktoś wreszcie zwrócił na mnie uwagę. Do tego jej rozwalająca szczerość sprawiła, że miałem ochotę parsknąć sarkastycznym śmiechem. Odwróciłem się w stronę nieznajomej, obrzucając ją pytających spojrzeniem. Taka śmiała dziewczynka, a równocześnie taka mała... Musiałem pochylić głowę, aby widzieć jej dziecinną twarzyczkę.

<Shiki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope